Dziad do obrazu

Dziad do obrazu

Równonoc – urodziny taty. Im dłużej nie żyje, tym więcej mam z niego; frazy, że „z ojcem zacząłem się dogadywać po jego śmierci”, wciąż jeszcze nie wyświechtałem tak, by straciła na tragicznej efektowności. Żyjący rodzice drażnią na wiele sposobów, po ich śmierci nagle ma się do nich bezgraniczną cierpliwość – od kiedy ojciec nas odumarł przed pięcioma laty, mówiłem do niego częściej niż przez całe życie. Zwłaszcza podczas marszrut górskich, najchętniej samotnych, bo nie trzeba z nikim kroku równać, a i ględźba wędrowna uwagi nie odwraca od samoopisującej się przyrody. Poszedłem pożegnać zimę na beskidzkich grzbietach, zalazłem na Halę Baranią, gdzie szałasik ślicznie odremontowany ku schronieniu włóczęgów, i mówię tak, jak gdyby stary był ze mną: „Ty, patrz, jakbyś to sam namalował…”. Jestem tułaczem, więc nie wieszam niczego na ścianach (nie mam swoich ścian, tylko użyczone dachy nad głową), ale kiedy odwiedzam siostrę lub matkę, widzę obrazy taty ściśnięte jeden przy drugim – kobiety w mojej rodzinie zawsze cierpiały na horror vacui, a ojciec sporo namalował. Zwłaszcza w dziedzinie landszafciarstwa górskiego był biegły – dopóki pozostawał przy akwareli (kryzysowo, bo malarstwo olejne wymaga droższych produktów), rzekłbym nawet, że był majstrem w oswajaniu pejzaży tatrzańskich. W oleju góry wychodziły mu ponuro, ale akwarela czyniła je łagodnymi, używał tej samej palety barw, co w swoich marinach – odcieni błękitu i piaskowej żółci; mówił, że góry są groźne, a landszaft nie może budzić grozy, ma być ładny. Gdyby się wystawiał obok bohomaziarzy pod Bramą Floriańską, „widoczki” schodziłyby mu na pniu, zbiłby fortunę i pewnie dostałbym po nim w spadku coś więcej niż nerwicę; nadmiar ambicji artystycznych bywa zgubny, zwłaszcza kiedy jest wymówką leni. Ojciec wolał kontemplować plamy na suficie lub liczyć sęki, kiedy spędzaliśmy wakacje w drewnianych chałupach góralskich – matka wiecznie zaganiała go do roboty: „Nie leż, chłopie, idźże pomaluj coś ładnego”, a on się zwlekał z wyra niechętnie, zawodząc pod nosem: „Pomalować to ja ci mogę kafle w łazience”. Wiedział, że Leonardem już nie będzie, domyślał się, że drugim Fałatem też nie, a kiczu bał się jak dioboł kropelniczki, zatem, choć w wielu mieszkaniach jego „ładne widoki” dzisiaj poprawiają nastrój, ojca z pędzlem w plenerze widywałem rzadko. Kiedy już nie miał siły wędrować po ukochanych górach, zaglądał do moich albumów i malował pejzaże ze zdjęć, jęcząc, że to już nie to samo, co z natury. Nie wychodziło mu, poprawiał, przemalowywał – pocieszałem go, że przecie sam mistrz Fałat chodził z fotorewolwerem Brandla i dopiero w domu malował te swoje śnieżne pola; gdzieżby mu się chciało rozstawiać na mrozie sztalugę. Skądinąd Fałatówkę tata odwiedzał chętnie, bo w ostatnich latach życia jego pasierbica prowadziła pensjonat w górnej Bystrej, w wąskiej dolinie wciśniętej między masywy Szyndzielni i Klimczoka, gdzie skąpe światło słoneczne docierało rzadko i na krótko, zwłaszcza zimą. U Fałata jest dużo światła, choćby odbitego przez śniegi, ojciec chadzał więc się nasłoneczniać obrazami, kiedy już jego wewnętrzne światło nieubłaganie gasło. Zachwycał się, kręcił głową i narzekał: „Ja bym tak nie potrafił”, ale to był już czas, w którym to samo mówił, patrząc na własne obrazy. Na szczęście bliskich rozpoznawał do końca swoich dni, choć pamiętam ten opóźniony czas reakcji z ostatnich miesięcy życia ojca, gdy go odwiedzałem w hospicjum: najpierw otwierał oczy i starał się zrozumieć, gdzie jest, potem naprowadzał wzrok na mnie i starał się sobie przypomnieć, kim jestem – trwało to kilka sekund, demencja nie zdążyła tego rozciągnąć w minuty, a potem godziny, bo wymknął się jej, umierając.  Wyczuwam jego bezcielesne istnienie pośmiertne, dlatego gadam do niego, kiedy widzę na grani coś, co i jemu by się spodobało; może gadam do niego we mnie, do ojca w sobie; bo przecież nie do siebie gadam po próżnicy.   Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2024, 2024

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok