Tomasz Jastrun
Król, mój dobrodziej
Marcin Król nie żyje. Historyk idei, niezwykły człowiek. Byłem członkiem redakcji miesięcznika „Res Publica”, którego Marcin był twórcą i szefem. Pismo oficjalnie zaczęło się ukazywać w 1987 r., a właściwie przekształciło się z pisma wydawanego kiedyś w podziemiu. Wypłynęło więc na powierzchnię. Trwała jeszcze Polska Ludowa, ale już rzęziła. Władza zgodziła się na pierwsze takie oficjalne pismo półwolne, gdzie interwencje cenzury miały być zaznaczane, jak to było przed wojną. Te zaznaczane interwencje cenzury pachniały wolnością
Przez szczeliny
Wszyscy już znają tę scenę, ale zapisuję ją, kierując się sumiennością kronikarza. Prezes stoi na sejmowej mównicy i woła do posłów opozycji, jego oblicze zmienione nienawiścią, palce rozczapierzone: „Najpierw to łaskawie ściągnijcie te błyskawice esesmańskie (…). Wszystkie demonstracje, które popieraliście, kosztowały życie wielu osób. Macie krew na rękach. Nie powinno was być w tej izbie. Dopuściliście się zbrodni”. Ten człowiek zmienia się w oczach z każdym rokiem, jest już gotowy ścinać głowy. A jednak
Grad nieszczęść
Marsz Niepodległości znowu zmienił się w chuligańskie zamieszki. Bojówki, które na apel prezesa miały bronić kościołów przed najazdem barbarzyńskich kobiet, 11 listopada jako wroga wybrały sobie policję. Oraz balkon, na którym była tęczowa flaga i symbol Strajku Kobiet. Chybiły i racami wznieciły pożar w pracowni Stefana Okołowicza, witkacologa. Przechowuje on oryginały niezwykłych fotografii Witkiewicza, który był nie tylko zdumiewającym pisarzem i malarzem, ale też wybitnym fotografem. Nagle przypominam sobie, że z Okołowiczem, na początku lat 90., zorganizowaliśmy wystawę
PiS przegrało wybory w Stanach
W kinie Atlantic, w przeddzień małego lockdownu, spotkanie dla nauczycieli wokół mojej książki „Dom pisarzy w czasach zarazy”. Byłem ciekaw, czy ktokolwiek przyjdzie, przecież sam jechałem niechętnie, bo czas ponury i wilgotny. Cudem znajduję miejsce na parkingu w Alejach Jerozolimskich, umiarkowanie daleko od kina. Idę z walizeczką na kółkach, w której drzemią moje książki, różne tytuły, w nich me wizje zamknięte w okładkach. Rotunda, obok niej jeszcze nieukończony, szklany, szlachetny wieżowiec; przeciągi, zimno, nieliczni zamaskowani przechodnie idą pochyleni,
Wstrząsające wydarzenia
Biodro, które mi ostatnio nawala, wytrzymało marsz Marszałkowską, mój pęcherz też był łaskawy. Nic by się nie stało, gdyby w słynny piątek nie było mnie na mieście, ale mam teraz poczucie dobrze spełnionego obowiązku i mogę w felietonie napisać: i ja tam byłem, i kuśtykałem, weteran dawnych wojen. Pojechałem z sąsiadką, bardzo bojowe są Małgosia i jej dzieci, z błyskawicami na policzkach, z plakatami. Parkujemy pod stacją Wilanowska, potem metrem, dalej długi spacer Marszałkowską w stronę ronda Dmowskiego, gdzie zlewają się strumienie
Obnażony nerw sumienia
Zacznę chłodno i z kronikarską sumiennością: 22 października Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepisy umożliwiające usunięcie płodu w wypadku stwierdzenia jego ciężkiego uszkodzenia lub nieuleczalnej choroby są niezgodne z konstytucją. Trybunał zajął się tą sprawą na wniosek grupy posłów PiS. Tak brzmi zimny komunikat. Należy go rozwinąć na gorąco. To było orzeczenie nielegalnego Trybunału, kierowanego przez „odkrycie towarzyskie prezesa”, czyli drogą panią Julię, która zrobiła prezesowi przysługę towarzyską. A to rozpaliło Polskę, która i tak ma gorączkę z powodu zarazy. Gdybym traktował sprawę
Początek katastrofy
Podczas wiecu w stanie Georgia Donald Trump mówił o perspektywie zwycięstwa swojego rywala w nadchodzących wyborach. Prezydent odgrażał się, że będzie musiał opuścić kraj, jeśli przegra z Joem Bidenem. Obejrzałem serial dokumentalny o Trumpie. To psychopata i człowiek pozbawiony sumienia. Ten świetny kandydat na prezydenta Rosji jakimś cudem został prezydentem USA. Ironia historii, że Trump ma być wedle PiS jedynym pewnym sojusznikiem Polski. W jakim trzeba być umysłowym pomieszaniu, by wierzyć, że można na niego
Nasi górą, obcy dołem
Udręczony polityką z radością oglądałem tenisowy turniej Roland Garros, chociaż puste stadiony, na widowni nieliczni ludzie w maseczkach. Taki stadion rok temu wzbudziłby zdumienie. Intryguje mnie mechanizm utożsamiania się z zawodnikiem. Najczęściej kibicujemy temu, kto jest z naszego plemienia. To solidarność stadna, czyli narodowa, ale ten mechanizm działa. Gdy natomiast grają zawodnicy z innych krajów, mamy skłonność, by kogoś wybrać na swojego faworyta, tak jak utożsamiamy się z aktorem w filmie. Czasami ta sympatia rodzi
Orzeł bez głowy
Znowu spotkanie wokół mojej książki „Dom pisarzy w czasach zarazy”. Odbywa się w muzeum Władysława Broniewskiego. To niebrzydka willa na Górnym Mokotowie, poeta dostał ją w prezencie od partii. Odwzajemniał się wierszami, takimi jak trzeba, ale robił to z talentem. Jest jakiś wielki smutek w zachowanym bez zmian mieszkaniu, którego właściciel nie żyje, wszystkie przedmioty wydają się osierocone. Sypialnia Broniewskiego skromna, niemal ascetyczna. Sprawdzam łóżko – niewygodne. A potem siedzę z mikrofonem na wysokim tarasie, z którego białe schody biegną
Przemyśl myśli
W pociągu do Przemyśla, gdy rusza, jak zawsze uczucie odbijania od brzegu i oddalania się od swoich problemów… po drodze Tarnów… w tych okolicach spędzał młodość mój ojciec, w Tarnowie jest ulica jego imienia. Już ciemno za oknem. Ten coraz wcześniej zapadający zmierzch kojarzy mi się z depresją i starością. Pociąg będzie niedługo kończył bieg, to mnie też z nim łączy. Czytam analizy polityczne, potem czytam Leśmiana, poeta nie miał pojęcia o polityce, nic z niej nie rozumiał. Ja rozumiem ją za dobrze