Na przełomie zimy i wiosny pożegnaliśmy na cmentarzu ewangelicko-reformowanym w Warszawie Zbigniewa Matuszewskiego.
W karierze dyplomatycznej w MSZ był m.in. dyrektorem sekretariatu ministra Krzysztofa Skubiszewskiego, zastępcą ambasadora i ambasadorem w Londynie, przez sześć lat zastępcą stałego przedstawiciela Polski przy ONZ w Nowym Jorku, również w czasie członkostwa Polski w Radzie Bezpieczeństwa (1996-1997). Przez większą część okresu pracy w Nowym Jorku sprawował funkcję wiceprzewodniczącego Specjalnego Komitetu Narodów Zjednoczonych ds. Operacji Pokojowych. Po powrocie z Nowego Jorku został wicedyrektorem w kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. A po odejściu z MSZ był prezesem fundacji Narodowego Banku Polskiego.
Wspaniała kariera, choć naszym zdaniem najważniejsze stanowisko, jakie zajmował, to w latach 2001-2004, w centrali, dyrektor generalny służby zagranicznej. Czym wyróżnił się na tym bez wątpienia najtrudniejszym z zawodowego i ludzkiego punktu widzenia stanowisku w MSZ? Sprawował nadzór nad wprowadzeniem wiz dla wschodnich sąsiadów, rozbudową sieci placówek, kadr i procedur w tym zakresie. Działalność Zbyszka na rzecz przystosowania służby zagranicznej RP do członkostwa Polski w Unii Europejskiej docenił w 2014 r. ambasador przy UE Marek Grela. W rocznicowym tekście wyróżnił z nazwiska wyłącznie swoją zastępczynię Ewę Synowiec i właśnie Zbigniewa Matuszewskiego.
Nam jednak najbardziej podobało się w Zbyszku to, że miał tych samych kolegów przed odejściem, w trakcie i po odejściu ze stanowiska czy w ogóle ze służby zagranicznej. Wyróżnia go to na tle innych dyrektorów generalnych. Bardzo dobrze świadczy o nim, ale też o jego kolegach. Dla mniej wtajemniczonych – dyrektor generalny ma kluczowy głos w sprawie obsady stanowisk na placówkach, jego decyzja wpływa na karierę tysięcy ludzi. Jeśli więc chodzi o kolegów, to zapewne wielu chciało skorzystać ze znajomości i załatwić sobie a to lepszą placówkę, a to wyższe stanowisko na niej, a to lepszy mnożnik. Dzięki wstrzemięźliwości obu stron koleżeństwo trwało, w 90% przypadków również po odejściu Zbyszka z MSZ.
Co się złożyło na tak udaną karierę? Zbyszek miał w sobie gen „galicyjskiego” urzędnika, niezwykle solidnego, mimo że całe życie zawodowe, oprócz pobytu na placówkach, był związany z Warszawą i wydziałem prawa UW, którego był absolwentem i pracownikiem. Miał w sobie gen pracowitości i etosu zawodowego kojarzonego z protestantyzmem. Dlatego zapewne do końca życia nie rozumiał decyzji ministra Stefana Mellera, podjętej bez żadnego uzasadnienia merytorycznego, który odwołał go, wraz z kilkunastoma innymi ambasadorami, ze stanowiska 31 grudnia 2005 r. Listę odwołanych mieli sporządzać wiceministrowie Stanisław Jerzy Komorowski, Janusz Stańczyk, Witold Waszczykowski i dyrektor generalny Jerzy Pomianowski. W kancelarii premiera działał wtedy Ryszard Schnepf, a sekretarzem stanu w MSZ była Barbara Tuge-Erecińska, która bardzo szybko zastąpiła Matuszewskiego w Londynie.
Wśród koleżanek i kolegów nazywano Zbyszka „Morsem” lub „Dystyngowanym Morsem”. Był człowiekiem bardzo postawnym, z lekką nadwagą, poruszał się dostojnie, powoli i dystyngowanie właśnie. Ubrany zawsze w ciemny garnitur z kamizelką. Nosił się i zachowywał jak angielski dżentelmen.
Zbyszku, pamiętamy o Tobie.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy