Ambasador Rościszewski idzie na wojnę z Rosją

Ambasador Rościszewski idzie na wojnę z Rosją

Balon próbny czy szczere słowa?

Czy Polska wejdzie do wojny z Rosją, gdy Ukraina nie będzie dawać sobie rady? Ambasador Polski Jan Emeryk Rościszewski tak powiedział w sobotę, 18 marca, na antenie francuskiej telewizji LCI. Jego słowa wywołały falę komentarzy i pytań, bo nikt wcześniej takich rzeczy nie mówił. Już zatem dzień później ambasada RP w Paryżu rozmywała tę wypowiedź, tłumacząc, że chodziło mu o coś innego. Czyżby?

Jak oceniać słowa Rościszewskiego? Czy było to zwykłe przejęzyczenie, nieudolność pisowskiego nominata, czy też stał za nimi jakiś inny zamiar?

Zacznijmy od początku. 18 marca ambasador został zaproszony do niewielkiej telewizji LCI, tam komentował informacje z wojny rosyjsko-ukraińskiej oraz decyzję Polski i Słowacji o przekazaniu Ukrainie 33 myśliwców MiG-29.

I oto na tle zdjęcia migów, w odpowiedzi na pytanie dziennikarza, czy ich dostarczenie nie doprowadzi do eskalacji konfliktu, ambasador snuł swój wywód. Że „to nie NATO, nie Polska, nie Francja ani Słowacja zwiększają napięcie, tylko to Rosja zaatakowała Ukrainę, to Rosja prowadzi inwazję, zabija ludzi, porywa ukraińskie dzieci”. By za chwilę dodać: „Albo Ukraina dzisiaj obroni niepodległość, a jeśli nie, będziemy zmuszeni, by włączyć się w ten konflikt, bo nasze naczelne wartości, które są fundamentem naszej cywilizacji, są zagrożone, więc nie będziemy mieli wyboru”.

Te słowa: „będziemy zmuszeni, by włączyć się w ten konflikt”, wywołały falę komentarzy i pytań: czy Polska jest zdecydowana na wejście do wojny? I czy tego chce?

Niektórzy zresztą, tak jak poseł Lewicy Maciej Gdula, zażądali odwołania Rościszewskiego: „Ambasador polski we Francji mówiący o tym, że wejdziemy do wojny z Rosją, jeśli tylko Ukraina nie będzie dawać sobie rady, zdecydowanie przekracza swoje uprawnienia i powinien być po prostu odwołany ze stanowiska”, napisał w mediach społecznościowych.

Dymisji ambasadora domagała się również Konfederacja. „Są to słowa sprzeczne z polską racją stanu. Są to słowa świadczące o tym, że pan ambasador żyje w alternatywnej rzeczywistości, w której Polska wręcz powinna przystąpić do wojny rosyjsko-ukraińskiej. Jest to wypowiedź skandaliczna i dlatego Konfederacja żąda, żeby pan ambasador został natychmiastowo odwołany z funkcji – mówił poseł Robert Winnicki podczas konferencji w Sejmie. – W polskim interesie narodowym jest oczywiście organizowanie międzynarodowego wsparcia dla Ukrainy, ale w polskim interesie narodowym nie jest rozbrajanie się na rzecz Ukrainy, a na pewno nie jest w polskim interesie narodowym przystępowanie do toczącego się konfliktu. To słowa złe, szkodliwe, które narażają polskie bezpieczeństwo”.

Inny lider Konfederacji, Krzysztof Bosak, dodał, że „gdyby Polska jednostronnie przystąpiła do wojny, to sojusznicy z NATO nie muszą udzielać Polsce pomocy”.

Już w niedzielę zatem ambasada w Paryżu wydała oświadczenie, w którym tłumaczyła wypowiedź ambasadora. „Zwracamy uwagę, że jest przez niektóre media interpretowana w oderwaniu od kontekstu, w jakim została wygłoszona”. A jaki był kontekst? Taki, że Rościszewski „przekonywał o konieczności udzielenia Ukrainie wsparcia przez sojuszników”, „mówił także o groźbie, jaką dla Europy i europejskich wartości stanowi Rosja”. I dopiero „dokładne wysłuchanie całości rozmowy pozwala zrozumieć, że nie było w niej zapowiedzi bezpośredniego zaangażowania się przez Polskę w konflikt, a jedynie przestrzeżenie przed konsekwencjami, jakie może mieć porażka Ukrainy – możliwość zaatakowania lub wciągnięcia do wojny przez Rosję kolejnych krajów Europy Środkowej – krajów bałtyckich i Polski”.

Tak ambasada rakiem wycofała się ze słów ambasadora, rozsnuwając zasłonę dymną: że ważny jest kontekst i dobra wola słuchających… Wobec tego nasuwa się pytanie, po co on takie rzeczy mówił.

Odrzućmy tezę, że coś mu się wymsknęło albo zostało źle przetłumaczone. Rościszewski studiował we Francji, jest absolwentem lubelskiego KUL, ale i paryskiego Sciences Po – Institut d’Etudes Politiques de Paris – czyli język Moliera go nie krępuje. Widzimy to zresztą na udostępnionym przez telewizję LCI nagraniu – nie jest przez dziennikarza dociskany, mówi spokojnie, z pełną swobodą.

Jest też nauczony precyzyjnego wyrażania się. Po pierwsze, uczono go tego w paryskiej szkole. Po drugie, przez wiele lat pracował w sektorze ubezpieczeń i bankowym – w tych obszarach, gdzie słowa kosztują, więc się je waży. Owszem, nie jest zawodowym dyplomatą, placówka w Paryżu to jego pierwsza praca w dyplomacji, ale jest wystarczająco kompetentny, by wyrażać się ściśle i panować nad tym, co chce powiedzieć.

Takie zresztą działania obiecywał posłom podczas przesłuchania przed sejmową Komisją Spraw Zagranicznych 7 marca 2022 r.

Deklarował wówczas, że będzie aktywnie uczestniczył w debacie publicznej we Francji i będzie prezentował punkt widzenia rządu. „Musimy mieć dobrych spikerów, którzy będą w stanie zająć w odpowiedni sposób miejsce w debacie francuskiej – podkreślał. – To nie jest proste. Nasza obecność w tej debacie gdzieś tam funkcjonowała, ale nie była na tyle aktywna, na ile być powinna. My powinniśmy być obecni poprzez naszych znakomitych historyków, specjalistów od polityki międzynarodowej i geopolityków, których głos w dyskusji publicznej we Francji, tak w prasie i telewizji, jak i mediach społecznościowych, będzie odczuwalny i widzialny”.

I dodawał: „W moim rozumieniu ambasador Rzeczypospolitej jest przede wszystkim wykonawcą polityki rządu. Oczywiście może to robić zgrabnie lub mniej zgrabnie, ale jednak jest realizatorem polityki rządu. Tak też postrzegam swoją misję. W ramach MSZ i bezpośrednich kontaktów z państwem politykami będę się oczywiście starał zawsze przedstawiać własne zdanie, natomiast moje zdanie na zewnątrz będzie stanowiskiem państwa polskiego”.

Innymi słowy, świadomie poszedł do francuskiej telewizji, po to by wziąć udział w publicznej francuskiej debacie i prezentować punkt widzenia rządu polskiego. I zdarzyło się to, co zapowiadał – na pewno był to występ, który stał się odczuwalny i widzialny.

Odrzućmy również przypuszczenie, że źle zinterpretował działania rządu, bo on w Paryżu, a rząd w Warszawie… Rościszewski jest od lat związany z PiS i z liderami tej partii. Był członkiem Porozumienia Centrum, toteż można go zaliczyć do „zakonu”, najwierniejszych ludzi Kaczyńskiego. Jednocześnie, co w PiS było rzadkością, miał doświadczenie w pracy w branży ubezpieczeń i finansów. Od 1998 do 2016 r. zajmował stanowisko prezesa zarządu Towarzystwa Ubezpieczeń na Życie Cardif Polska i dyrektora generalnego Cardif Assurances Risques Divers w Polsce, podmiotów wchodzących w skład BNP Paribas. Nieprzypadkowo zatem powołano go w roku 2016 w skład zarządu PKO BP, a potem, po dymisji Zbigniewa Jagiełły, w czerwcu 2021 r. na stanowisko prezesa zarządu. Kierował więc największym polskim bankiem. Bankiem państwowym.

W imperium PiS przez wiele lat pełnił bardzo ważne funkcje, związane z finansami. A nominacja na ambasadora w Paryżu była na otarcie łez, bo w wyniku wewnątrzpisowskich rozgrywek musiał już w październiku 2021 r. oddać stanowisko Iwonie Dudzie, którą później zastąpił Paweł Gruza.

Tak czy inaczej, Rościszewski zalicza się do pisowskiego establishmentu, doskonale wie, jaki tam jest układ sił, o czym się rozmawia i jak się myśli.

Gdy więc Polska mówi, że może wejść do wojny z Rosją, trzeba to traktować poważnie. Jako głos ze środka PiS. Jego wypowiedź ma zresztą swoją logikę – od ataku Rosji na Ukrainę przekraczane są przecież kolejne granice podobno nieprzekraczalne. Mechanizm tego przekraczania jest dość prosty – najpierw ktoś mówi, że Ukraina potrzebuje takiej lub innej broni, potem mamy reakcję, że to przesadne żądanie, że będzie to eskalować wojnę. A później Ukraina tę broń dostaje. Tak trafiły na front himarsy, których najpierw Ukrainie odmawiano, a potem dostarczono, tak kierowane są czołgi Leopard 2, teraz – o czym rozmawiano we francuskiej telewizji – samoloty MiG-29. Obecnie przychodzi czas – prezydent Zełenski tego się domaga – na przekazanie rakiet dalekiego zasięgu, a potem, w przypadku porażek Ukrainy – na włączenie się do walk polskiego wojska, a w dalszej kolejności innych państw europejskich.

Pozostaje tylko jedno pytanie: czy PiS jest już zdecydowane na posłanie polskich oddziałów do walki (warto przy tym zastrzec, że to nie Warszawa będzie miała w tej sprawie decydujący głos), czy raczej jest na etapie sondowania, puszczania balonów próbnych i to na razie pierwszy krok do oswajania polskiej opinii publicznej i Zachodu z myślą, że wojna może się rozszerzyć?

Odpowiedź otrzymamy pewnie w najbliższych dniach. Jeśli Rościszewski zostanie odwołany z placówki, to znaczy, że przeholował, że poszedł za daleko. Jeśli nic się nie stanie – możemy uznać, że powiedział to, co miał powiedzieć.

Fot. gov.pl

Wydanie: 13/2023, 2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy