Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Pani minister Anna Fotyga to jest sto pociech. Pojechała do Ameryki i od razu na lotnisku powiedziała tamtejszym dziennikarzom, że Polsce nie zależy na zniesieniu wiz. Potem pojechała do Moskwy. I jak wyjeżdżała, to w MSZ poszła pogłoska, że mówiła, iż liczy, że spotka się z prezydentem Putinem. Mój Boże, minister spraw zagranicznych jedzie z wizytą do kraju takiego jak Rosja i liczy, że poza programem wpadnie do prezydenta na pogaduchę…
Pół MSZ polubiło już naszą panią Anię, bo dostarcza niezapomnianych i zaskakujących wrażeń. Oprócz tego, że dostarcza tematów do śmiechu, zaplusowała w ministerstwie jeszcze jednym – sposobem, w jaki pozbyła się p.o. dyrektora generalnego Jerzego Pomianowskiego.
Bo nie było to, jak napisała jedna z gazet, żadne odejście samuraja (czy wy wiecie, jak odchodzą samuraje?), tylko klasyczny futbolowy wykop. Pani Ania wezwała Pomianowskiego do siebie i dała propozycję nie do odrzucenia: albo Pomianowski sam składa rezygnację ze stanowiska dyrektora generalnego, za co zostanie nagrodzony stanowiskiem dyrektora jednego z drugorzędnych departamentów, albo po prostu zostanie wywalony i już.
Czyli załatwiła go w identyczny sposób, w jaki on sam, razem z ministrem Mellerem, załatwili Krzysztofa Jakubowskiego, poprzedniego dyrektora generalnego.
Po takiej eleganckiej rozmowie Pomianowski wrócił do swego gabinetu i zwołał zebranie swoich ludzi. Żeby się naradzić. Więc się naradzali. Aż nagle Pomianowski wstał i powiedział: „Panowie, właśnie złożyłem rezygnację”. I wyszedł.
Urzęduje dziś w lokalu położonym mało komfortowo, w piwnicy, tam gdzie kiedyś była stołówka i gdzie zdawał egzamin z angielskiego u żony swego pracownika.
Co dalej?
Ano chyba nic. Te opowieści – mówią w MSZ – że ma jechać na ambasadora do Japonii albo Indii, to sam puszczał do dziennikarzy. Idea nie została w kierownictwie podchwycona. Więc teraz Pomianowski opowiada, że nie zależy mu na wyjeździe i nigdzie się nie wybiera.
Cóż za powściągliwość…
Jeżeli się nie wybiera, to będzie miał niedługo okazję spotkać się z Michałem Radlickim, który właśnie zjeżdża z placówki rzymskiej. Pięknie przeżył tam czas SLD, pewnie sobie rok temu kalkulował, jakie to frukta będą czekać na niego w Warszawie, a tu mogą być kłopoty. Bo już chodzą ludzie po MSZ i się odgrażają, że wreszcie Radlicki odpowie za budowę ambasady w Berlinie – jedną z największych MSZ-etowskich afer. Ambasady bowiem nie zbudowano, za to wydano wielkie pieniądze na niepotrzebny nikomu projekt. A Radlicki był wówczas dyrektorem generalnym w MSZ, w zamawianiu projektu i pisaniu aneksów palce maczał.
Maczał, nie maczał – Cimoszewicz za to go nie ścigał. Ale teraz mamy inne czasy, nie za takie rzeczy ludzie mają kłopoty…
Razem z Radlickim z Rzymu zjeżdżać będzie Hanna Suchocka, nasza ambasador w Watykanie. Zastąpić ją ma Alicja Grześkowiak, swego czasu marszałek Senatu i ulubienica księdza Rydzyka. Już raz obie panie bardzo mocno o stanowisko ambasadora w Watykanie walczyły. To było za czasów Buzka, ostatecznie ten wyścig wygrała Suchocka. Teraz nadchodzi czas rewanżu. Tylko co to za rewanż…

 

Wydanie: 2006, 27/2006

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy