Marek, wysiądź z samolotu

Marek, wysiądź z samolotu

Aż zaskakujące, jak wiele w życiu tak bezbarwnej, topornej osoby jak były marszałek Sejmu Marek Kuchciński jest cudnych zawijasów, półpuent, humoru i paradoksów. Były hippis z peerelowskiego Podkarpacia zostaje marszałkiem Sejmu, teoretycznie tzw. Drugą Osobą w Państwie (ha, ha, zaraz po „Pierwszej”). Cała ta zastępcza numeroza sypie się oczywiście w politycznej arytmetyce, bo przed jedynką i dwójką jest Numer nad Numerami, Prezes nad Prezesami, Naczelnik, reinkarnacja Piłsudskiego. Ani więc numer pierwszy nie jest Pierwszy, ani numer drugi Drugi, ani żaden następny nie jest tym, który by mu z racji stanowiska przynależał. I to zasadniczo jest kluczowe nie tylko w aferze Air Kuchciński. Dla porządku i widzów TVP poinformujmy, że marszałek podał się do dymisji, kiedy się okazało w dostarczonych prezesowi Kaczyńskiemu badaniach opinii publicznej, że Polki i Polacy bardzo krytycznie oceniają ujawnione przez dziennikarzy i opozycję odbycie przez Kuchcińskiego ponad stu lotów rządowym superodrzutowcem, głównie w kierunku własnego domu i działki. Nie było wyników badań – nie było afery. Są wyniki, nie ma łamania prawa, ale jest dymisja. Czego nie rozumiesz? – jak pyta klasyk.

W całej tej symbolicznej scenie zdymisjonowania najwierniejszego z wiernych (ksywka z młodzieńczych czasów – „Penelopa”, obok ksywki „Pies” drugiego hippie w marszałkowstwie, Terleckiego) jest jednak coś dramatycznego. Coś, co już dobrze znamy, coś, co nazwano w ciągu ostatnich lat wielokrotnie, nie tylko w przypadku samego Kuchcińskiego, Dudy, Szydło, Morawieckiego, ale po prostu wszystkich ludzi władzy PiS – marionetkowość. To, że podczas konferencji prasowej skruszony marszałek Sejmu duka nieskładnie, że rezygnuje, że nie złamał prawa, że właściwie nie wie, o co chodzi, ale obok stoi oparty o ambonkę Kaczyński i wzrokiem surowego harcmistrza gani niesfornego podwładnego – powinno nami wstrząsnąć, chociaż przywykliśmy. Przywykliśmy, że choć mamy precyzyjnie rozpisany system rządzenia, odpowiedzialności i obowiązków władzy, to istnieje on niejako obok, równoległym żywotem do władzy rzeczywistej, konkretnej, dobrotliwej, mściwej i skutecznej, którą sprawuje zza kulis, z tylnego fotela prezes partii rządzącej. Dramatem jest to, że już nas ten fenomen niemal nie dziwi.

Zaakceptowaliśmy fikcję, równocześnie wciąż nazywając dekoracje i aktorów władzą. I wciąż im płacimy za pracę, której nie wykonują, za odpowiedzialność, której nie ponoszą, za obowiązki, których nie dopełniają – a z boku przygląda się temu rechotliwie Jarosław Kaczyński. I nie mamy już złudzeń, że władza jest demokratyczna (wybrani demokratycznie parlamentarzyści i parlamentarzystki nie powierzyli wszak rządzenia Kaczyńskiemu, ale najpierw Szydło, a teraz Morawieckiemu, który w premierowskiej limuzynie wyczekuje dwie godziny na wysłuchanie prezesa w siedzibie partii). Mamy więc instytucjonalny rozpad instytucji – i nic. Nie pierwszy raz w historii rządzi kto inny niż ten, który daje twarz, ale ostentacja tego, co oglądamy w Polsce, jest pomnikowa. Z drugiej strony jest to też objaw i ujawnienie gigantycznej słabości, jaka stoi za takim stylem sprawowania władzy, jej nieskuteczności, spóźnionych reakcji, nieadekwatnych sposobów zażegnania kryzysu. A z ludzkiego punktu widzenia dojmujące jest jednak oglądanie, na czym opiera się cała metoda komunikowania się ze społeczeństwem, tfu, narodem – na systemowo-osobistym kłamaniu. Systemowo załatwiają to tzw. media publiczne, czyli partyjna szkoła propagandy, TVP i Polskie Radio, w skali personalnej – niemal każda wypowiedź przedstawiciela tej władzy.

Okazuje się, że cały system sprawowania władzy, podziału kompetencji, system instytucji jest jakby uśpiony, zamrożony, jest symulakrum – działa wyłącznie ręczne sterowanie. Ale tak 40-milionowym państwem rządzić się nie da. Konstatacja jest jedna: nie o efektywne rządzenie państwem tu idzie, ale o przejęcie władzy, która wyżywi i wzbogaci swoich, która zatuszuje, co naganne, uciszy głosy krytyki (to jedyne realne dokonanie Kuchcińskiego, który tak kierował obradami Sejmu, że stworzył coś jakby parlamentarny McDonald’s, fastustawową maszynę do produkcji wybrakowanych, samosprzecznych i często łamiących konstytucję nowych praw). Kaczyński, wspomagany przez bardzo sprawny i oddany (za gigantyczne apanaże) zespół marketingowo-sprzedażowy, zarządza awaryjnie, na ostatnią chwilę, doraźnie i bez skrupułów. W tym wszystkim tylko problemów prawdziwego państwa nie widać. Do wyborów pozostaje niewiele ponad dwa miesiące. Być może w świecie, w którym rządzi marketing i umiejętność sprzedania czegokolwiek za coraz więcej – to wciąż będzie działało – tradycyjne formy oceny zachowań władzy już nie funkcjonują. Ludwik XIV, Król Słońce, oznajmił: państwo to ja. Jarosław Kaczyński wprowadził te słowa w czyn 300 lat później.

Ważne, że media już uruchomiły giełdę nazwisk kandydatów na nowych marszałków. Tylko pozór jest realny.

Wydanie: 2019, 33/2019

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy