Gdyby Rafał Trzaskowski od razu po nieznacznie przegranych wyborach prezydenckich rozkręcił budowę nowego ruchu, dziś bylibyśmy w innym miejscu. Ale nie rozkręcił. Wedle wersji oficjalnej przeszkodziły mu w tym pęknięta rura warszawskiej oczyszczalni ścieków i trudny do opanowania wyciek fekaliów do Wisły. Nie bardzo pojmuję, co ma jedno do drugiego. Osobiście jako prezydent miasta tamował wyciek ścieków? Bał się, że PiS będzie huczało, że tu g… wycieka do Wisły, a prezydent Warszawy zamiast to g… łapać, jakiś ruch polityczny buduje? I tak PiS z podległymi mu mediami winą za wyciek obarczały Trzaskowskiego i straszyły go prokuratorem. Bał się, że będą jeszcze bardziej obarczały i jeszcze bardziej straszyły? Problem w tym, że sam Trzaskowski nie bardzo, zdaje się, wiedział, co to ma być za ruch i jaka ma być jego relacja z Platformą. Platforma też nie wiedziała i dlatego na Trzaskowskiego i jego pomysł patrzyła nieufnie. Gdy wreszcie ten ruch wystartował (bo chyba wystartował), okazało się to wydarzeniem w społeczeństwie niezauważonym, a potencjalnych członków zgarnął już w większości Hołownia. Teraz Platforma ogłosiła nowe otwarcie. Właściwie w jej imieniu ogłosili to Borys Budka i Rafał Trzaskowski. O nowym ruchu Trzaskowskiego już nie mówiono. Platforma zaproponowała wszystkim partiom opozycyjnym stworzenie wspólnego bloku anty-PiS. Gdyby to było przygotowane, poprzedzone rozmowami z potencjalnymi partnerami, miałoby jeszcze jakiś sens. Wspólny program całej opozycji (może poza Konfederacją) mógłby się ograniczyć do dwóch haseł: walki z pandemią i jej skutkami oraz odtworzeniem państwa prawa. Tyle, i aż tyle, mogłoby połączyć platformianych liberałów i lewaków z Razem. Z wszystkim, co jest pośrodku. Taki blok miałby szansę wygrać z PiS w wyborach (tym bardziej że system D’Hondta premiuje duże bloki). Rzecz w tym, że Platforma jest arogancka i uważa, że nie musi z nikim niczego uzgadniać, bo przecież nadal jest najpoważniejszą siłą opozycyjną – więc nie uzgodniła. Z całego wielkiego programu pozostał tylko spór, czy Budka i Trzaskowski mieli prawo powiesić sobie w tle logo innych partii. Faktycznie istotny spór o imponderabilia. Platforma wciąż się łudzi, że wyłuska ze Zjednoczonej Prawicy kilku posłów i zdobędzie w Sejmie większość. Ale równocześnie w programie „nowego otwarcia” jest postulat odwołania nielojalnych wobec wyborców posłów w drodze referendum. Gdyby zatem wyłuskała i zrobiła Gowina marszałkiem Sejmu, musiałaby się bardzo śpieszyć z reformami, zanim w referendum nie odwołano by tych „wyłuskanych”. W tym wszystkim jest sporo marzycielstwa opozycji i indywidualnych ambicji liderów. Pomijając już to, że spór o aborcję dzieli członków i sympatyków Platformy i nie wiadomo, czym w tej partii się zakończy. Na razie Platforma w tej najgorętszej (obok pandemii) sprawie nie jest w stanie nic sensownego powiedzieć i na wszelki wypadek nic nie mówi. Obawiam się, że w kwestii aborcji znaczna część posłów Platformy podziela pogląd PiS i Kościoła. Gdyby nawet opozycja, wszystko jedno, czy startująca razem, czy osobno, wygrała najbliższe wybory albo jeszcze przed nimi „wyłuskała” kilku posłów np. z Porozumienia Gowina, z nim samym na czele (przy czym to ostatnie jest skądinąd mało prawdopodobne), i przejęła władzę, musiałaby się liczyć z kilkoma faktami. Po pierwsze, miałaby przeciw sobie niemal połowę Polaków, którzy myślą tak jak PiS. Po drugie, zwycięstwo byłoby niewielkie, a przewaga liczebna posłów nowej koalicji rządzącej zbyt mała, nie tylko by zmienić konstytucję, ale nawet by odrzucić weto prezydenta, nie mówiąc już o postawieniu tegoż prezydenta, premiera albo ministrów przed Trybunałem Stanu. Nawet gdyby PiS straciło władzę, Duda, Kaczyński, Morawiecki czy Ziobro mogą spać spokojnie. Gdyby więc dzisiejsza opozycja zdobyła władzę, czego jej życzę, jedyne, co w sprawie rozliczeń mogłaby zrobić, to ogłosić „grubą kreskę”. Żadnych rozliczeń nie będzie! Po przejęciu władzy opozycja mogłaby zaledwie spowolnić dalszą dewastację demokracji i państwa prawa, zacząć odbudowywać i poprawiać zrujnowane sądownictwo, przywracać społeczeństwu media i zapoczątkować powolną odbudowę społeczeństwa obywatelskiego, bez którego nie ma demokracji. Destrukcyjne procesy spowodowane przez pseudoreformy PiS jeszcze długo toczyć się będą same, własną energią. Mogłaby też opozycja zacząć prowadzić jakąś politykę zagraniczną, poprawiając stosunki z UE i wszystkimi sąsiadami, z którymi jesteśmy teraz skłóceni. Ale to praca na lata. W dodatku może ją przerwać kryzys gospodarczy, nieuchronna konsekwencja pandemii. Jeśli kryzys będzie głęboki, może spowodować zasadnicze zmiany