Trzeźwica

Trzeźwica

Raczej żłopię, niż popijam, choć pandemia zmieniła moje upodobania – prawie nie uczęszczam już do żłopka, odwykłem od pubów, nie piję na mieście, teraz w domu sobie używam, nie nadużywam, choć zapewne używam nazbyt regularnie. Żona miewa pretensje, jest wrażliwa w temacie, jej dawno zmarła matka przed bez mała ćwierćwieczem wódką wyhodowała sobie raka jelita; była rówieśniczką mojej, która wciąż żyje. Wedle specjalistów każda szkodliwa dawka alkoholu skraca życie o kwadrans.

Żłopię nawykowo raczej niż nałogowo, zdarzają mi się olśniewające okresy całkowitej abstynencji, podczas których upijam się trzeźwością, a raczej wpadam w stan turbodoładowania, tzw. trzeźwicę. Ludzie, którzy od alkoholu stronią, nie znają tego zjawiska, wedle niektórych teoretyków trzeźwość odzyskana, owa psychofizyczna regeneracja organizmu, wychyla wahadło znacznie powyżej normalnej sprawności, przynajmniej na pewien czas; tylko byli degeneraci zaznają w pełni iluminacji, taka to niesprawiedliwość nieomal biblijna, synowie i córy marnotrawne dostają więcej niż dzieci pokorne przez całe życie. Owszem, im głębsza degeneracja, tym bardziej zjawiskowa regeneracja, każdy pijak tak sobie tłumaczy przedłużone ciągi, łatwo jednak przekroczyć granicę samozgnębienia, za którą wahadełko się urywa, drzwi zatrzaskują i powrotu już nie ma. Ci, którym wrócić się udało w ostatniej chwili, przechodzą na trzeźwość permanentną, a jeśli potrafią pisać, czują się w obowiązku dać braci pijackiej pisemną przestrogę.

Niedoścignionym w polskiej literaturze faktu piciorystą był Wiktor Osiatyński, pierwej srogi alkoholik, później nieposkromiony orędownik trzeźwicy, którego trylogia „Rehab”, „Litacja” i „Rehabilitacja” to absolutny kanon pisarstwa odwykowego. Te lektury już przerabialiśmy, teraz moja najżońsza milusia (nie tylko po 12 butelkach jałowcówki) podsunęła mi wyłowioną spośród nowości książkę Catherine Gray, autorki bestsellerowej serii „The Unexpected Joy of…”. Biorąc pod uwagę radosną twórczość autorki, idealnym tłumaczeniem tej glamourowej historii przechodzenia z piekła do raju byłaby „Radosna trzeźwość”. Rzecz zaczyna się od rozdziału pod obiecującym mianem „nawalona w podziemnym światku Soho”: Gray jako autorka ekskluzywnych pism plotkarskich miała darmowy wjazd na vipowskie imprezy i na starcie przechwala się, że balowała z wszystkimi gwiazdami brytyjskiego szołbizu. Było grubo, namiętnie realizowano motto zbuntowanych nastolatków: „rzeczywistość jest halucynacją wywołaną brakiem alkoholu”. Potem bajka się zmienia wedle znanego i nieuniknionego schematu: smutki, które chciało się utopić w alkoholu, uczą się pływać, cera się pogarsza, ręce drżą, siódme poty zalewają, alkohol nie wymaga towarzystwa, picie trwa od porannego klina po wieczorne misje w brudnym dresie po ostatnią puszkę. Filmy się urywają coraz częściej, autorka pije wszystko i wszędzie, zajmuje się wyprowadzaniem psów, żeby mieć dostęp do barków gospodarzy, kiedy troskliwi rodzice przyjmują ją do domu i odcinają od wódopoju, Gray „jedzie” na miętowym płynie do płukania ust, który też swoje procenty ma.

Druga część książki to już uproszczona fenomenologia trzeźwicy. Autorka zauważa jej tytułowe „nieoczekiwane radości”, z naciskiem na zmiany fizjologiczne, wszak mamy do czynienia z reporterką „Stylist” i „Cosmopolitan”. A to znika oponka, która nie pozwalała nosić krótkich topów, a to cera się poprawia, pijacki trądzik znika, ogorzałe lica zmieniają barwę. Można też mieć wywalone na to, co ludzie powiedzą. Właśnie – taki jest morał – ludzie piją, bo chcą mieć wywalone na to, co ludzie powiedzą, a tymczasem strach zżera dusze pijaków najbardziej. Widzą wszystko płasko, bo trójwymiarowy świat ich zanadto stresuje.

No dobrze, książkę przeczytałem, u Żony zaliczyłem, obiecałem przejście na tryb trzeźwicowy. I tak miałem zamiar, bo znowu spodnie mi się skończyły. Ostatnim razem spadło mi od niepicia 13 kilo w dwa miesiące, wszystko z brzucha i biustu chmielnego, bo od fitoestrogenów piwo robi z faceta grubą babę z brodą. Nagle cała szafa jest pełna staro-nowych spodni i koszul, nieużywanych, od kiedy skurczyły się w praniu. Mózg jak brzytwa, myśli w HD, forma olimpijska – wahadełko strzela do góry. Zapowiada się seria udanych felietonów.

w.kuczok@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2021, 34/2021

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy