A jednak Trzecia

A jednak Trzecia

Nie byłoby Trzeciej Rzeczypospolitej, gdyby nie Polska Ludowa

Czy Trzecia Rzeczpospolita jeszcze istnieje? Są autorzy, którzy udzielają na to pytanie zdecydowanej odpowiedzi. Prof. Andrzej Romanowski we wstępie do książki „Antykomunizm, czyli upadek Polski” stwierdza: „Trzecia Rzeczpospolita była najlepszym państwem w polskich dziejach. Ale była nie do utrzymania – podkopywana przez antykomunizm i katolicyzm, została skazana w kolebce. Ta sekwencja wydarzeń dopiero dziś układa się w logiczną całość. Bo dopiero dziś możemy zobaczyć, co naprawdę się stało w momencie zaprzysiężenia przez prezydenta Andrzeja Dudę sędziów dublerów Trybunału Konstytucyjnego. Jakże łatwo, jak niemal niezauważalnie wtedy, nocą z 2 na 3 grudnia 2015 r., Trzecia Rzeczpospolita przestała istnieć”.

Czy jednak wybitny krakowski intelektualista nie idzie w pesymizmie zbyt daleko? Oczywiście dla nikogo uczciwie myślącego nie ulega wątpliwości, że w ową posępną noc grudniową rozpoczął się proces coraz bardziej ordynarnego łamania konstytucji przez pisowską władzę. I nieprzypadkowo początkiem tego procesu był zamach na Trybunał Konstytucyjny, czyli ten organ władzy sądowniczej, który mógłby – i powinien – łamanie konstytucji na każdym kroku piętnować i blokować. Dzisiaj, po pięciu i pół roku funkcjonowania Trybunału „z przetrąconym kręgosłupem”, nie ulega wątpliwości, że konstytucja RP z 1997 r. jest już tylko pięknym zabytkiem z poprzedniej epoki, w której władza (wówczas lewicowa) była zdolna sama się ograniczać, by wspólnie z opozycją (też raczej centrolewicową niż prawicową) dać państwu nową ustawę zasadniczą.

A jednak prof. Romanowski i inni autorzy, którzy już pogrzebali Trzecią Rzeczpospolitą, popełniają pewien błąd, wynikający z utożsamienia państwa z jego systemem prawno-politycznym. Być może ten błąd ma źródło w zasugerowaniu się tradycją francuską, w której każda kolejna konstytucja dawała początek nowej Republice: Pierwszą Republikę powołała do życia rewolucja francuska, Drugą – Wiosna Ludów, Trzecią – klęska w wojnie z Prusami, Czwartą – wyzwolenie Francji po II wojnie światowej, a Piątą – determinacja gen. de Gaulle’a po powrocie do władzy w końcu lat 50.

Polska tradycja jest jednak inna. U nas numeracja Rzeczypospolitej wiązała się nie z nową konstytucją, lecz z niepodległym bytem państwa. Pierwsza Rzeczpospolita istniała więc do trzeciego rozbioru, Druga Rzeczpospolita funkcjonowała od momentu odzyskania niepodległości w roku 1918 do jej utraty w roku 1939 (z symbolicznym przedłużeniem działania władz na emigracji), a Trzecia Rzeczpospolita narodziła się – jak stwierdza preambuła jej konstytucji – „odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej (Ojczyzny – przyp. aut.) losie”.

Inaczej zatem niż u Francuzów, którzy nigdy nie utracili na dłużej suwerennego bytu państwowego, u nas to właśnie suwerenność jest „miarą państwowości”, nie zaś kolejne konstytucje, których mieliśmy wiele i niestety zwykle nie były one szanowane nawet przez elity państwa, w którym miały obowiązywać. Deptanie ustawy zasadniczej przez obecną władzę nie jest więc w Polsce niczym nowym – raczej należałoby powiedzieć, że wpisuje się w smutną polską tradycję. To przestrzeganie litery i ducha konstytucji przez większość klasy politycznej w latach 1997-2015 było czymś wyjątkowym na tle naszych dziejów.

Czy zatem Trzecia Rzeczpospolita, rozumiana jako niepodległe państwo polskie, rzeczywiście przestała istnieć wraz z połamaniem jej porządku konstytucyjnego przez PiS? Na szczęście nie! Bo nawet Jarosław Kaczyński i jego fatalna ekipa nie są w stanie odebrać Polsce niepodległości – choć swoją bezmyślną polityką zagraniczną z pewnością ją osłabiają, jak na ironię nazywając siebie przy tym „obozem niepodległościowym”. Ale tak często pojawiające się w kręgach opozycyjnych porównania obecnej władzy z targowicą są tylko częściowo trafne. Bo choć targowiczanie byli równie nieprzychylni wobec Zachodu i nowoczesności jak dzisiejsza polska prawica, to obecna Polska nie graniczy z mocarstwami, które byłyby w stanie odebrać jej suwerenność, wykorzystując do tego rodzimych „obrońców tradycji”.

To nasze wielkie szczęście, że od 30 lat nikt nam z zewnątrz nie zagraża: ani Rosja, która jest na to za słaba, ani Niemcy, które stanowią jeden z fundamentów (być może nawet najsolidniejszy) demokratycznego Zachodu. To również szczęście polskiej prawicy, która nie ma okazji odegrać tak fatalnej roli jak targowica pod koniec Pierwszej Rzeczypospolitej. A przynależność do Unii Europejskiej i NATO zmusza każdą władzę, nawet najgorszą, do przestrzegania podstawowych reguł nowoczesnej demokracji. Już słyszę zarzut: ale przecież zarówno Kaczyński, jak i Orbán wyczyniają to, co wyczyniają, mimo przynależności ich krajów do struktur Zachodu. Oczywiście to prawda, ale spróbujmy sobie wyobrazić, na co ci politycy pozwoliliby sobie, gdyby Polska i Węgry nie należały do UE i NATO. Wystarczy spojrzeć choćby na wschodnie despocje – od Mińska po Pekin – by docenić dziejową rolę tych polityków, którzy umocowali Polskę w strukturach zachodnich. Szczególnie rolę prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który wraz z premierami Leszkiem Millerem i Włodzimierzem Cimoszewiczem przeprowadził polską lewicę „na drugi brzeg” geopolitycznego myślenia, co miało decydujące znaczenie w tworzeniu ogólnonarodowego konsensusu w sprawach zagranicznych.

Mamy więc nadal Trzecią Rzeczpospolitą – i dzięki Bogu, że mamy. Chłodno myślącemu historykowi wypada zgodzić się z prof. Romanowskim, że po roku 1989 było to najlepsze państwo w polskich dziejach. Przede wszystkim dlatego, że powstało nie na gruzach wojen czy rewolucji, lecz na gotowym fundamencie, który budowano od 1945 r. Bo nie byłoby Trzeciej Rzeczypospolitej, gdyby nie Polska Ludowa, której elity – przez dziesięciolecia siłą rzeczy zależne od ZSRR – w końcu lat 80. wykorzystały możliwość wybicia się na niepodległość, wyciągając w tym celu rękę do ludzi opozycji. Powiedzmy sobie jasno: nie byłoby Trzeciej Rzeczypospolitej, gdyby nie tak postponowane dziś Okrągły Stół i wybory kontraktowe, gdyby nie prezydentura Wojciecha Jaruzelskiego i rząd Tadeusza Mazowieckiego, gdyby nie dobra wola oraz instynkt państwowotwórczy ludzi PZPR i ludzi Solidarności.

Taką Trzecią Rzeczpospolitą opłakuje prof. Romanowski i tylu jego rówieśników, bo taką chcieli ją widzieć i mieli nadzieję, że jej ideowy fundament będzie trwały. Ale w historii politycznej nic nie jest trwałe: szlachetni idealiści, którzy pragnęli budować państwo dla wszystkich obywateli, państwo bez zemsty i nienawiści, szybko zaczęli być wypychani przez cynicznych populistów drapujących się w szaty prawdziwych patriotów. Można wręcz wyrazić zdziwienie, że totalne rządy tych ostatnich nastąpiły tak późno – ćwierć wieku po odzyskaniu suwerenności. Na szczęście już po umocowaniu Polski w strukturach zachodnich.

Nie czas więc urządzać przedwczesny pogrzeb Trzeciej Rzeczypospolitej, skoro to państwo nadal istnieje – aczkolwiek w formie mocno zdegenerowanej i jakże dalekiej od ideałów, które leżały u jego początków. Warto natomiast myśleć o przyszłości. Bo nasze państwo – jestem o tym głęboko przekonany – ma przed sobą przyszłość, i to lepszą niż to, co widzimy dzisiaj. Trzeba jednak wyciągać wnioski z przeszłości i zrobić wszystko, aby ci, którzy za jakiś czas przejmą po PiS ster nawy państwowej, nie popełniali tych samych błędów co ich poprzednicy w pierwszym ćwierćwieczu trzeciej niepodległości. Aby odbudowali Trzecią Rzeczpospolitą jako naprawdę demokratyczne i praworządne państwo wszystkich obywateli.


Paweł Siergiejczyk jest historykiem i publicystą


Fot. Andrzej Iwańczuk/REPORTER

Wydanie: 2021, 33/2021

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy