Ekologia, laicyzm, prawda

Ekologia, laicyzm, prawda

Naiwne rady dla polskiej lewicy

W Polsce lewicę słychać obecnie najczęściej, gdy chodzi o szeroko pojętą „tęczę”, czyli walkę o równouprawnienie mniejszości seksualnych, aborcję, in vitro, prawa kobiet i dzieci. Są to kwestie oczywiste, jak prawa „kochających inaczej”, wolność aborcji, dostęp do in vitro itd. Są bardziej dyskusyjne, jak posuwające się nader daleko postulaty ruchów feministycznych. Są i bardzo skomplikowane, że ograniczę się do jednego tylko zagadnienia.

Doniesienia o agresji najmłodszych nawet uczniów wobec nauczycieli stają się powoli francuskim (a i szerzej – europejskim) chlebem powszednim. Zaczyna się od odmowy wykonania poleceń, wulgarnych odzywek, popchnięć, ale wkrótce coraz częściej dochodzi do pogróżek, pojedynczych uderzeń i pobić. Okazuje się, że nauczyciele są całkowicie bezradni wobec przemocy. Naprzeciw stoi bowiem potężne i kierujące się poprawnością lobby obrońców „praw dziecka”, przeciwstawiające się jakimkolwiek formom karania młodocianych, ba, optujące nawet za zniesieniem ocen w szkole, ponieważ mają one stresować uczniów. Wychowywane bezstresowo dzieci nie są takie głupie i doskonale wiedzą, jak się zemścić na dorosłych ograniczających ewentualnie ich samowolę. Surowszy lub niepopularny wśród uczniów pedagog musi więc się liczyć np. z oskarżeniem o molestowanie seksualne. Temat jest tak modny, że rodzice z łatwością dają wiarę swoim pociechom, nie rozumiejąc skądinąd, że następnym razem to oni mogą zostać wskazani przez latorośle. Każdy dziecięcy donos musi pociągnąć za sobą dochodzenie prokuratorskie, jest w tej kwestii niemała presja. Niesłusznie oskarżony nauczyciel czy rodzic zostanie uniewinniony przez sądy, ale w swoim środowisku, w myśl zasady „nie ma dymu bez ognia”, pozostanie człowiekiem ze skazą. Oczywiście fałszywy mały delator nie poniesie żadnych konsekwencji. Jak rozstrzygnąć te sprzeczności – to rzecz do dogłębnej i bardzo potrzebnej otwartej dyskusji.

Filantropia ekologiczna

W niczym nie umniejszając roli tych problemów, przyznać jednak trzeba, że nie mogą stanowić same w sobie osi programowo-ideowej. Tymczasem to idei właśnie, nie tylko zresztą lewicy, rozpaczliwie brakuje. I nie zapełnią tej próżni żadne ekstremizmy religijne, izolacjonizmy czy nacjonalizmy. Można krzyczeć: „Polska dla Polaków”, można nawet zaprowadzić szowinistyczną dyktaturę, nie zmieni to faktu, że będzie ona poddana potężniejszym dzisiaj niż organizmy państwowe wielkim lobby ekonomicznym, które decydują o geopolitycznej grze. Liberalizm ekonomiczny w zamierzeniach jego teoretyków miał być czymś zupełnie innym i „prawa rynku” miały w nim zapewnić względną przynajmniej równowagę. Widzimy jednak doskonale, i nawet nie warto opisywać tej sytuacji, przywoływać globalizacji czy neokolonializmu, że prawa rynku zostały zastąpione najbrutalniejszym prawem silniejszego, powodującym, że bogaci będą coraz bogatsi, ubodzy coraz ubożsi, a pieniądz stanie się jedyną realną religią. Walka z nią prezentowana jest jako dziecinada i naiwność budząca współczucie.

Czy można coś przeciwstawić potędze pieniądza? Jest coś takiego – instynkt samozachowawczy. Liberalizm ekonomiczny w jego dzisiejszej postaci nie tylko bowiem karmi krezusów kosztem ogromnej większości populacji. On również coraz szybciej i jawniej wiedzie ludzkość ku totalnej zagładzie. I znów nie warto tu pisać o ociepleniu czy raczej dezorganizacji klimatu, o unicestwianiu przyrody, zanieczyszczeniach wspominanych w pełnych hipokryzji apelach i uchwałach możnych tego świata, mających tylko propagandowy, nieistotny wpływ na rzeczywistość. Czy musimy być skazani na to, by za całkiem niedługi czas wspominać dzisiejsze dni ze wszystkimi ich bolączkami jako raj dobrowolnie utracony i przez nas samych zniszczony?

Mam ogromną sympatię dla ludzi protestujących przeciw wyniszczaniu Puszczy Białowieskiej, broniących zanikających gatunków zwierząt i roślin. Podziwiam ich, gdy przywiązują się do drzew lub w skwarze i słocie pikietują na leśnych polanach, żeby nie dopuścić do zrealizowania planów oszalałego ministra. Jest to jednak tylko szlachetny i romantyczny margines. Podobnie jak zorganizowane partie „zielonych”, które nie odważają się uderzać w podstawy liberalnego systemu, a co gorsza, przywiązują się do własnych legend, potępiając np. w czambuł elektrownie atomowe, które na obecnym etapie są w wielu przypadkach jednym z czystszych sposobów pozyskiwania energii. Rozumiem, że straszenie widmem Czarnobyla może być skuteczne, ale właściwą dyskusję sprowadza na manowce. Tymczasem do zatrzymania lub choćby spowolnienia procesów samozagłady potrzebna jest całościowa i spójna polityka ekologiczna. To z powodu jej braku ustąpił niedawno francuski minister środowiska Nicolas Hulot. Nie zaprzeczał on, że Francja przoduje w efektownych akcjach typu wycofywanie opakowań plastikowych, redukowanie liczby samochodów z silnikiem Diesla itp., ale rozumiał, że choć obiektywnie słuszna i potrzebna, w gruncie rzeczy jest to gra pozorów mająca napełnić serduszka samozadowoleniem i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Taka swoista filantropia ekologiczna. Kiedy jednak dochodzi do decyzji strategicznych czy tzw. woli politycznej, wrażliwość ekologiczna oddala się gdzieś w niebyt. Trzeba więc zacząć od pracy u podstaw. Tutaj właśnie widzę ideę dla lewicy. Najpierw uświadomić ludziom powagę sytuacji i uprzytomnić, o jaką stawkę toczy się gra. Później z poważnym programem przystąpić do walki o jego realizację. I tutaj upatruję dla lewicy konkretne, antyliberalne, polityczne zadanie.

Przywileje władzy

To prawda, nie jest ono łatwe, z tego chociażby powodu, że nieuchronnie pociąga za sobą stawianie postulatów niepopularnych, takich jak zamknięcie niektórych kopalń, zaniechanie opłacalnych nieraz tylko na krótką metę inwestycji, generalne przeoranie budżetu państwa z uprzywilejowaniem ekologii, zdrowia, oświaty kosztem np. obrony (przed kim?) narodowej, bankowości, rozrośniętej administracji itd. Koszty tych operacji, bo takie oczywiście będą, obciążać muszą przede wszystkim najbogatszych. Nie chodzi przy tym o żadną urawniłowkę, a tylko o przywrócenie najoczywistszych proporcji. Fakt, że bardzo wiele zarabiają sportowcy niektórych dyscyplin, nie powinien razić, przynajmniej do pewnych granic. Kariera nie trwa długo, dotyczy tylko najlepszych, na szalę rzucane jest zdrowie, a wreszcie obywatele domagają się igrzysk. Podobnie z ludźmi sztuki. Przytaczam te dwa przykłady, bo są do znudzenia wymieniane. Darujmy je sobie. Prawdziwy i gorszący obłęd rozpoczyna się, dopiero gdy zajrzymy do banków czy spółek biznesowych, z ich radami i udziałowcami. Żeby jeszcze płacono za kompetencje. Czy ma jednak takowe zostający z dnia na dzień prezesem Orlenu i zarabiający miliony wójt Pcimia, czy miał niejaki Misiewicz?

A mowa tu tylko o najgłośniejszych przypadkach. W rzeczywistości chodzi o tysiące krewnych i znajomych królików, a jak wiadomo, króliki rozmnażają się z przerażającą szybkością. Nie ma w tym demagogii, gdyż rzesza owych układowo-politycznych darmozjadów nie tylko obciąża budżet, ale dodatkowo kompromituje państwo i szkodliwie polityzuje życie społeczne. Po co nam oni? Za co im słono płacimy?

Plagą Rzeczypospolitej są też rosnące przywileje władzy (np. eksminister, który zatrzymuje sobie służbowy samochód z szoferem oczywiście, pies i wydra dostający państwową obstawę, zupełnie zbędne podróże zagraniczne), wydawanie pieniędzy na bezsensowne akcje mające rozsławić to czy owo, tak jakby dobra jakość nie broniła się sama. Już z tego tylko starczyłoby pieniędzy na niepełnosprawnych, zasiłki dla najuboższych czy obniżenie cen lekarstw.

Kościół – państwo w państwie

Skądinąd w tych ostatnich przypadkach państwo mogłoby ewentualnie liczyć na pomoc Kościoła. Przynajmniej tak by wynikało z miłosiernej kościelnej doktryny. Między bajki to jednak włóżmy. Kościół polski nie lubi jakoś papieża Franciszka. Ks. Stanisław Małkowski uznał go wręcz za pomyłkę Ducha Świętego. Episkopat pism tego ojca świętego i wypowiedzi konsekwentnie nie propaguje. Nic dziwnego – oszalałemu Argentyńczykowi zamarzył się Kościół otwarty, ale także – i to jest właśnie nie do wybaczenia – ubogi. Tymczasem Kościół w Polsce, gdy już mocno naciągając historię zbudował mit swojej walki z „komunistami” (a kiedyż to Kościołowi było lepiej niż za Gierka i Jaruzelskiego?), dawno zamienił pokorę ubóstwa na kult i uwielbienie pieniądza i ciągle mu mało. I nie trzeba odwoływać się nawet do przykładu o. Rydzyka, acz jest to dziwny przypadek: kapitalista dostający od państwa bezzwrotne zapomogi. Jakaś dziwna komisja, od której decyzji nie było odwołania, ofiarowała księżom lub sprzedała po śmiesznych cenach ogromne ilości ziemi, budynki itd.

Owo bezprawie nie było przy tym niczym dziwnym, gdyż cały polski Kościół jest samodzielnym, tajemniczym państwem w państwie, niepłacącym podatków ani niezdającym komukolwiek sprawy ze swoich poczynań. Nie wystarcza mu nawet służalczy konkordat. Miesza się w sprawy polityczne, edukacyjne, ekonomiczne, usiłując ograniczać wolność obywatelską i najwyraźniej zmierzając do ostatecznego przekształcenia Rzeczypospolitej w państwo wyznaniowe. Już dzisiaj zresztą nie ma takiej uroczystości państwowej (sic!), gdzie w pierwszych rzędach nie byłoby czarno, fioletowo i czerwono. Na to lewica pozwalać nie może!

Odkłamanie historii

Niezbywalnym żądaniem lewicy winno być też odkłamanie historii. Mój ojciec mawiał, że uwierzy, że żyje w wolnym kraju, kiedy z placu Bankowego w Warszawie zniknie pomnik Dzierżyńskiego. I stało się – po Feliksie nie ma na szczęście ani śladu. Ja dzisiaj uwierzę w wolną i demokratyczną Rzeczpospolitą, kiedy na cztery spusty zamknięty zostanie IPN, a rządzący nim fałszerze i pseudohistorycy zostaną odesłani na zasłużone bezrobocie. IPN, choć jego skasowania wymaga elementarna uczciwość, jest tu symbolem. Należałoby napisać pod kontrolą bezstronnego i fachowego gremium nowe podręczniki nie tylko historii, bo np. literatura też się kłania. Samorządy lokalne (wara od tego IPN) mogą sobie wybierać (najlepiej w referendach przeprowadzanych wśród mieszkańców) dowolnych patronów swoich ulic i stawiać jakie im się podoba pomniki. Sprawy zaszły tak daleko, że trudno byłoby dzisiaj zmniejszyć posągowe pogłowie Janów Pawłów czy Lechów Kaczyńskich. Może jednak już wystarczy? W każdym razie chcący się podlizać kolejnym władzom winni co najmniej uzyskać zaświadczenie odpowiednich ekspertów, że nie zapaskudzają pejzażu, a ich święte figury spełniają minimum wymogów artystycznych. Po raz kolejny odwołuję się do obiektywizmu. Jest on tutaj jednak kwestią fundamentalną.

Samo pojęcie polityka historyczna jest absurdem. Historia nie jest bowiem plasteliną ugniataną na użytek bieżących potrzeb propagandowych, ale ustalaniem faktów, które miały ongiś miejsce, i związków między nimi. I tak np. Piłsudski był zwycięzcą spod Warszawy i współtwórcą niepodległości Polski, ale jednocześnie tym, który krwawo obalił demokratycznie wybrany rząd polski, lżył Sejm i stosował przemoc w stosunku do przeciwników politycznych. Józef Kuraś „Ogień” walczył z władzą ludową, był jednak również eksubekiem, według własnego widzimisię mordował osobistych wrogów, także Żydów i Słowaków. Młodzież w szkołach winna dowiadywać się jednego i drugiego, po czym w wolnej dyskusji dochodzić do własnych poglądów. Cóż z tego, że owe poglądy będą różne, a nawet sprzeczne. Jeżeli opierają się na faktach, mają prawo bytu. Na tym polega wolność intelektualna, a nie na glajchszaltowaniu umysłów. Lewica musi też pamiętać, że prawica wielokrotnie miewała rację (jak choćby w konflikcie margrabiego Wielopolskiego i „czerwonych”), a zresztą w wymiarze dziejowym nie tak dawno jeszcze pojęcia prawica i lewica zgoła nie istniały i po zupełnie innych liniach przebiegały podziały społeczne. Tak więc jak w większości kwestii personalnych, tak i w edukacji musi odrzucić lewica pokusę wcielania pisowskiej zasady „teraz, k… my”. Zastąpić ją winno poszanowanie kompetencji i bezstronności.

Lewica tylko wtedy będzie mieć u nas szanse na powstanie z popiołów, kiedy udowodni, że drugorzędne są dla niej taktyczne spory. Liczy się natomiast starannie opracowany program, któremu na imię: EKOLOGIA-LAICYZM-PRAWDA. I niech to nawet zabrzmi patetycznie, a choćby i w pierwszej chwili naiwnie, innej drogi nie widzę.

Rys. Małgorzata Tabaka

Wydanie: 2018, 50/2018

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy