Kampania i kazania – PiS zdobywa wyborców w kościołach Pewnego dnia roku pańskiego 2017 proboszcz jednej z parafii w południowej Polsce sięgnął po program telewizyjny, by zobaczyć, przy czym po tygodniu pełnym parafialnych obowiązków można by się zrelaksować. Gdy przeglądał propozycje poszczególnych stacji, jego oko zbłądziło na niepokojący tytuł – „Ida”. Oscarowy film Pawła Pawlikowskiego nie cieszył się poważaniem prawicowych komentatorów – chodziła za nim opinia dzieła antypolskiego, choć mało kto wdawał się w szczegóły, jak i dlaczego polski laureat filmowego Oscara miał być antypolski. Nasz proboszcz postanowił interweniować – nie miał numeru telefonu do szefa tego konkretnego kanału Telewizji Polskiej, ale miał wspólnych pisowskich znajomych z Jackiem Kurskim, bez trudu więc zdobył numer do niego. I zatelefonował z interwencją: „Jak to mogło panu prezesowi umknąć?”. Potem poszło szybko, bo po telefonicznym kablu między piętrami i pokojami w gmachu przy ul. Woronicza. I choć zapowiedź „Idy” została już wydrukowana w programach, pracownicy odpowiedzialni za emisję jeszcze tego samego wieczoru podmieniali taśmy na inne. To apokryficzna historia opowiadana przez byłych i aktualnych pracowników TVP – nikt nie chce się podpisać pod nią nazwiskiem. Zresztą niewykluczone, że anegdota o księdzu ściągającym „Idę” z ramówki jednym telefonem jest w rzeczywistości kompilacją różnych wydarzeń z ostatnich lat. Ale nikt też nie mówi, że się nie wydarzyła. Bo każdy w Polsce wie, że są takie chwile, kiedy proboszcz znaczy więcej niż premier. Kościół popierany Gdy wpisać w wyszukiwarkę zapytania związane z wpływem Kościoła na życie polityczne w Polsce, większość wyników zaprowadzi nas do raportów socjologów i ośrodków badania opinii publicznej. Lub też do kościelnych opracowań czy prac badawczych księży na papieskich uniwersytetach. Jedne i drugie mierzą się z problemem na poziomie teorii – spraw ustrojowych, ładu instytucjonalnego, realizowania bądź nie zapisów konkordatu. Autorzy większości publikacji zastanawiają się, czy Kościół może i powinien agitować w sprawach politycznych i wymuszać na funkcjonariuszach publicznych takie lub inne decyzje. Mniejszość stawia inne pytanie: jak się to dzieje. W Polsce, pisała socjolożka prof. Mirosława Grabowska, mamy model „Kościoła popieranego”, czyli sytuację, w której teoretycznie wszystkie związki wyznaniowe i religie traktowane są przez państwo z równym dystansem, a zasada rozdziału tego, co boskie, i tego, co cesarskie, obowiązuje. Ale w rzeczywistości „próbuje się jakoś oddać sprawiedliwość dominującej pozycji jednego wyznania i Kościoła, jego historycznym zasługom i społecznej roli”, pisze Grabowska. Czyli wśród równych jest jednak jeden równiejszy, a religijna neutralność państwa ma swoje ślepe zaułki. To „oddanie sprawiedliwości” dokonuje się zarówno w wymiarze oficjalnym, potwierdzonym w dokumentach i zapisach ustaw, jak i nieoficjalnym, gdzie specjalną pozycję jednego z wyznań określają nieformalne kontakty, przysługi i typowe „ja tobie – ty mnie”. W kraju takim jak Polska należy się zastanawiać – kontynuuje prof. Grabowska – „gdzie kończy się symboliczne uznanie, a zaczyna faktyczna preferencja, gdzie kończy się społeczna, statystyczna dominacja, a zaczyna państwowa życzliwość”. Wiemy na pewno, gdzie kończy się cierpliwość Polek i Polaków. Badanie CBOS z 2015 r. wskazywało jasno: w dyskusji o miejscu religii w życiu publicznym za najbardziej niedopuszczalne uznajemy mówienie przez księży, jak głosować w wyborach. Tylko 12% z nas uważało, że nie ma niczego złego w nawoływaniu przez księży z ambony do głosowania. A jednak pozostałe 88% musi z tym żyć. Problem parafialnej agitacji na pewno bowiem nie maleje. Plakatów cudowne rozmnożenie „A kto to wita wiernych w kościele w Gawłowie?”, pytała redakcja portalu e-Sochaczew w 2015 r. Obok: zdjęcie skromniutko wówczas jeszcze uśmiechniętej Beaty Szydło, przyszłej premier. Szydło wisiała na kościelnym płocie, tuż przy furtce, tak że każdy wierny musiał niemalże się potknąć o kandydatkę PiS. Za to w Grajewie koło Łomży parafianka pisze na forum, że dzwoniła do kurii ze skargą, tam jej powiedzieli, że plakaty mogą wisieć, ale tylko za zgodą proboszcza. Ergo, proboszcz musiał zgodzić się na PiS na płocie. „Jak wam się nie podoba, to chodźcie do kościoła, gdzie proboszcz nie pozwala się ogłaszać na płotach. Ksiądz na pewno popiera PiS i ma rację. Bierzcie z niego przykład. Amen”, odpisuje jej na tym samym forum użytkownik Waldi. Bardzo podobnie