Zadecydują niezdecydowani, jeśli się zdecydują

Zadecydują niezdecydowani, jeśli się zdecydują

Jeszcze tylko dwa tygodnie. To będzie czas przedwyborczej jazdy bez trzymanki. Od lat jestem głęboko przekonany o wartości samego sporu, artykułowania istniejących nieredukowalnych konfliktów społecznych. Apele o jedność, zgodę (do tego „narodową”) przyprawiają mnie o dreszcze. Teoretycznie kampanie wyborcze powinny być czasem, kiedy „zakwita tysiąc sporów”. Ale cóż. Żadnej dysputy, debaty, rozmowy przy tej okazji nie ma. Nie ma i nie będzie. Tak w to już się nie gra, nie tylko w Polsce. Coraz częściej dopada mnie myśl, że potwornie się zamerykanizowaliśmy jako społeczeństwo, głównie w tych negatywnych aspektach, bezkrytycznie zakochując się w skrajnej polaryzacji, podziale, który nie zostawia nawet szczeliny na znajdowanie wspólnych rozwiązań, na prowadzoną na tej samej płaszczyźnie rozmowę, która, akceptując konflikt postaw i interesów, potrafi wyjść poza umysł jednopartyjny, jednosłuszny, jednoposłuszny. W tle tej banalnej konstatacji mam lekturę niezwykłej, przenikliwej i kompetentnej książki o „niedemokracji w Ameryce” – „Rozkład” Piotra Tarczyńskiego. Opowieść tego amerykanisty (współautora doskonałego Podkastu amerykańskiego) uzmysławia i porządkuje procesy degeneracji w USA reguł i obyczajów politycznych. Jak w zwolnionym tempie oglądamy kolejne odsłony zrywania w polityce zasad i niepisanych obyczajów, z czego wyłania się jak Godzilla z morza pejzaż trumpowskiego skrajnego podziału politycznego, a także odracjonalnienia samego procesu i reguł demokratycznych (do tego dochodzi zakonserwowany „niesprawiedliwy” system wyborczy). Łączy się to z kompletnie oderwanym od rzeczywistości stylem kampanii wyborczych. Może jednym z najlepszych przykładów były formułowane przez środowiska i media protrumpowskie oskarżenia przeciw Hillary Clinton, że przewodzi ona międzynarodowemu spiskowi pedofilskiemu i w waszyngtońskiej pizzerii Comet Ping Pong miała więzić porwane dzieci. Uwierzywszy w pogłoski, rozpowszechniane głównie przez ruch QAnon, Edgar Maddison Welch w grudniu 2016 r. udał się uzbrojony po zęby do tej pizzerii z zamiarem uwolnienia rzekomo przetrzymywanych tam dzieci. Na miejscu okazało się, że w lokalu nie ma nawet piwnicy, a co dopiero małych więźniów. Padły strzały, nikt nie odniósł ran. Mężczyzna oddał się w ręce policji, ale jeszcze stojąc przed sądem, choć wyraził skruchę, nie przestał wierzyć w realność „spisku”. Pizzagate weszła do historii polityki USA, a członkowie ruchu QAnon stanowili po kilku latach rdzeń i siłę napędową ataku na Kapitol po przegranych przez Trumpa wyborach. Nie ma to bezpośredniego przełożenia na polskie imaginarium wyborcze (na razie), chociaż historia Macierewiczowskich „analiz” katastrofy smoleńskiej miała podobny wymiar odklejenia. Na innym poziomie ujawnianie fragmentów „doktryny obronnej Polski za Tuska” przez tzw. ministra obrony narodowej Błaszczaka też plasuje się w tej retoryce. Do innej kategorii należą elukubracje całej pisowskiej wierchuszki przeciw filmowi „Zielona granica” i personalnie jego reżyserce, Agnieszce Holland. Słowa hańby wypowiedziane przez Andrzeja Dudę, Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego, Zbigniewa Ziobrę także pozostaną w annałach bezprzykładnej degrengolady polskiej klasy politycznej. A co do szturmu, to się jeszcze zobaczy… Co z tej radykalnej politycznej polaryzacji naszego społeczeństwa wynika, oprócz okopania się twardych elektoratów wokół dwóch głównych antagonistów – PiS i Koalicji Obywatelskiej? Największym, choć nie nowym paradoksem tych wyborów jest rola i znaczenie na ostatniej prostej decyzji obywateli określanych w badaniach sondażowych jako niezdecydowani. To oni i one swoimi skreśleniami albo pozostaniem w domu 15 października zadecydują o ostatecznym wyniku tych wyborów. Ktoś zapyta, jak można nie mieć zdania na temat PiS po ośmiu latach ich rządów. Nie wiedzieć, czy się chce dalej „dobrej” (dojnej) zmiany, czy za wszelką cenę odsunięcia ich od władzy. Otóż można, jak widać. Nie jest to wcale mała grupa potencjalnych wyborców (ok. 9%). Żeby użyć naciąganej metafory piłkarskiej, wygląda to trochę tak, jakby o wyniku ważnego meczu decydowali nie grający piłkarze i sędziowie, tylko przypadkowi kibice, rzadko zasiadający na trybunach, którzy nawet nie znają reguł samej gry. Prawdę mówiąc, ten fakt tłumaczy w jakimś stopniu potworną irracjonalność i bezwzględność końcówki kampanii wyborczej. Ale co do każdego z niezdecydowanych trafi, tego wiedzieć chyba nie sposób. Tak więc wszyscy my, żyjący polityką, dostajemy lekcję demokratycznej pokory. Głosy „wiedzących” i niezdecydowanych liczą się tak samo. Mały przypis: wbrew wcześniejszym doniesieniom liberalnej prasy wyborcy/wyborczynie lewicy są jednak najbardziej stabilną, zdecydowaną grupą, która bez wahań odda swój głos na lewicę. Wiemy, że nic nie wiemy. Taka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 40/2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz