Kto zaatakuje giganta?

Kto zaatakuje giganta?

Cartoon - July 26, 2018. Donald Trump riding Twitter bird.

Czas wolnej amerykanki w internecie się kończy. Wart setki miliardów euro rynek nie może funkcjonować bez regulacji Cyfrowe korporacje wkrótce będą potężniejsze niż państwa! – tę groźbę słyszeliśmy w ostatnich latach tak często, że zdążyła nam spowszednieć. Nie straciła na aktualności, ale weszła do języka na stałe. I tak powtarzano ją w koło – w książkach i gazetach, na antenach radia i telewizji, na wykładach i wiecach – aż zapomniano, jak bardzo realne to zagrożenie. Do czasu. Gdy w nocy z 8 na 9 stycznia trzy z największych platform cyfrowych świata – Twitter, Facebook i YouTube – zablokowały prezydenta USA, stało się jasne, że slogan o korporacjach potężniejszych niż państwa jest już rzeczywistością. Tym bardziej że akurat Donald Trump rzeczywiście używał mediów internetowych do komunikowania się ze światem, prowadzenia polityki oraz mobilizowania milionów swoich wyborców i sympatyków. W mgnieniu oka prezydent najpotężniejszego mocarstwa został pozbawiony jednej ze swoich najskuteczniejszych politycznych broni. Wtedy też przywódcy na całym świecie zrozumieli, że coś się zmieniło i obudzimy się w nowej rzeczywistości. Albo oni narzucą cyfrowym platformom jakieś ograniczenia i reguły gry, albo odwrotnie – to internetowe korporacje będą dyktować reguły gry rządom. Co ma wspólnego Facebook z wodociągami? Giganci usług cyfrowych rzeczywiście dysponują dziś potęgą, z którą muszą się liczyć głowy najsilniejszych państw Zachodu. Facebook i Google mają miliardy użytkowników, którzy polegają na ich usługach w najbardziej podstawowych dziedzinach życia – kontaktach z bliskimi, handlu i reklamie, wyszukiwaniu treści, dostępie do informacji i mediów. Gdyby – co wszak mało prawdopodobne – jedna z wielkich platform cyfrowych postanowiła „wyjąć wtyczkę” i przestać obsługiwać jakiś kraj, nagle miliony obywateli, firm, organizacji i mediów dosłownie by zniknęły. W wielu dziedzinach i miejscach na świecie ludzie korzystają nie tyle z internetu, ile z usług kilku globalnych platform, które należą do kilku firm. Na przykład Facebook jest właścicielem największego medium społecznościowego, dwóch największych komunikatorów i największej platformy do wymiany zdjęć. Do Google’a należy największa wyszukiwarka, największy serwis wideo i największa usługa pocztowa. Amazon jest sklepem „od wszystkiego”, w którym ponad połowa Amerykanów kupuje podstawowe produkty. I tak dalej. Dlatego od paru lat cyfrowe platformy coraz częściej nazywa się infrastrukturą krytyczną. Czyli taką, bez której trudno funkcjonować. Google, Facebook czy Amazon stanowią już część infrastruktury naszego codziennego życia podobnie jak dostawcy wody, prądu, gazu i sieci komórkowej. Choć to młode i prywatne firmy, są tak istotne, że nie można ich działania powierzyć wyłącznie siłom wolnego rynku, i tak potrzebne, że nie można również pozwolić im upaść. Ostatni epizod z zablokowaniem Donalda Trumpa tylko rzucił światło na problem, o którym wiadomo było od dawna – korporacje cyfrowe stały się zbyt wielkie, by udawać, że podlegają takim samym prawom i regułom jak wszyscy inni. Ale jakimś muszą podlegać, więc trzeba je wymyślić – o ile oczywiście nie jest na to za późno. „Jeśli firma nie umie sama podjąć decyzji w istotnej sprawie, a każdy wybór, na jaki się zdecyduje, prowadzi do jakiegoś naruszenia dobra wspólnego, to już ostateczny dowód, że trzeba ją uregulować”, przekonywał niedawno prof. Scott Galloway, autor szeroko komentowanej książki o internetowych monopolach „The Four”. Podobnie myśli coraz więcej liderów na świecie. Kto jednak miałby uregulować aktywność technologicznych gigantów? Bicz z Brukseli Paradoksalnie to uznawana za leniwą czy ociężałą brukselska biurokracja okazuje się jak do tej pory jednym z najbardziej zdecydowanych graczy stających naprzeciw cyfrowym gigantom. Znana z codziennego życia – i czasem uciążliwa – dyrektywa RODO była pionierskim na świecie aktem, który uregulował prawo do własności danych i wrażliwych informacji. Dzięki RODO możemy zażądać usunięcia informacji zebranych o nas przez firmę drogą elektroniczną, a ta z kolei, zanim o nie poprosi, musi czytelnie o tym poinformować i uzyskać zgodę. Może nie brzmi to spektakularnie, ale w świecie obrotu informacjami o użytkownikach wartym dziesiątki miliardów euro rocznie to kopernikański przewrót. Co z tym prawem się dzieje i na ile pomaga ono w powstrzymaniu najgorszych nadużyć, jest tematem na osobną dyskusję. Ale na podstawie RODO kraje Unii Europejskiej do końca 2020 r. wymierzyły już kary na łączną kwotę 220 mln euro. Dla wielkich korporacji to wciąż

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2021, 2021

Kategorie: Technologie