Zagłada

Zagłada

Mam smutne wrażenie – ba, pewność właściwie – że problemy naszej planety tragicznie się upraszczają. Trzydzieści parę lat temu zdarzyła mi się okazja pojeżdżenia trochę po Czadzie, Nigrze i Mali. Było to doświadczenie wstrząsające (pisałem o tym wtedy). Europejczyk nie jest przyzwyczajony do oglądania ludzi z brzuchami wzdętymi od głodu, umierających dzieci, którym na twarzach zostały już tylko nieprawdopodobnie smutne, ogromne oczy. Europejczyk nie jest przyzwyczajony do życia w poczuciu ciągłego zagrożenia, w miejscu gdzie wszyscy walczą ze wszystkimi, nie wiadomo w końcu, choć głowią się nad tym europejscy eksperci, kto z kim i po co, ale jak lała się krew trzydzieści kilka lat temu, tak leje się nadal i nic nie wskazuje, by cokolwiek miało się zmienić. Europejczyk nie jest przyzwyczajony, to fakt. Ale mieszkańcy tamtych ziem też nie są przyzwyczajeni. Z tego prostego względu, że nie można się przyzwyczaić do zagłady własnych dzieci i braku nadziei. Mówiłem po powrocie, że tego nie da się utrzymać. Żadne morza nie są w stanie oddzielić na stałe piekła od eldorado. Może to kwestia 40 lat, może 50, ale musi nastąpić eksplozja. I właśnie mamy jej początki. Na razie nosi imię „uchodźcy”. Rozwaleni w fotelach polityczni durnie mówią nam lekceważąco, że tylko częściowo mamy do czynienia bezpośrednio z ucieczką przed wojną, a w większości przypadków – z migracją ekonomiczną. Niby tak, zgadza się, ale w rzeczywistości to wierutne i cyniczne kłamstwo. Emigracja ekonomiczna, czy to Polaków do Anglii lub Niemiec, czy to Ukraińców do Polski (życzę jednym i drugim jak najlepiej), to ze wszech miar usprawiedliwiona próba poprawy standardu życia. Dla uchodźców z Mali, Afganistanu, Syrii, Sudanu, Bangladeszu… to próba po prostu ratowania życia. I jest wtedy najzupełniej obojętne, czy grozi śmierć od kuli, „chirurgicznie precyzyjnych” rakiet, czy z głodu i pragnienia albo niemożliwych do powstrzymania zaraz. To moment, w którym w grę wchodzi zachowanie tego ostatniego, co pozostaje – biologicznej egzystencji i perspektyw dla potomstwa. Jakże sprzeczne z uznawanymi przez nas ponoć wartościami (co dopiero mówić o chrześcijańskim miłosierdziu) jest odgradzanie się od tych pariasów ludzkości murami, kordonami policji czy wojska, straszenie przed nimi obywateli groźbą mordów, gwałtów czy roztopienia się w obcym (prymitywnym oczywiście) żywiole. Nie tylko podłe to, ale i głupie. Historia wykazała już przecież nieraz, że instynkt życia jest silniejszy niż zamknięte porty czy pola minowe. Oczywiście można by zorganizować realną, międzynarodową akcję zapewnienia uchodźcom choćby elementarnych warunków bytowych w ich ojczyznach. Ile by to jednak kosztowało! Nie da się! Niech zdychają. Tyle przecież nie zapłacimy, nawet by ratować samych siebie. Te kilkaset gatunków zwierząt i roślin, które każdego miesiąca znikają na zawsze, a przecież odgrywały jakąś rolę w równowadze biosystemu, to abstrakcja. Może jeszcze trochę słoni żal, bo takie duże i z trąbami, albo tygrysów – tygrys robi wrażenie, lub jeszcze torbaczy koala i misiów panda – takie milutkie, że tylko przytulić, a przede wszystkim daleko. No, bądźmy sprawiedliwi – czasem zlitujemy się nad stadem krówek, nawet nad losem dzięciołów trójpalczastych, dopóki nam żadnej niewygody nie sprawiają. Kto by jednak się roztkliwiał nad jakimś zielskiem, tym bardziej insektem. Inne wymysły? Dziura ozonowa. Jaka dziura? Jakby w niebie była dziura, toby święci pospadali, zresztą tam, gdzie zaproszona została po śmierci Królowa Polski, nie może być nieelegancko. Ocieplenie klimatu? Sam prezydent Trump powiedział, że to histeria, a takie panisko, nasz najlepszy przyjaciel i przywódca samej krynicy wszelkich wolności i sprawiedliwości – Stanów Zjednoczonych – nie może się mylić. Jakieś mędrki powiadają, że ludzkości już nie starcza wody i problem ten niedługo stanie przed nami w całej grozie? Nie przesadzajmy z tym czarnowidztwem. Powszechny smog zasmradza (nie bez skutków) coraz większe połacie kontynentów. Ze śmieciami i odpadami przemysłowymi, w tym radioaktywnymi, nie wiadomo, co zrobić, znajduje się je nawet na dnie Rowu Mariańskiego; do płuc planety – Puszczy Amazońskiej – dobrali się uczniowie eksministra Szyszki (kumpla Rydzyka, więc dotąd nieukaranego za przestępcze szkodnictwo) i rąbią, aż wióry lecą. Ginie natura, a wraz z nią giniemy my sami? Nie przesadzaj pan. Za to jeśli doraźnie coś nas może choć trochę po kieszeni uderzyć – o, wtedy obywatel żywemu nie przepuści. Kormorany

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 26/2019

Kategorie: Felietony, Ludwik Stomma