Gowin: na poważnie czy…?

Gowin: na poważnie czy…?

Większym zagrożeniem dla Kaczyńskiego jest Gowin niż cała opozycja razem wzięta

Polityka polega na czynach i na gadaniu, ale owo gadanie – o czym nieraz zapominają ci, którzy z opisywania polityki żyją – często ma moc sprawczą. Przykładów tego jest aż nadto. Choćby bardzo popularne i często powtarzane takie oto mity:
• Kaczyński jest wszechmocny, wszystko może.
• Opozycja jest słaba, nie ma nic do powiedzenia i nie może nic.

Obie opinie są nieprawdziwe, to zwykłe bujdy, bo ani Kaczyński nie jest wszechmocny (o czym za chwilę), ani opozycja nie jest do niczego. I bardziej świadczą one o tych, którzy je wypowiadają i rozpowszechniają, niż opisują stan rzeczy.

Zacznijmy od opozycji. Na początek jedno zastrzeżenie: nie twierdzę, że opozycja jest świetna, ale uważam, że zdecydowana większość ataków na nią nie ma podstaw. Że jest jak gęganie gęsi – jedna gęga, więc zaraz przyłączają się kolejne, pewnie uważając, że tak trzeba.

Skąd to się bierze? Te ataki i to zrzędzenie mają różne przyczyny.

Pierwsza grupa atakujących opozycję to propagandyści PiS, fani tej partii, no i ci wszyscy, którzy ulegają pisowskiej propagandzie. Wystarczy włączyć pierwszy z brzegu dziennik TVP, by się dowiedzieć, że rząd jest fantastyczny, podobnie jak prezydent. A opozycja? Nie ma pomysłu na nic i jest antypolska – wbijają widzom do głowy różne politruki.

Owszem, to prymitywna propaganda, ale – jak widać – działa. Są ludzie, którzy jej ulegają, w sposób podświadomy zarażają się prezentowanym tam widzeniem świata.

Druga grupa kręcących nosem na opozycję to różnego rodzaju pięknoduchy. Chcą być w debacie eleganccy, obiektywni, więc jeśli mają powiedzieć parę niemiłych zdań o PiS, to uważają, że trzeba dodać krytyczne opinie o opozycji. Żeby było po równo. Ale po równo nie jest, bo w tej ostrożności zapominają, że nikt od nich nie oczekuje, by po równo rozdzielali razy – powinni natomiast pisać i mówić, co się dzieje naprawdę.

Trzecia grupa to różni w gorącej wodzie kąpani antypisowcy. Im każdego dnia, po każdej zatykającej dech w piersiach decyzji PiS, po prostu się ulewa. Więc wołają: opozycjo, zrób coś! Śmiało! Chyba nie za bardzo się orientując, co miałaby zrobić. I oni sami też nie za bardzo to wiedzą.

Kolejna zaś grupa to ci, którzy wciąż w głowie mają obraz opozycji z ostatnich 20-30 lat. Pamiętają, jak AWS atakowała koalicję SLD-PSL, jak Leszek Miller rozprawiał się z koalicją AWS-UW, mają przed oczami obrazy, jak SLD był potem niszczony przez PO-PiS, czyli Tuska, Rokitę i Kaczyńskiego, no i pamiętają późniejszą wojnę Kaczyńskiego i Tuska. Zawsze wtedy naprzeciw rządzących stawał silny podmiot, najczęściej był to jeden blok, z jednym liderem, który punktował rządzących. Dlatego do tamtych czasów się odwołują, domagając się „silnej opozycji”. Tylko że czasy są inne.

Po pierwsze, wcześniej rządzący stosowali się do reguł gry, odpowiadali na pytania dziennikarzy, wstydzili się kłamać, nie łamali prawa, godzili się na publiczną debatę itd. Walka polityczna nie naruszała istoty demokracji. Teraz – delikatnie mówiąc – narusza. Rządzący sami ustalają reguły i bliżej im do Orbána, Erdoğana, do rozmaitych wschodnich watażków niż do europejskich polityków.

Po drugie, opozycję mamy dziś w wielu postaciach. Jest Platforma Obywatelska, jest Lewica i jest Polskie Stronnictwo Ludowe. Każde z tych ugrupowań ma swoich wyborców i swoje interesy, o które musi dbać. To jest słabością opozycji, ale równocześnie jej siłą. Słabością, bo o wspólny głos opozycji bardzo trudno. Siłą – bo te trzy ugrupowania więcej głosów zbierają, idąc oddzielnie, niż idąc razem. Wystarczy porównać wybory europejskie i wybory parlamentarne. Ba! Wystarczy porównać wyniki wyborów do Sejmu i do Senatu. Opozycja, idąc do Senatu w bloku, zdobyła 51 mandatów. A gdyby sumować głosy, które padły na jej kandydatów do Sejmu, powinna tych mandatów zdobyć 55-60. Wyborcy premii za jedność jej nie dali.

Trzy główne ugrupowania opozycji, a w zasadzie cztery, bo jest jeszcze Konfederacja, mówią więc różnie i zarzucanie im, że tak postępują, byłoby absolutnie nie fair. Dlaczego np. Lewica miałaby postępować tak jak Platforma? Odwróciłaby się wówczas od swoich wyborców. I nie byłaby Lewicą. A PO? Do dziś Platforma nie wytłumaczyła, dlaczego głosowała w marcu razem z PiS za pakietem tarcza antykryzysowa plus zmiana Kodeksu wyborczego, otwierając drzwi do obecnej wyborczej awantury.

Ugrupowania opozycji różnią nie tylko wyborcy, ale także stosunek do PiS i jego działań. Tu każdy gra dla siebie, mając też świadomość, ile mogą kosztować błędy. Na razie najwięcej płaci za nie Małgorzata Kidawa-Błońska, która ulegając emocjom co bardziej zapalczywych wrogów PiS, wysunęła hasło bojkotu wyborów prezydenckich. Ogłosiła de facto, że się z nich wycofuje, i wezwała swoich zwolenników, by nie szli do urn, choć wciąż nie wiadomo, kiedy wybory się odbędą i na jakich zasadach. Jeszcze wszystko może się zdarzyć.

Dziś, po wezwaniach do bojkotu, zamiar uczestniczenia w wyborach deklaruje 40% ankietowanych, a Kidawa-Błońska w sondażach szoruje po dnie. Na głównego rywala Dudy wyrósł Kosiniak-Kamysz, który woła, że nie odda Polski walkowerem.

Inne ważne wydarzenie ostatnich dni to propozycja Jarosława Gowina, by wybory przełożyć w zamian za zmianę konstytucji. I każde ugrupowanie opozycji inaczej na to zareagowało. Władysław Kosiniak-Kamysz był gotów o tym rozmawiać, dopuszczał też zmianę konstytucji. PO również była za rozmowami, ale konstytucji zmieniać nie chciała. Lewica mówiła, że z szulerami się nie paktuje.

Czy z powodu tych różnych zdań coś się stało? Przerwane zostały rozmowy z Jarosławem Gowinem? Nie. A może ustalony został już jakiś deal? Też nie.

Innymi słowy, publicyści i obserwatorzy polityki muszą się nauczyć żyć z taką opozycją, jaką mają. Z Kosiniakiem-Kamyszem, który jest najbliżej PiS i jego wyborców – konserwatywnych, niechcących zatargów z Kościołem. Z Lewicą, której do PiS najdalej – z przyczyn obyczajowych, historycznych i coraz częściej społecznych. No i z Platformą, która musi na nowo znaleźć swoje miejsce i pogodzić się z tym, że do dawnej świetności powrotu raczej już nie będzie.

Oczywiście wielobarwność opozycji ma także wadę – w przepychance politycznej dominuje Jarosław Kaczyński. On narzuca agendę i zasady walki, a opozycja, raczej piskliwie niż mężnie, do tego się dostosowuje. Jest reaktywna. Daleko jej do Leszka Millera, który po boksersku punktował Jerzego Buzka. Czy można to zmienić? Pierwsza odpowiedź brzmi: nie można. Bo nie ma po stronie opozycyjnej jednego lidera, przerastającego wszystkich innych. Ale przecież jest na to rada. W sprawach najważniejszych opozycja powinna umieć ustalić wspólne stanowisko. Tego należy od niej wymagać. A poza tym…

Pamiętajmy, że polityk gra tym, co ma. A co ma opozycja w Sejmie? Mikrofony, do których może pokrzyczeć. Co też robi. Więcej władzy miała I prezes Sądu Najwyższego. Więcej władzy ma marszałek Senatu. Więcej władzy mają prezydenci miast, marszałkowie województw. Oni nie są bierni, działają energicznie, zbierają oklaski od mieszkańców, psują krew Kaczyńskiemu. Na ten poziom przenoszą się starcia polityczne.

A jeżeli już wspominamy minione czasy III RP, to powinniśmy mieć świadomość, że o upadku rządu decydowały w większym stopniu jego błędy, rozpad tworzącej go koalicji niż zasługi opozycji i współdziałających z nią dziennikarzy. AWS poniosła klęskę, bo się rozpadła. Potem władzę wziął SLD i także się podzielił. Potem rządziło PiS, aż rozpadła się jego koalicja z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Platformie nic się nie rozpadło, więc rządziła dwie kadencje. W drugiej jej lider wybrał pracę za granicą i to był koniec.

Z tego punktu widzenia działania Jarosława Gowina są dla opozycji bardzo interesujące. Bo na pewno zwiastują możliwy rozpad rządzącej większości. Nie musi to być wielki rozłam – Zjednoczona Prawica ma w Sejmie przewagę pięciu posłów, wystarczy kilku niepokornych, by zachwiać rządową
większością.

Dlatego, choć z etycznego punktu widzenia negocjacje z Gowinem można oceniać jako coś paskudnego, z punktu widzenia polityki są dla opozycji jak gwiazdka z nieba.

Tylko najpierw opozycja musi się wyplątać z wiary w różne mity, które zostały jej narzucone, m.in. w ten, że Kaczyński jest wszechmocny.

Otóż działania Gowina zadają temu kłam. Jego bunt może zachwiać możliwościami Kaczyńskiego.

Nie wnikam głębiej w powód buntu Jarosława Gowina. Myślę, że mogły na to się złożyć trzy elementy. Pierwszy to nacisk popierających go środowisk, dla których awanturnictwo Kaczyńskiego jest zwykłym bolszewizmem, czymś absolutnie sprzecznym z konserwatyzmem prawicy i stało się nie do zniesienia. Drugi element – nie można go wykluczać – to konflikt obu polityków. Nieraz mogliśmy zobaczyć, jak Kaczyński traktuje podwładnych, więc Gowinowi po którejś rozmowie mogło się przejeść. I trzeci powód – w PiS od jakiegoś czasu trwają walki o miejsce po Kaczyńskim. Owszem, nie wygląda on na chorego, ale ma 71 lat, więc możemy zakładać, że jego aktywność polityczna będzie maleć. Że coraz więcej spraw będzie powierzał… no właśnie – komu? W tej grze o przyszłą pozycję na prawicy Gowin też bierze udział. Oczywiście nie jako delfin, ale jako ważny potencjalny sojusznik. A w takiej sytuacji dobre kontakty z PO i PSL jego pozycję wzmacniają. Kto zaś będzie tym delfinem? Jak zachowają się przegrani? Ileż to możliwości się otwiera…

To wszystko wie Kaczyński, musi zatem jak najszybciej i jak najmniejszym kosztem bunt Gowina spacyfikować. Dlatego jest dla niego tak ważne, by utrzymać inicjatywę, zaskakiwać przeciwników, podtrzymać mit, że wszystko może i zawsze wygrywa, więc nie warto mu się sprzeciwiać. Bo może ogłosić stan wyjątkowy albo nowe wybory. I co wtedy? Już zresztą widać, że Jadwiga Emilewicz je mu z ręki, jest mu uległa. A inni?

Mamy zatem interesującą rozgrywkę. Widać w niej rękę Kaczyńskiego – powstał kompletny chaos, napięcie rośnie, nie wiadomo, co będzie jutro. W takiej atmosferze Kaczyński czuje się najlepiej, tak zawsze działał, jeszcze w czasach Wałęsy.

Podgrzewa atmosferę, żeby spacyfikować Gowina, żeby wyrównać fałdy w swoim obozie. Bo wie, że to może różnie się skończyć, także jego prestiżową porażką, po której bardzo trudno będzie mu się podnieść. Jej scenariusz jest prosty – Senat odrzuca ustawę o majowych wyborach, wraca ona do Sejmu, a on – za sprawą Gowina i jego ludzi (niektórych) – senackiego stanowiska nie odrzuca. PiS ponosi klęskę, Kaczyński musi rozmawiać z opozycją o wyborach. A ona, na dokładkę, to już byłby nokaut, zmienia marszałka Sejmu. Na Gowina. I mamy już zupełnie inny świat.

Na ile taki scenariusz jest możliwy? Odpowiedzmy, że jest możliwy. Tym bardziej, im mniej my wszyscy będziemy wierzyć w różne mity, które propagandyści PiS, a i różni gorącokrwiści publicyści, produkują.

Fot. Jakub Kamiński/East News

Wydanie: 18/2020, 2020

Kategorie: Publicystyka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy