Wpisy od Marek Książek

Powrót na stronę główną
Kraj

Święta racja wójta

Rzeka Święta na Żuławach Malborskich wylała 12 lat temu, a jeszcze dzisiaj gminę zalewa fala wzajemnych oskarżeń Był piątek, 21 lipca 2001 r. Tego dnia w Malborku odbywała się tradycyjna inscenizacja oblężenia zamku krzyżackiego przez hufce króla Jagiełły. Pogoda nie sprzyjała zabawie. Od dłuższego czasu padały ulewne deszcze. – W południe chodziłem po polach mojej córki we wsi Stogi, żeby sprawdzić stan wody w rzece Świętej i wpadającej do niej Jeziornej Łasze. To było 280 ha, w części obsiane kukurydzą, na pobliskiej łące pasły się nasze krowy. Nie miałem wątpliwości, że szykuje się nieszczęście. Zadzwoniłem do sztabu antykryzysowego w starostwie, alarmując, że woda nas zalewa. A pracownik mówi do mnie: „Panie Zdzisławie, proszę zadzwonić w poniedziałek, bo szef poszedł na imprezę”. Nie pomogło moje ostrzeżenie, że w poniedziałek będziemy mieli 2 m wody – opowiada Zdzisław Borkowski z Kościeleczek w gminie Malbork. Akcja ratunkowa – W tamtym miejscu rzeka Święta od lat nie była czyszczona. Na skarpie koryta zdążyła wyrosnąć owocująca jabłoń – dopowiada jego córka Hanna Borkowska-Olewnik, pokazując nagranie wideo sprzed powodzi. Feralnego dnia nie myślała jednak o jabłoni, ale o ratowaniu upraw i bydła, bo woda występowała juz z koryta. Borkowscy powiadomili wójt

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Dziury w cudzie natury

Na Warmii i Mazurach jest aż 500 kopalni żwiru – alarmują ekolodzy. Władze zapewniają, że trzy razy mniej Stowarzyszenia ekologiczne biją na alarm: uznawany za cud natury region Warmii i Mazur pokrywa coraz gęstsza sieć elektrowni wiatrowych, a między jeziorami i lasami przybywa kraterów żwirowych wyrobisk. Najbardziej spektakularny bunt przeciw lokalizacji kopalni kruszywa w przyrodniczym raju podniósł się w położonej kilka kilometrów od Olsztyna Rusi. Pejzaż wsi przypomina rejony podgórskie, zabytkowe chałupy rozrzucone są na pagórkach i skarpach sięgających do 40 m. Środkiem wsi płynie Łyna, nad którą zachowała się zapora, a przy niej zabytkowy młyn wodny. Ruś leży na skraju rezerwatu Las Warmiński, nieopodal ośrodka rządowego w Łańsku, zimą narciarze zjeżdżają ze stoku, a jedyna droga powiatowa kończy się tuż za wsią, która od dawna zwana jest Szwajcarią Warmińską. – Nie po to tysiące lat temu lodowiec tak się napocił przy formowaniu tego krajobrazu, żeby teraz ręka człowieka go zniszczyła – konstatuje Andrzej Małyszko, działacz Stowarzyszenia Miłośników Rusi nad Łyną. Z wykształcenia inżynier budownictwa, ale z natury miłośnik przyrody i zabytków, szybko odkrył uroki Rusi. Wynalazł na stoku starą, walącą się chałupę, wyremontował ją i przeprowadził się tu na stałe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Warmia pod choinkę

Trzy lata temu zakłady Warmia wyceniono na 16 mln zł, rok temu oferent dawał 9,5 mln, teraz sprzedano je za 6,8 mln Manowce prywatyzacji Plan prywatyzacji za ubiegły rok wynosił 10 mld zł, a w tym roku Ministerstwo Skarbu Państwa chce przekazać do budżetu 5 mld ze sprzedaży resztek firm państwowych. Czy doktrynalne trzymanie się tego kursu jest jedyną receptą na uzdrowienie polskiej gospodarki? Już wybitni ekonomiści minionego wieku, przede wszystkim John M. Keynes oraz John K. Galbraith, twórcy teorii państwa dobrobytu, podkreślali, że racjonalnie funkcjonująca gospodarka powinna się opierać na trzech równoprawnych sektorach: prywatnym, spółdzielczym i państwowym. W naszym kraju zwolennikami pluralizmu ekonomicznego byli niedawno zmarły prof. Tadeusz Kowalik (były ekspert „Solidarności”) oraz prof. Grzegorz Kołodko. Akcentowali, że podobnie jak pluralizm polityczny potrzebny jest pluralizm ekonomiczny, który gwarantuje współzawodnictwo sektorowe i staje się jedną z dźwigni napędowych rozwoju gospodarczego. Przytoczyli oni przykłady funkcjonowania przedsiębiorstw państwowych opartych na menedżerskim systemie kierowania, które także w warunkach gospodarki rynkowej świetnie sobie radzą, a nieraz przewyższają efektywnością podmioty prywatne. Podkreślali też, że doktryna neoliberalna wywołała i nadal wywołuje ostre kryzysy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sport

Kuźnia następców sióstr Williams

Polski tenisista trenuje Amerykanów na Florydzie Mikołaj Borkowski to numer jeden olsztyńskiego tenisa. W 2004 r. został mistrzem województwa seniorów i od tamtej pory nie przegrał w regionie żadnego meczu, choć ostatnio w Olsztynie bywa rzadko. Już jako student amerykańskiej uczelni zdobył w 2010 r. brązowy medal mistrzostw Polski w deblu, za co dostał 250 zł nagrody. Student z Montany O szansie studiowania w Stanach Zjednoczonych dowiedział się pół roku przed maturą. Dzięki pośrednikowi z Poznania, który policzył sobie za tę usługę 4 tys. zł, podpisał kontrakt z University of Montana w Missouli, mieście przy granicy z Kanadą. Olsztynianin znalazł się w niewielkiej grupie studentów trenujących tenis i startujących w lidze uczelnianej.– Rozgrywki tenisowe odbywają się w kilku ligach, zwanych divisions, które są podzielone na strefy, czyli konferencje. Nasza grupa startowała w najwyższej dywizji, składającej się z blisko 300 uczelni. Jeśli przyjąć, że każda uczelnia wystawiała po 10 zawodników, to tylko w jednej dywizji grało jakieś 3 tys. tenisistów – opowiada Mikołaj Borkowski podczas pobytu u rodziców w Olsztynie.Uniwersytet Montany kształci ok. 15 tys. studentów na różnych kierunkach, m.in. na podobnym do naszego wychowania fizycznego – i ten właśnie wybrał Mikołaj. Zawodnicy startujący w ligach uczelnianych nie mogą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Żyła złota w Wilkowyjach – rozmowa z Jerzym Niemczukiem

Człowiek tak samo przeżywa radość i smutek na prowincji jak na Manhattanie Jerzy Niemczuk – (ur. w 1948 r. w Lublinie) pisarz, scenarzysta filmowy i telewizyjny, autor słuchowisk, widowisk telewizyjnych i książek dla dzieci. Debiutował w czasopiśmie „Nowe Książki” w 1970 r. Pracował w pismach „Nowy Wyraz” i „Kultura”, a publikował także w „Literaturze”, „Poezji” i „Odrze”. W stanie wojennym dostał wilczy bilet i od tej pory jest wolnym strzelcem, wzbogacając polską literaturę i film kolejnymi utworami. Jego „Przygody Zuzanki” zdobyły Nagrodę Literacką im. Kornela Makuszyńskiego jako najlepsza książka dla dzieci. Autor scenariuszy m.in. do filmów „Wielkie oczy”, „Prywatne niebo”, „Nigdy nie mów nigdy” oraz seriali „Stacyjka” i „Ranczo”. Od kilkunastu lat mieszka na Mazurach. Rozmawia Marek Książek Podobno rozstał się pan z „Ranczem”? Co się stało, kłótnia w rodzinie? – Żartobliwie mogę odpowiedzieć, że to niewydolność serca do dalszej współpracy. Mówiąc poważnie, rozstałem się z serialem w zgodzie. Lubię go i jestem z nim mocno związany. Utraciłem jednak walor świeżości i powiedziałem sobie, że jeśli z takiego zadania wycofam się w momencie, kiedy jest ono rozpędzone, odnosi sukces, zachowam dla siebie szacunek. Mógłbym to ciągnąć dalej, ale gdy zważyłem wszystkie za i przeciw, waga wskazała, że lepiej się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Powrót gangsterów

Po odbyciu połowy kary wychodzą z więzienia przestępcy skazani za porwania olsztyńskich biznesmenów – Podobno moje dni są policzone. Słyszę codziennie: „Po co się wychylasz, nigdy ci tego nie darują, to groźni bandyci i zawsze będziesz musiał się oglądać za siebie” – mówi Tobiasz Niemiro, olsztyński przedsiębiorca, społecznik, prezes Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia na rzecz Bezpieczeństwa. To właśnie ta organizacja, skupiająca głównie miejscowych biznesmenów, po fali porwań w 2000 r. przełamała barierę niemożności policji i wymusiła walkę z gangsterami. W rezultacie skończyły się nie tylko uprowadzenia dla okupu, ale i wojna gangów. Posypały się wyroki od 12 do 25 lat więzienia, porywacze omijali Olsztyn szerokim łukiem. Mieszkańcy odetchnęli. Czy dziś znów są zagrożeni? Kuźnia złodziejskich talentów Jednym z pierwszych uprowadzonych, o którym stało się głośno w regionie, był 15-letni Karol T. z Lubawy, którego porwali domorośli kidnaperzy pod koniec lat 90. Wtedy zabłysła gwiazda detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. Wezwany przez ojca chłopca, lokalnego przedsiębiorcę, szybko trafił na ślad sprawców, ale to byli drobni przestępcy. Profesjonaliści wyszli z cienia w 2000 r. – Zaczynali od kradzieży samochodów – wspomina były oficer wydziału dochodzeniowo-śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie. – To była kuźnia złodziejskich kadr. Kto nie wpadł, przechodził na wyższy etap

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Nauka

Węgorz dobry, bo z hodowli

Wielki sukces ichtiologów z Olsztyna Od dłuższego czasu ekolodzy alarmowali, że jedna z popularniejszych ryb – węgorz – zagrożona jest wyginięciem. Organizacja WWF apelowała, by nie kupować węgorzy. W 2007 r. gatunek wpisano na listę chronionych w ramach ogólnoświatowej Konwencji o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem (CITES). Rzeczywiście populacja węgorza w Europie zmniejsza się w ostatnich latach dramatycznie. Jednak dzięki naukowcom z Olsztyna ta smaczna ryba może wrócić na nasze stoły. Ichtiolodzy na świecie od dawna próbowali doprowadzić do tarła węgorzy w sztucznych warunkach, ale udało im się to tylko z węgorzem japońskim. Nieco większy węgorz europejski odbywa tarło w innych warunkach naturalnych niż panujące w wodach azjatyckich, dlatego kalkowanie metody Japończyków w laboratoriach Europy nie przyniosło rezultatów. Tymczasem zespół pod kierunkiem prof. Dariusza Kucharczyka z Wydziału Ochrony Środowiska i Rybactwa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego trafił za pierwszym razem! Bo było za ciepło Ten sukces wprawił w zdumienie ichtiologów z innych krajów, a miesięcznik „National Geographic Traveler” nominował olsztynian w kategorii „naukowe odkrycie roku 2011”. A że po opublikowaniu wyników, co stanie się wkrótce, to epokowe dokonanie będzie dostępne na całym świecie, już zawczasu chęć współpracy z olsztyńskimi ichtiologami wyrazili naukowcy z Węgier, Hiszpanii i Japonii. – Oczywiście

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Nowa twarz, nowe życie

Operacja szczęki odmieniła los Justyny ze wsi Zięby. Ale czy wystarczy dobrej woli chirurgów, aby pomóc innym? Przypadek Justyny Staruch stał się głośny w kraju, gdy 23-letnia dziewczyna spod Górowa Iławeckiego pomyślnie przeszła operację wszczepienia implantów stawów skroniowo-żuchwowych. Operację przeprowadziła dr Anna Bromirska-Małyszko, ordynator chirurgii szczękowej w szpitalu miejskim w Olsztynie. Media otrąbiły sukces, dodając, że olsztyńscy chirurdzy podarowali Justynie nową twarz, choć nie udało się to specjalistom w Warszawie ani nawet w Ameryce. Jak zwykle było to jakieś uproszczenie, ale na pewno po raz pierwszy w Polsce udało się wszczepić implanty równocześnie z obu stron szczęki. Wcześniej robił to prof. Hubert Wanyura ze Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus w Warszawie, ale tylko jednostronnie. – Przeprowadziłem już trzy takie operacje, ale oczywiście pogratulowałem pani doktor z Olsztyna, bo rozgłos wokół jej sukcesu bardzo się przyda w dalszym leczeniu tego typu przypadków – mówi prof. Wanyura, konsultant krajowy w chirurgii szczękowo-twarzowej. Zakrywała brodę szalikiem Justyna mieszka w małej wsi Zięby nieopodal granicy polsko-rosyjskiej, w województwie warmińsko-mazurskim. Jej rodzice prowadzą 17-hektarowe gospodarstwo, starając się utrzymać dom i trójkę dzieci. Najstarsza Justyna urodziła się z uszkodzonymi stawami skroniowo-żuchwowymi. –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Spadkobiercy dziedzica pilnie poszukiwani

Sprytni biznesmeni wykorzystują prawo pierwokupu podupadłych hrabiów, by zarobić na posiadłościach ziemskich. Mieszkający w gminie Czernice Borowe (powiat przasnyski) Janusz Czarzasty, chłop z dziada pradziada, od lat powiększał rodzinne gospodarstwo. Z ziemią związał swój los i w niej widział przyszłość czterech synów, choć jeden z nich się „wysferzył” i został nauczycielem angielskiego. Ale z czasem i on wrócił na wieś, kiedy ojciec do swoich 120 ha dołączył 220 ha sąsiedniego gospodarstwa, wydzierżawionego od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Stało się to 17 lat temu, gdy były PGR Chojnowo należał do oddziału AWRSP w Olsztynie. Dyrektywa premiera Buzka Czarzasty z dorastającymi synami wziął się ostro do przywrócenia ugorów do stanu, który przynosił dobre plony. Jako rolnik patrzący perspektywicznie wiedział, że trzeba w to zainwestować. Brał więc kredyty i kupował solidne traktory, nowoczesne kombajny z komputerami w kabinach, silosy zbożowe i inny sprzęt, z czasem traktując oba gospodarstwa jako całość. Zwłaszcza że sąsiadowały ze sobą dosłownie przez miedzę. Nie myślał nawet, że żyją gdzieś spadkobiercy przedwojennego dziedzica majątku Chojnowo, przejętego mocą reformy rolnej i przekształconego później w PGR. – Dbaliśmy o tę ziemię jak o swoją, mając na uwadze, że z czasem skorzystamy z prawa pierwokupu – mówi Janusz Czarzasty, który jako dzierżawca

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Przerwane dziedzictwo Mazurów

Najpierw czystkę wśród Mazurów robili Niemcy, potem Sowieci, a na końcu polscy osadnicy z pomocą władzy ludowej – Ludzie na ekranie przeżywają to, czego doznali mieszkańcy mojej mazurskiej wsi po przetoczeniu się wojsk radzieckich i w latach późniejszych – powiedział po pokazie filmu „Róża” Wojciecha Smarzowskiego Tadeusz Willan, rodowity Mazur i szef olsztyńskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej. – Nawet ktoś taki jak ja mógłby pojawić się w tym filmie. 3 lutego „Róża” wchodzi na ekrany kin. Czy jednak prawda filmowa pokrywa się z prawdą historyczną? Skąd się wzięli? Do II wojny światowej ziemie Warmii i Mazur należały do Prus Wschodnich, które ciągnęły się od Kwidzyna do Kłajpedy i miały w sumie ok. 2,5 mln ludności. Ilu w tym było Polaków, nikt nie potrafi powiedzieć. Wszyscy byli obywatelami jednego państwa. Na mniejszej Warmii żyło ok. 120 tys. mieszkańców, głównie katolików, a na Mazurach przede wszystkim ewangelicy. Wśród nich 300-400 tys. rodowitych Mazurów. – Dokąd był zasięg osadnictwa i mowy polskiej, tam sięgały Mazury – twierdzi prof. Stanisław Achremczyk, dyrektor Ośrodka Badań Naukowych im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Olsztynie, autor „Historii Warmii i Mazur”. Ziemie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.