Mundurowanie głów

Mundurowanie głów

Wojna sieje spustoszenie nie tylko tam, gdzie ze swoją niszczycielską mocą się przetacza, gdzie bomby spadają na budynki mieszkalne i szpitale, gdzie czołgi walą na oślep. Jest wojna przemocą absolutną, jest naruszeniem wszystkich najbardziej podstawowych potrzeb ludzkich: przeżycia, bezpieczeństwa, prawa do szczęśliwego życia, do realizowania marzeń. Do życia w pokoju w końcu. Wojna rządzi się swoimi prawami, przyznają nawet ci, którzy jej czarno-krwawemu urokowi nie ulegają. Podczas wojny zatem nie tylko zostają zawieszone, unieważnione nasze prawa podstawowe. Demoluje ona całokształt człowieczych relacji zbudowanych na regułach niezabijania, niekrzywdzenia, niestosowania przemocy. Z wojny nikt nie wychodzi zwycięski, chociaż akt kapitulacji kończący taki konflikt wskazuje zwycięską i pokonaną stronę. Nawet „wygrywający”, walczący w imię akceptowanych zasad – obrony przed agresorem bliskich, domu, miasta, kraju – odnoszą zawsze rany, które nie muszą być fizyczne. Wojna okalecza bez wyjątku, na tym też polega jej powszechna destrukcyjna, demolująca siła.

Nie ma jak przed nią się schronić. Człowiek dotknięty jej przekleństwem już zawsze będzie zraniony, już do końca życia będzie miał po niej blizny, być może niewidoczne dla oka. Wojna jest niewidzialnym wirusem, przed którym nie ma obrony. Przenika ściany, przecina i rwie ludzkie więzi. Trudno się dziwić, że tak się dzieje, kiedy giną krewni, bliscy, sąsiedzi, ci, którzy mówią tym samym językiem, chodzą tymi samymi ulicami, z którymi jesteśmy połączeni najróżniejszymi splotami wspólnoty.

Ale wojna ma moc przekraczania granic, nie potrzebuje niczyjej zgody, paszportu, nie jest uchodźczynią – zawsze jest agresorem. I dotyka tych, których nie zawsze dotyczy bezpośrednio. Jest wymierzona zawsze w nas wszystkich: którzy ją obserwujemy, śledzimy, komentujemy, którzy próbujemy pomóc tym uciekającym, jak niegdyś uciekały nasze matki, ojcowie, dziadkowie, babki. Być może są ludzie, których wojna pozostawia obojętnymi – nie potrafię sobie jednak tego wyobrazić. Nie wiem, jak się zachowuje „zdrowy dystans”, bezpieczną odległość, jak można wypracować stoickie niezaangażowanie, osiągnąć wewnętrzny spokój.

Równocześnie w tych dniach, teraz, kiedy Rosja wojennie najechała Ukrainę, obserwuję potężną falę wzmożenia i eskalacji w opiniach i komentarzach. Udziela się szeroko i gwałtownie retoryka wojenna, zaczynamy mówić językiem batalii i żargon wojennej grozy wypełnia nasze głowy. Nie mówię tu o redukcji słowa wojna do pojęcia konfliktu, nie łagodzę przewin bezprzytomnego agresora, nie mam wątpliwości, kto zdecydował się na atak. Nie relatywizuję okrucieństwa tylko dlatego, że ci, którzy obecnie wspierają (niewystarczająco, ale i tak zaskakująco mocno i zgodnie) Ukrainę, mają za uszami swoje wojny. Które toczyły się dalej od naszych granic, dekadę czy dwie temu. Które wspieraliśmy – jako państwo, społeczeństwo, elity polityczne. Które usprawiedliwialiśmy, przeciw którym nie protestowaliśmy, które zapomnieliśmy – bo my przecież nie krzywdzimy innych, nigdy, nie najeżdżamy ich krajów, nie naruszamy granic, nie burzymy domów, nie bombardujemy szkół i szpitali – a jeśli nawet, to w słusznym celu. Może zresztą wsparciem dla uciekających z Ukrainy przykrywamy wyparty udział w wojnie w Iraku i Afganistanie. Odczuwamy także, chciałbym wierzyć, fantomowy ból po tym, jak jeszcze przed chwilą (i wciąż, nadal) koszmarnie, okrutnie potraktowaliśmy uchodźców z krajów dotkniętych odległymi – naszymi – wojnami. Polska wschodnia granica jest zbudowana z dwóch części: życzliwej, otwartej, pomocowej – dla szukających ratunku uchodźców z Ukrainy oraz tej potwornej, zamurowywanej, wypędzającej na mróz i śmierć na odcinku z Białorusią.

I oglądam ze zgrozą ekscytację samym zabijaniem „złych”, fascynację płonącymi rosyjskimi czołgami, zestrzelonymi rosyjskimi samolotami, śmiertelnymi rajdami tureckich bayraktarów. Chociaż mamy świadomość, że giną jak zawsze prości żołnierze (nawet jeśli pośród nich jest dwóch generałów), a ci, którzy podjęli decyzję, pozostają poza zasięgiem. Ale dosięgnęli także nas wojenną mgłą, nałożyli nam mundury na mózgi, wyręczają się naszymi palcami walącymi w klawiaturę, zupełnie jakbyśmy też ostrzeliwali „cele”. Bo tak o tym myślimy: to cele, nie ludzie. To neutralizowanie, a nie zabijanie. Czym to się różni od zastąpienia słowa wojna pojęciem operacji specjalnej?

Zdejmijmy mundury z naszych głów, rozbrójmy nasz gniew, przygotujmy się na świat żyjący w pokoju.

r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 12/2022, 2022

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy