Bliski Wschód po wygranej Bidena

Bliski Wschód po wygranej Bidena

Israeli settlers adjust flags as they gather to show their support for U.S. President Donald Trump in the upcoming U.S. election, at the Cave of the Patriarchs, a site sacred to Jews and Muslims, in the Palestinian city of Hebron in the Israeli-occupied West Bank November 2, 2020.,Image: 566894085, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: RONEN ZVULUN / Reuters / Forum

Ci, którzy liczyli na całkowitą zmianę kursu w polityce zagranicznej, mogą się poważnie rozczarować Amerykańscy prezydenci mają sporą autonomię, jeśli chodzi o kształtowanie polityki zagranicznej, i chętnie z niej korzystają. Często na tym właśnie polu mogą wykazać różnice w stosunku do poprzedników, by podkreślić, że są lepszymi politykami. Tak zrobił Barack Obama, który w pierwszej kampanii wyborczej w 2008 r. zapowiedział, że wycofa wszystkich amerykańskich żołnierzy z Iraku – co w pełni udało się osiągnąć dopiero w roku 2011. Interwencja w Iraku kojarzona była przecież z republikańskim prezydentem Bushem, a tylko niewielka część opinii publicznej pamiętała, że to Bush rozpoczął wycofywanie wojsk jeszcze pod koniec swojej drugiej kadencji w 2007 r. Po prezydenturze Obamy Donald Trump również zapowiedział zmianę polityki na Bliskim Wschodzie. Sprowadziło się to do twardszego stanowiska wobec Iranu i wycofania się w 2018 r. Stanów Zjednoczonych z porozumień nuklearnych z reżimem. Taka polityka spotkała się z aprobatą premiera Izraela Beniamina Netanjahu, który zresztą od samego początku krytykował porozumienie, nazywając je historycznym błędem. Palestyńczycy odetchnęli z ulgą Prezydent elekt Joe Biden także zapowiada zmianę niektórych decyzji Trumpa. Ale czy tak będzie w rzeczywistości? Na ile można się spodziewać aktywnych działań Bidena na rzecz zmiany polityki bliskowschodniej? Amerykańscy prezydenci zazwyczaj nie odbiegają w decyzjach od szerszej strategii interesów państwowych, dlatego jeszcze żaden nie zadziałał poważnie na szkodę Izraela, choć często może się wydawać, że demokratom nie jest po drodze z okupacją Zachodniego Brzegu, a przynajmniej z osadnictwem na tych ziemiach. Partyjni koledzy Bidena wprost mówią, że budowa kolejnych osiedli (w rzeczywistości spora część to już miasta) jest nielegalna. Donald Trump w ciągu całej swojej kadencji nie zdobył się na użycie tego słowa, chociaż oczekiwali tego po nim, jak i po każdym innym prezydencie Stanów Zjednoczonych, Palestyńczycy, domagając się respektowania prawa międzynarodowego. Po Bidenie można się spodziewać innego podejścia, gdyż jest on znanym przeciwnikiem izraelskiego osadnictwa. Już podczas pierwszego spotkania z premierem Menachemem Beginem w 1982 r. Biden, wówczas senator z Delaware, miał powiedzieć, że choć popiera działania militarne Izraela mające na celu zabezpieczenie granic państwa, to budowa domów na Zachodnim Brzegu Jordanu powinna zostać wstrzymana. Dodał też, co doniósł „The New York Times”, że z tego powodu Izraelczycy zaczynają tracić poparcie w Ameryce. Krytyka przez obecnego prezydenta elekta działań na terytoriach okupowanych nie była jednorazowym wypadkiem, widać ją było także w ostatnich latach, podczas prezydentury Donalda Trumpa. Biden jasno zaznaczał, że polityka Beniamina Netanjahu prowadzi Izrael i Palestyńczyków w złym kierunku – w stronę „rozwiązania jednopaństwowego”, oddalając oba narody od powstania dwóch niepodległych i wolnych państw sąsiadujących ze sobą. Na oficjalnej stronie internetowej swojej kampanii prezydenckiej Biden obiecuje, że będzie współpracował z izraelskimi i palestyńskimi przywódcami, odwróci również szkodliwą decyzję Trumpa o „zerwaniu relacji dyplomatycznych z Autonomią Palestyńską i zakończeniu programów wspierających współpracę izraelsko-palestyńską w zakresie bezpieczeństwa”. Zgodnie z tym, co można przeczytać na stronie, współpraca ta ma na celu utrzymanie kursu nastawionego na wynegocjowane już wcześniej „rozwiązanie dwupaństwowe” i uniknięcie takich działań jak planowana wcześniej przez rząd Netanjahu jednostronna aneksja Judei i Samarii czy dalszy rozwój osadnictwa. Z perspektywy palestyńskiej te obietnice brzmią dobrze i władze w Ramallah z pewnością odetchnęły z ulgą, kiedy zwycięstwo Bidena stało się już jasne. Prezydent Abbas otrzymał wszystko, na co mógłby liczyć ze strony amerykańskiego polityka – powrót do dobrze znanego impasu. Bo nie zapowiedziano jeszcze żadnych spektakularnych działań, a Biden od lat jest też zwolennikiem rozwoju relacji z Izraelem, co widać od jego pierwszej wizyty w Tel Awiwie w 1973 r., kiedy to spotkał się z premier Goldą Meir, by usłyszeć o tajnej broni Izraelczyków, która pozwala im wygrywać wojny – nie mają już dokąd się udać. Być może właśnie te słowa sprawiły, że polityk z Delaware zawsze podkreślał swoje przywiązanie do Izraela. W 1986 r. powiedział nawet, że „Stany Zjednoczone muszą przestać przepraszać” za udzielane Izraelowi wsparcie, a gdyby państwa żydowskiego nie było, to musiałyby „wynaleźć Izrael”, by mieć sojusznika broniącego amerykańskich interesów na Bliskim Wschodzie. Nie należy więc się spodziewać, że polityka Waszyngtonu odwróci się teraz o 180 stopni, ale z pewnością Palestyńczykom będzie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 48/2020

Kategorie: Świat