Zepsute zegary

Zepsute zegary

Pisowski działacz bardzo kulturalny wypędził z estrady zespół artystyczny za odśpiewanie piosenki „Tiomnaja nocz” znanej z czasów wojennych. Śpiewali ją kiedyś radzieccy żołnierze i szeroko przyjęła się później w polskim tłumaczeniu. Działacz wyjaśnił, dlaczego jest zabroniona w bardzo wolnej Polsce: może ona wzbudzić przyjazne uczucia do Armii Radzieckiej z czasów wojny, co podpada pod IPN-owski paragraf szerzenia komunistycznego totalitaryzmu. Zastanawialiśmy się, czy papież Jan Paweł II mógłby przyjąć w Watykanie chór sojuszniczej Bundeswehry, i doszliśmy do wniosku, że nie mógłby tego zrobić, ponieważ naruszałoby to może już niepotrzebne, ale jednak istniejące tabu. Nie miał Jan Paweł II tego dylematu, gdy chodziło o chór Aleksandrowa, który śpiewał przed nim swoje sławne pieśni, w tym także „Czerwone maki”. I nie został rozpędzony przez straż watykańską. Włodzimierz Czarzasty powiedział przy jakiejś okazji, że Polska została wyzwolona w 1945 r. przez Armię Radziecką i Wojsko Polskie. Ściągnął tym na siebie straszliwe gniewy wszystkich partii posolidarnościowych, a nawet naganę Wiosny, z którą moim zdaniem SLD powinien się łagodnie i bez podnoszenia głosu rozłączyć, bo są po temu inne, nienaprawialne powody. Poseł PiS uznał wypowiedź Włodzimierza Czarzastego za przestępstwo i skierował sprawę do prokuratora. Znowu odwołam się do najwyższych autorytetów. Kto miał okazję słyszeć wypowiedzi prymasa Wyszyńskiego do większego lub niewielkiego grona na tematy tak zwane publiczne, może zapamiętał, że czyniąc rozróżnienia czasów, wyrażał się „za okupacji” i „po wyzwoleniu”, co nie było wyrazem jakiejś opcji, lecz stwierdzeniem oczywistego faktu. Tak samo wyrażały się, jeśli o tych materiach czyniły jakąś wzmiankę, siostrzyczki nazaretanki z Komańczy, u których prymas był internowany. Spędzaliśmy tam dużo później wakacje ze dwa lub trzy razy i dopiero gdy pojawił się tam prałat Mączyński z Watykanu, wyczuwało się, że jemu kolokwialna polszczyzna była raczej obca. Inteligentny i klarowny artykuł na temat, kogo Armia Radziecka wyzwoliła, a kogo nie wyzwoliła, napisał Stanisław Lewicki w czasopiśmie „Myśl Polska”. Oczywistością jest przecież, że nie wszystkich wyzwoliła. Ci, których sytuacja się pogorszyła, ani się nie czuli wyzwoleni, ani obiektywnie nimi nie byli. „To przebywający jeszcze na tych terenach w ilości ok. 3 mln Niemcy oraz jeszcze liczniejsza liczba folksdojczów, byłych obywateli polskich, którzy odstąpili od polskiego obywatelstwa i wpisali się na niemiecką listę narodową”. Były też inne grupy narodowościowe uprzywilejowane w stosunku do ludności polskiej. „Dla tych trzech grup ludności wkroczenie Armii Czerwonej wyzwoleniem nie było. Ja jednak – pisze Stanisław Lewicki – jakkolwiek staram się zrozumieć wszystkich, to nie zamierzam patrzeć na Armię Czerwoną oczami Niemców, folksdojczów czy kolaborantów”. A właśnie punkt widzenia tych grup w dzisiejszej, pisowskiej i platformerskiej Polsce jest propagandowo i bodajże prawnie obowiązujący. Kogo jeszcze Armia Radziecka nie wyzwoliła? Hrabia Alfred Potocki z Łańcuta wyzwolony być nie mógł. Należał do kategorii kolaborantów, był blisko, jeszcze sprzed wojny zaprzyjaźniony z Ribbentropem, tym od paktu, który w Norymberdze został powieszony. Niemcy stworzyli Potockiemu wszystkie niezbędne ułatwienia, by mógł uciec w porę na Zachód, wywożąc najcenniejsze dobra ruchome. W środowisku arystokracji był wyjątkiem, mogę wymienić wielu utytułowanych ziemian, którzy działali w konspiracji, byli za to rozstrzeliwani lub cierpieli w obozach koncentracyjnych, jak na przykład Radziwiłłowie, Żółtowscy, Czetwertyńscy i inni. Czy ktoś myśli, że Krzysztof Radziwiłł, który wycieńczony do kresu sił usiłował w Mauthausen popełnić samobójstwo, nie przyjął z wdzięcznością przyjścia Armii Czerwonej? Czy nie była to dla niego armia wyzwolicielska? Zawsze interesował mnie przypadek ordynata Zamoyskiego. We wrześniu 1939 r. Sowieci bardzo fachowo obrabowali jego pałac w Klemensowie, więc niczego dobrego dla swoich dóbr po drugim przyjściu się nie spodziewał. Jednak lipiec 1944 r. to był dla niego czas wyzwolenia. Przez całą wojnę każdego dnia mógł spodziewać się rozstrzelania, bo obok jawnej ordynacji stworzył on coś w rodzaju ordynacji podziemnej, gdzie w swoich folwarkach i leśnictwach przechowywał paręset osób zagrożonych natychmiastową śmiercią. Czy ci ludzie „podziemia” nie wiedzieli, czy Armia Radziecka ich wyzwoliła, czy ujarzmiła? Zamoyski ustosunkowany w kraju i za granicą mógł z „ujarzmionej” Polski nie uciec, ale wyjechać, gdy nastał nowy ustrój. Jego postępowanie świadczy, że ustrój taki czy inny, demokracja czy socjalizm, to są rzeczy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2020, 2020

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony