14/2015

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Opinie

Pachnie wojną

Czekam, kto pierwszy powie, że należy się nam broń atomowa, że tylko wtedy będziemy bezpieczni Najgorszy pokój jest lepszy od najlepszej wojny. Czytam wiele bardzo krytycznych opracowań o stanie spraw naszego globu i ludzkości, o ociepleniu i złym stanie środowiska, o rozrastającej się pladze bezrobocia, o rosnącym z roku na rok rozwarstwieniu dochodów i skrajnej nędzy miliarda naszych braci. Reakcje rządów i organizacji międzynarodowych są niewspółmiernie słabe wobec narastających zagrożeń. Ostrzegawcze głosy profesorów uniwersytetów zagłusza jazgot mediów kierujących naszą uwagę w coraz to inną stronę. Wielu autorów kończy swoje wywody ostrzeżeniem, że jeśli nadal będziemy stosowali pasywną taktykę BAU1 (business as usual, czyli wszystko w porządku), czeka nas katastrofa, a nawet kolejna zawierucha wojenna o globalnym wymiarze. To nie jest przepowiednia ani proroctwo, to jest prognoza. Nie każda katastrofa jest wojną, ale każda wojna jest katastrofą. Cechą charakterystyczną wymienionych analiz jest koncentracja na zagrożeniach związanych z brakiem surowców, zanieczyszczeniem środowiska czy kryzysem produkcji żywności. Pomijają one zwykle zagrożenia polityczne. Autorzy zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa wojen o dostęp do surowców, jednak milcząco zakładają, że politycy nie sięgną po narzędzie wojny z obawy przed groźbą zniszczenia naszej cywilizacji. To założenie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Od czytelników

Listy od czytelników nr 14/2015

Wybory elektoratów Prof. Piotr Żuk w felietonie „Poza spojrzeniem kamerdynera: lewica 2020” (PRZEGLĄD nr 13), pisząc o nudnej i pozbawionej jakiejkolwiek wizji politycznej kampanii wyborczej, zauważył: „A wystarczyłoby zorganizować społeczną kampanię wokół kwestii żałośnie niskich płac w Polsce czy podziału środków z PKB, aby przerwać rządową propagandę. Więcej redystrybucji, mniej manipulacji – tak mogłaby wyglądać lewicowa taktyka. Tylko kto ją ma zorganizować? Raczej nie ci, którzy myślą jedynie o tym, aby samemu nie wypaść z polityczno-partyjnego obiegu”. Moim zdaniem, felietonista niesprawiedliwie potraktował lokalnych działaczy, wrzucając wszystkich do jednego worka. Np. była kandydatka SLD na prezydenta Zielonej Góry Jolanta Danielak i jej sztab wyprodukowali serię spotów wyborczych, których treść odpowiadała postulatom felietonisty. Lokalni działacze SLD lepiej lub gorzej realizują to, co postuluje felietonista. Problemem jest bardzo niska frekwencja wyborcza, z czym boleśnie zderzył się zielonogórski SLD w wyborach samorządowych. Ludzie są zniechęceni do polityki. Życiem publicznym kompletnie się nie interesują, są zatomizowani i skoncentrowani na ochronie swojego statusu zawodowego i materialnego oraz na rodzinie. Dlatego do wyborów chodzą głównie twarde elektoraty partii, które mają interes w tym, by poprzeć swoich kandydatów. Wybory w Polsce nie są powszechne, są wyborami partyjnych elektoratów. Szkoda,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sport

Przyszłość widzę w jasnych barwach

Dziś w kolarstwie nie ma cyborgów wygrywających wszystkie wyścigi Czesław Lang – ur. 17 maja 1955 r. Były kolarz torowy i szosowy. Wicemistrz olimpijski w wyścigu indywidualnym na szosie (Moskwa 1980 r.). Dwukrotny medalista w drużynie szosowych mistrzostw świata (brąz 1977 r. i srebro 1979 r.). Wielokrotny mistrz Polski i zwycięzca Tour de Pologne w 1980 r. Pierwszy zawodowiec w polskim kolarstwie, startował we włoskich teamach GIS Gelati-Campagnolo, Carrera-Inoxpran, Del Tongo-Colnago, Malvor-Sidi-Colnago. Od 1993 r. dyrektor generalny Lang Team i Tour de Pologne. Panie Czesławie, po chudszych latach teraz, m.in. dzięki panu, obserwujemy w Polsce kolarski bum. Wielu ludzi siada na rower, by przejechać się dla przyjemności, ale także wielu młodych chce zostać drugim Kwiatkowskim lub Majką. – Rzeczywiście długo czekaliśmy na bum na kolarstwo. Od 21 lat organizujemy Tour de Pologne w nowej formule. Zawsze dążyliśmy do tego, aby ten wyścig był lokomotywą polskiego kolarstwa. Nie wszyscy to rozumieli. Często spotykaliśmy się z krytyką – po co taki wyścig, skoro nie mamy kolarzy. Zawsze podkreślałem, że jeżeli będziemy mieli dobry teatr, doczekamy dobrych aktorów. I kolarze są tymi aktorami. Złożyło się na to wiele czynników. Cierpliwość, promocja w mediach, organizowanie imprezy na najwyższym poziomie, zapraszanie najlepszych ekip

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sport

Peleton z „Kwiatkiem” na czele

W historii polskiego kolarstwa rok 2014 był jednym z najlepszych. Teraz rozpoczyna się wielkie tegoroczne ściganie Niektórzy myślą, że kolarstwo to taka przyjemna jazda na rowerku. Bzdura. To wielki wysiłek, wyrzeczenia i kraksy. Poharatane nogi, poważne kontuzje. Ból i wycieńczenie. Tak na serio to ciągła walka z samym sobą. (Rafał Majka dla RMF 24) Pięć rund przed finiszem nad hiszpańską Ponferradą zaczęło mocno padać. Trasę wyścigu męskiej elity na kolarskich mistrzostwach świata wytyczono na okręgu o długości 18,2 km, który kolarze musieli pokonać 14 razy. Na ostatniej pętli utworzyła się czteroosobowa czołówka, która osiągnęła nawet minutę przewagi, i wtedy tempo peletonowi narzucił Maciej Paterski. Gdy czwórka z Włochem Alessandrem De Marchim na czele miała już tylko ok. 10 sek. przewagi i zbliżała się do szczytu Confederación, z głównej grupy wyskoczył zawodnik w koszulce z orłem na piersiach, momentalnie doścignął uciekinierów, by wkrótce w pojedynkę pomknąć w kierunku mety. Mimo zawziętej pogoni nie dał się doścignąć. Tak 28 września 2014 r., po raz pierwszy w historii, Polak Michał Kwiatkowski został zawodowym mistrzem świata. Deszcz padał, prezes płakał Nie brakuje kolarskich pięknych wspomnień. W 1956 r. bohaterem narodowym został Stanisław Królak – pierwszy polski zwycięzca

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Umiar znaczy długowieczność

Zgodnie ze współczesną wiedzą, życie człowieka powinno trwać 122 lata Prof. Krzysztof Krzystyniak – absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie ukończył biochemię, a specjalizował się w immunologii i toksykologii. Długoletni wykładowca na Uniwersytecie Quebec w Montrealu. Jako toksykolog wykonywał ekspertyzy dla kanadyjskiego Ministerstwa Zdrowia. Pracował także na wielu uniwersytetach w innych krajach, m.in. w Indiach i w Nowej Gwinei. Jest autorem ponad 100 prac naukowych i kilkunastu książek, m.in. „Toksykologia żywności”, „Odtruwanie człowieka”, „Chemia szarych komórek”, „Naturalne substancje przeciwnowotworowe”. Nie widzieliśmy się z 10 lat. Nic pan się nie zmienił. Czyżby znalazł pan eliksir młodości, bo wiem, że zajmuje się pan od wielu lat badaniami nad długowiecznością. – Zgodnie ze współczesną wiedzą, życie człowieka powinno trwać 122 lata. Super. – Ale trzeba spełnić pewne warunki, aby tak długo istnieć. Z grubsza chodzi o taką higienę życia, w której nie pozwolimy sobie na różne skrajności w zachowaniu, a należą do nich: zbytnie uleganie nałogom, nieregularne odżywianie się, tycie na skutek złej diety, brak ruchu. Ale uwaga (!), organizmowi tak samo szkodzi zbyt duży wysiłek fizyczny. Ciekawe. – Zajmuję się badaniem osób w ekstremalnych warunkach, obserwuję, jak się zachowuje ich organizm, dociekam, dlaczego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Złoty niezłoty

Czy media nie ponoszą części winy za stan naszej sceny politycznej? Promują postacie kuriozalne, gdyż te zapewniają spektakl i oglądalność. PiS specjalizuje się w hodowli szczególnej odmiany cynika. Jacek Kurski, Adam Hofman czy Marcin Mastalerek – cała trójka jak spod sztancy. Wśród nich uwija się obsesyjny poseł Błaszczak, zakleszczony w sobie, zwany przeze mnie bladaczką. I pomyśleć, jak wiele jeszcze dni pozostało do końca kampanii prezydenckiej. Schowanie Antoniego Macierewicza jest kolejnym dowodem, jak cyniczna to gra. Czasami myślę: a dać im władzę, niech rozwiną skrzydła, obnażą wtedy swoje wady, tak że nie będzie można ich przeoczyć. Jak tylko uwierzyć, że potem będą chcieli oddać to, co z takim trudem zdobyli? I mój odruch idealizowania Platformy, która idealna nie jest. PiS przedwyborczo straszy wprowadzeniem euro w Polsce. Jakby przyjęcie euro nie było ostatnim aktem naszego wejścia do Europy, a to gwarancja naszego bezpieczeństwa. Pytanie tylko, kiedy? Ze strony naszej prawicy to cyniczna zagrywka wyborcza, mocno jednak oparta na ich głębinowych fobiach. Lęk przed nowym, nieznanym, czyli przed obcym. Złotówka, jako wyróżnik naszego plemienia. Gdy będzie inna waluta, powstanie kolejny otwór, którym wyparuje nam polskość. Platforma skupi się teraz na SKOK-ach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Na drugiej linii frontu

Dziesiątki wolontariuszy pomagają przetrwać rodzinom ukraińskich żołnierzy Jest piąta rano. W dżdżysty poranek gospodarz krynickiego pensjonatu Zosia już nie śpi. Wysoki mężczyzna w czarnym dresie smaży w kuchni jajecznicę. To Artur Niemczyk, wolontariusz polsko-ukraińsko-czeskiej Fundacji Braterstwo. Tuż po śniadaniu pojedzie po raz nie wiadomo który na Ukrainę. Jego srebrny opel jest załadowany po sufit. Tym razem ukraińskie dzieci dostaną pampersy, leki i zabawki, a ich ojcowie walczący na froncie termobieliznę, ciepłe skarpety i żywność. Po drodze samochód Artura zatrzymuje się przed niewielkim, białym domkiem. Iwona Romaniak, szefowa fundacji, wręcza mu dokumenty potrzebne na granicy i kilka pakunków dla dzieciaków. Niemczyk oddaje jeden z nich. – Tych pampersów nie zmieszczę. Wezmę za tydzień – mówi stanowczo. Po trzech godzinach dojeżdżamy do granicy w Korczowej. Kilka tygodni temu zmieniła się tu ukraińska obsługa. W obawie przed łapówkarstwem wymieniają ludzi. Ostatnio byli ci z Ługańska. Zamiast wizytówek z imieniem i nazwiskiem nosili plakietki z napisem: „Obsługa tymczasowa”. Niezbyt chętnie przepuszczali pomoc humanitarną dla rodaków. Dziś Artur wiezie noktowizor dla żołnierzy. Boi się, żeby nie wpadł w ręce łapówkarzy. Oddycha z ulgą, gdy po paszporty podchodzą lwowiacy. Oni wiedzą, że pomoc jest potrzebna. Nie robią problemów.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Malmö, nowa dzielnica Kopenhagi?

Władze Kopenhagi proponują, by wyspa Zelandia i szwedzka Skania stały się jedną aglomeracją kopenhaską – Rozmiar ma znaczenie! – przekonuje burmistrz Kopenhagi Frank Jensen. I proponuje, by leżąca w Szwecji Skania stała się częścią wielkiej aglomeracji kopenhaskiej. – Chcemy stworzyć coś wyjątkowego. Wspólną tożsamość, z którą będą się identyfikowali mieszkańcy całego regionu – dodaje. Podbój po nowemu Dania i Szwecja przez wieki toczyły krwawe boje o położoną na południu Półwyspu Skandynawskiego Skanię. Region pozostawał pod duńskim panowaniem do 1658 r., kiedy – na mocy traktatu z Roskilde – znalazł się w szwedzkiej strefie wpływów. Przez kolejne cztery dekady Skania była traktowana jako kraj podbity i dopiero w 1719 r. stała się integralną częścią Królestwa Szwecji. Ślady duńskiej obecności w tym regionie widoczne są do dzisiaj. Najżywszym przykładem jest dialekt skański, którym autochtoni posługują się na co dzień. Część specjalistów cały czas spiera się, czy jest on odmianą języka duńskiego, czy szwedzkiego. Gdy Skańczycy chcą skorzystać z uroków metropolii, wcale nie kierują się do Sztokholmu. Jadą do Kopenhagi, bo bliżej. Stolicę Danii od szwedzkiego Malmö oddziela niewielka cieśnina Sund. Od 2000 r. jej brzegi łączy ośmiokilometrowy most Öresund (dla Duńczyków Øresund),

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Pokój pod lufą karabinu

„Brązowe buty dla całej grupy, wojsko czeka, wita z daleka” – słowa dawnej antywojskowej piosenki Kazika Staszewskiego mogłyby brzmieć dziś nieco inaczej pod presją polskich mediów i ekipy rządowej wzywających do powszechnej mobilizacji oraz obrony kraju amerykańskimi rakietami przed najeźdźcą ze Wschodu. Np.: „Brązowe buty dla całego kraju, witamy w militarnym raju. Tomahawk już czeka, F16 strzela z daleka, z ministrem Siemoniakiem w jeden tydzień na Kremlu siądziemy okrakiem. A że to plan marny? Ale za to kraj karny”. Mój ulubiony propagandysta, red. Kraśko, powinien codziennie wieczorem grać w „Wiadomościach” na trąbce i podbijać patriotyczne nastroje, krzycząc: „Nie pytaj, co kraj zrobił dla ciebie. Odpowiedz, co ty możesz zrobić dla kraju!”. W nagrodę mógłby przeprowadzić kolejny elitarny wywiad o niczym z prezydentem Komorowskim. Dowiedzielibyśmy się z niego, że zgoda tak, ale tylko z Polakami o solidarnościowych korzeniach i narodowo-katolickich tradycjach. Natomiast bezpieczeństwo socjalne nie wszystkim się należy, ale bezpieczeństwo przed komuchami, ruskimi i innowiercami jak najbardziej powinno być powszechne. Zresztą minister Siemoniak już wcześniej zapowiedział, że pogrzeb wojskowy może przysługiwać tylko żołnierzykom o właściwej prawicowo-endeckiej orientacji. Komuchy nie powinny nawet mieć miejsca na cmentarzach. Lewica z założenia antymilitarna i niechcąca przelewać krwi za królów, władców, konserwatywne ustroje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Jak zostać młodym, pięknym i bogatym w jeden dzień

Od czasu do czasu każdy ma jakieś swoje lub cudze święto, podczas którego chce dobrze wypaść, nieźle się zaprezentować. I kombinuje od tygodnia, jak tu dać czadu wyglądem i intelektem. Poranny jogging albo chociaż seria ćwiczeń izometrycznych, peeling piachem, maska z gliny, ciało nasmarowane olejkiem arganowym (olej wielorybi z wiesiołkiem łykamy) i zasuwamy do fryzjera. Jeśli jesteśmy mężczyzną, relaksujemy się podczas masażu głowy, jeśli kobietą – wściekamy, że suszenie trwa 40 minut i już nigdy, przenigdy nie uda nam się obudzić. Bardziej zdeterminowani uderzają na jogę twarzy, reszta wali do Sturbucksa na wielką kawę, klnąc, że nie kupili kawy we Freshu, gdzie kosztuje piątaka i przy okazji można się upodlić hot dogiem. No ale jest TEN dzień i jelita mamy mieć czyste, a nie zaprzepaszczone przez parówkę, która na pewno aż kipi od toksyn i w ogóle nie jest mięsem, a tylko słabo gra jego rolę. Wahając się przez chwilę, czy podążyć za przyjemnością, czy zachować czystość, tym razem wykazujemy się silną wolą, gdyż cel jest wyższy: wieczorem wszyscy mają nas kochać, mamy być młodzi, piękni i bogaci. Parówka tylko by nam w tym przeszkodziła. Krok drugi: skóra. Bardziej zdeterminowani wybiorą solarium, choć to takie niegustowne. Ale raz. Nikt

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.