Z krakówka…

Z krakówka…

Zastanawiałem się, czy tytułu rubryki „Z Galicji” nie zamienić na „Z krakówka”, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że tej cennej myśli pana prezydenta poddawać się nie trzeba.
No cóż, naród wybrał. Wybrał prezydenta, a przy okazji, już mniej świadomie, wybrał sobie przyszłość. Nie pierwszy raz w historii demokratycznie likwiduje się demokrację. Bo ta przyszłość, którą razem z Dudą wybrał sobie większością głosów naród, tych pięć przyszłych lat, to będzie czas dorżnięcia niezależnych instytucji demokratycznych, a więc niezależnego wciąż, choć mocno już przetrąconego, sądownictwa z Sądem Najwyższym na czele, i zmiany na stanowisku rzecznika praw obywatelskich (dr Adam Bodnar kończy kadencję i łatwo sobie wyobrazić, kogo na jego miejsce PiS powoła). To będzie czas ograniczania uprawnień samorządu, dodawania mu zadań i zabierania pieniędzy na ich realizację, połączonego z krytyką, że nie daje sobie rady, no to trzeba zarządzać centralnie, w imię interesów ludu.
Ale największym ciosem, jaki może zostać zadany polskiej demokracji, będzie zamach na niezależne, komercyjne media. Jeśli PiS swoje zamiary zrealizuje, za pięć lat w imię „repolonizacji” (lud to zrozumie i poprze) zostaną jeśli nie zlikwidowane, to co najmniej ograniczone i zwasalizowane. W efekcie cały medialny przekaz będzie w rękach rządu i jego propagandzistów.
Ktoś powie, że tak już było w PRL, a mimo to komunizm upadł. To prawda, ale proszę zważyć na trzy elementy. Po pierwsze – zanim upadł, trwał jednak kilkadziesiąt lat. Po drugie – upadł, bo inny był przekaz z gazet, radia czy telewizji, a inny z ambon. Po trzecie – upadł, bo powstała sprzyjająca sytuacja międzynarodowa. Dziś, niestety, przekaz z ambon i pisowskich mediów jest tożsamy. Sytuacja międzynarodowa też nie jest sprzyjająca, nacjonalizm i populizm mają się świetnie.
Dziś, mimo istnienia wolnych mediów, ponad 50% Polaków jest w stanie uwierzyć, że „Unia Europejska to jakaś wyimaginowana wspólnota”, że polskość jest zagrożona, a opozycja chce obowiązkowej eutanazji i demoralizowania dzieci w przedszkolach; jest w stanie uwierzyć w zagrożenie niemieckie i rosyjskie równocześnie, w spisek żydowski dybiący na nasze miliardy, w zamach smoleński i setki innych bzdur. Bzdur podawanych w rządowych mediach i, niestety, nader często również z ambon naszych kościołów. Łatwo sobie wyobrazić stan społecznej świadomości, gdy będzie to jedyny przekaz, bo wolnych, niezależnych mediów już zabraknie. Chyba że w zapale „repolonizacji mediów” naruszymy interes amerykańskiego kapitału i gubernator Mosbacher w tym przeszkodzi, ratując przy okazji niezależne media w Polsce.
Oczywiście sympatie polityczne Polaków i ich wybory nie są tylko efektem doraźnego ogłupiania przez skuteczną machinę propagandową. Przyczyny są znacznie poważniejsze i głębsze. Ogromna rzesza ludzi bezpośrednio nie skorzystała na transformacji, nieraz doraźnie na niej straciła. Do tego dochodzą zaniedbania edukacji. Obywatelskiej przede wszystkim, ale także tej najzwyklejszej, szkolnej. Popatrzmy na zawartość podręczników historii, na kanon lektur. Czy aby nie tam znajduje się pożywka dla nacjonalizmu, ksenofobii, braku tolerancji? Zmitologizowana historia niczego dobrego nas nie nauczyła, bo nauczyć nie mogła.
Często z moimi znajomymi z „krakówka” (jak mawia pan prezydent) zastanawiamy się, czy tym skrzywdzonym przez transformację nie przeszkadza, że na ich trybunów i mścicieli kreują się ci, którzy na transformacji najbardziej się obłowili. Rząd kierowany przez milionera Morawieckiego, z milionerem Szumowskim w składzie, by wziąć tylko pierwszych z brzegu. Kościół, który na transformacji zyskał materialnie jak nikt inny.
Czy tym obrońcom tradycyjnej „polskiej rodziny” nie przeszkadza, że wypowiadający się w ich imieniu prominentni liderzy PiS to często osoby rozwiedzione, żyjące w „niesakramentalnych związkach”, a stojący na straży moralności i wystawiający cenzurki opozycyjnym politykom Kościół od lat nie może sobie poradzić ze skandalami pedofilskimi i alkoholowymi we własnych szeregach? Jak widać, nie przeszkadza.
Dziś nie mam wątpliwości. Obawiam się, że o ile nie nastąpią jakieś nieprzewidziane, nadzwyczajne wydarzenia, w perspektywie trzech (następne wybory parlamentarne) czy pięciu lat (następne wybory prezydenckie) niewiele da się zrobić. Przed kilku dniami zmarnowaliśmy ogromną szansę.

Wydanie: 2020, 30/2020

Kategorie: Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy