Lista 500…

Lista 500…

Przywykliśmy do tego, że każdego tygodnia pamięć narodowa zostaje ubogacona informacją o kolejnym nowo wykrytym agencie. Stało się to już na tyle normą, że chyba spowszedniało. Od takiego newsa nie zwiększa się już ani nakład gazety, ani oglądalność programów telewizyjnych. Agenci w detalu już się nie sprzedają, a w każdym razie sprzedają się słabo. To może by tak znów spróbować w hurcie? Co prawda raz już próbowano. Jednak wyniesiona swego czasu z IPN lista, zwana od nazwiska bohatera, który ją wyniósł i ujawnił, „listą Wildsteina”, okazała się niewypałem. Niewypałem, pomieszane na niej były bowiem nazwiska funkcjonariuszy, tajnych współpracowników oraz osób inwigilowanych. W konsekwencji skołowany naród nadal nie wie, czy to dobrze było na tej liście się znaleźć, czy niedobrze. No bo jak kogoś na liście nie było, znaczyło to wprawdzie, że nie jest agentem, ale tym samym znaczyło, że nie był on w PRL inwigilowany przez służby, czyli jakby nie był przez SB uważany za opozycjonistę. Jak był na liście, też niedobrze. Bo może opozycjonista, ale może też agent. Takich wątpliwości by nie było, gdyby opublikowano „listę 500”, o której niby przypadkiem chlapnęło się prezesowi Kurtyce. Tu już sprawa byłaby jasna. Wszak prezes Kurtyka wyraźnie powiedział, że idzie o listę osób publicznych, czynnych w życiu publicznym, które były współpracownikami bezpieki. Prezes Kurtyka wprawdzie zapewnił, że listy tej nie ujawni, bo Trybunał Konstytucyjny publikowania takich list zabronił, ale też dodał od razu, jak ten zakaz Trybunału można łatwo obejść. Przez projekt badawczy. Taki projekt badań historycznych w IPN, jak wiadomo, może zgłosić praktycznie każdy. Może to być inżynier, ksiądz dowolnego obrządku, emeryt. IPN każdemu w realizacji takiego projektu pomoże, w szczególności zaś udostępni materiał. Radę prezesa Kurtyki uszczegółowię. Trzeba zgłosić temat badawczy: „Agenci bezpieki w życiu publicznym III i IV RP”. IPN listę 500 takich osób udostępni badaczowi od razu. Choć taki badacz jeszcze się nie zgłosił, na drugi dzień po rewelacji prezesa lista już we fragmentach (nieprzypadkowych, bo dotyczących tylko osób związanych z opozycją) była publikowana nie tylko w niektórych gazetach, ale nawet w publicznym radiu. Prezes Kurtyka od razu zapewnił, że lista nie wyciekła z IPN. Skąd pan to wie, panie prezesie? – chciałoby się zapytać. Czy zdążył pan już przeprowadzić wewnętrzne śledztwo w swojej firmie? Nie będzie śledztwa w tej sprawie, stwierdził minister Ziobro, lista bowiem nie wyciekła z IPN. A pan, panie prokuratorze generalny, skąd to wie? Twardym dowodem, na którym opiera pan swoje twierdzenie, jest przekonanie prezesa Kurtyki? Tymczasem dziennikarz, który fragmenty listy opublikował, twierdzi, że dostał ją od pracownika IPN. No to jak, panowie? Tymczasem była szefowa KRRiTV, Danuta Waniek, złożyła w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Była minister słusznie podejrzewa, że wydostanie się listy z IPN było możliwe tylko wtedy, gdy ktoś z zatrudnionych w nim urzędników przekroczył swe uprawnienia, a ktoś odpowiedzialny za funkcjonowanie tej instytucji co najmniej nie dopełnił swych obowiązków. Nie ulega wątpliwości, że działanie takie wyrządziło szkodę osobom prywatnym, wymienionym z nazwiska, naruszając ich dobra osobiste. Nie ulega też wątpliwości, że publikując listę wbrew zakazowi Trybunału Konstytucyjnego, wyrządzono poważną szkodę interesowi publicznemu, podważając społeczne zaufanie do organów państwa, zlekceważono orzeczenie Trybunału, wywołano społeczny niepokój. Dokładnie te same zarzuty dotyczą osób odpowiedzialnych za publikację nazwisk z listy w publicznym radiu. Działanie to zdaje się wypełniać znamiona przestępstwa z art. 231 kodeksu karnego. Bardzo jestem ciekaw, co z tym zawiadomieniem zrobi teraz prokuratura. Co może zrobić? Może wszcząć postępowanie w tej sprawie. Może też przeprowadzić tzw. czynności sprawdzające, na które ma 30 dni, i po nich podjąć decyzję o wszczęciu lub odmowie wszczęcia postępowania. Może też od razu odmówić wszczęcia. A może też wszcząć, a po kilku miesiącach, nie przedstawiając nikomu zarzutów, po cichu umorzyć – albo „wobec niestwierdzenia przestępstwa”, albo z powodu „niewykrycia sprawcy”. Osobiście stawiam na to ostatnie rozwiązanie. Postępowanie będzie wszczęte i… umorzone za trzy miesiące. Nikomu włos z głowy nie spadnie. Przynajmniej za tej kadencji Sejmu. Tak czy owak, będziemy z uwagą czekać na decyzję prokuratury. Zobaczymy. Tymczasem kilka pytań i wątpliwości. Po co prezes Kurtyka mówił o tej liście,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 27/2007

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki