Obsesja na punkcie PRL

Obsesja na punkcie PRL

Bezmyślne potępianie PRL jest równoznaczne z wydawaniem wyroku na miliony ludzi

Powstała na gruzach wojennych i bankructwie politycznym II RP Polska Ludowa, lżona jako niszcząca polskość „komuna”, pomniejszana jako dyktatura narzucona prawdziwym Polakom przez odwiecznego wroga ze Wschodu, traktowana jest dziś przez nieumiarkowanych politykierów i propagandzistów jako wyrwa w prawowitej historii narodu, dziejowe nieszczęście, jakie spadło na Polskę z wyroku niesprawiedliwego losu. A przecież nigdy w czasach nowożytnych Polska nie miała tak solidnej pozycji międzynarodowej, tak stabilnych granic, tak bezpiecznego, przewidywalnego, cywilizowanego i zasadniczo sprawiedliwego państwa, które przez kilkadziesiąt lat realizowało swoją misję wobec tej wspólnoty politycznej, którą nazywamy Polską, jak w okresie istnienia PRL. Można na poparcie tej tezy przytoczyć tysiące argumentów faktycznych i świadectw ludzkich.

Bezmyślne potępianie PRL jest równoznaczne z nieuprawnionym wydawaniem niesprawiedliwego wyroku na miliony ludzi, którzy w tym czasie zdobywali wykształcenie, rozwijali umiejętności i kompetencje, zakładali rodziny, urządzali się, a przede wszystkim, pracując, tworzyli fundamenty nowego społeczeństwa i państwa. Nikt nie ma moralnego prawa do odzierania tych ludzi z ich godności i z ich zdobyczy zawodowych, naukowych, artystycznych czy jakichkolwiek innych. Nikt nie ma też prawa ani do oceniania, ani do kwestionowania ich indywidualnych wyborów, osobistych decyzji, celów zawodowych i strategii życiowych, bo w tym zakresie każda osoba dysponuje wyłącznym prawem do stanowienia o sobie. Tego rodzaju ingerencje są nadużyciem, przekroczeniem granic norm współżycia społecznego i łamaniem praw człowieka.

Ostatnia dekada PRL to wystąpienie na scenie politycznej masowego ruchu kontestującego władzę, którego zaplecze znajdowało się poza Polską Ludową, co dawało jego głównym uczestnikom, rzeczywistym liderom i doradcom pewną niezależność oraz dostęp do zasobów politycznych pozwalających na prowadzenie walki z władzą, pomimo reglamentacji tych zasobów w kraju.

Siła Kościoła

Ponadto przez cały okres PRL nieprzerwanie funkcjonował w przestrzeni społecznej Kościół rzymskokatolicki, który – pomijając czas wzmożonej walki ideologicznej państwa z tzw. wrogami klasowymi, ograniczony do lat stalinizmu (1948-1955) – systematycznie poszerzał zakres swoich wpływów w społeczeństwie, będąc potężnym źródłem zasobów ludzkich, materialnych i intelektualnych, z których mogły korzystać kręgi stawiające opór czy wręcz zwalczające władzę państwową.

Kościół miał rozbudowaną, scentralizowaną strukturę sieciową, zarządzaną hierarchicznie, dysponującą alternatywnym systemem doboru kadr i docierającą do każdego zakątka kraju. W istocie mógł tworzyć alternatywną strukturę więzi społecznych w stosunku do oficjalno-państwowej. Dawał swoim członkom spore poczucie niezależności (także materialnej i bytowej) i – co ważniejsze – przekonanie o pewnej wyższości moralnej tym aktywistom, którzy byli w bliskich relacjach z jego hierarchią, co z kolei stawiało ich na uprzywilejowanej pozycji wobec oficjalnych struktur państwa.

Wraz z upływem czasu pozycja społeczna Kościoła i jego polityczna siła sprawcza rosły, czemu towarzyszyły procesy liberalizacji politycznej, a zarazem – co jest dobrze znanym paradoksem historii – narastającej stopniowo delegitymizacji ośrodków władzy państwowej. Liberalizacja pozwalała z kolei na dalsze rozszerzanie się postaw kontestujących władzę, które w nowych realiach wymagały coraz mniej odwagi. Tym samym proces moralnej delegitymizacji władzy mógł obejmować coraz szersze kręgi społeczeństwa, nie wyłączając samej klasy rządzącej, której spora część w końcu przyjęła optykę opozycji, uznając się za pozbawioną tytułu do rządzenia.

Wszystko to bezpośrednio podważa propagandową tezę obiegowej polityki historycznej o totalitarnym charakterze władzy PRL w całym okresie jej istnienia, aż do ostatnich dni, a nawet kontynuacji jej wpływu w czasie transformacji ustrojowej i przetrwaniu w formie utajonej do dziś. Ani PZPR, ani żadne tajne służby, krajowe czy obce, nie panowały w PRL całkowicie nad społeczeństwem i nie miały wyłączności na kształtowanie postaw społecznych i politycznych. Wyłączając krótki okres stalinizmu, faktycznie – choć nie w drodze konstytucyjnej – władza aparatu przymusu PRL nad społeczeństwem była ograniczona. Miała ona pod pewnym względem większy zakres sprawczy niż władza w tzw. demokracjach liberalnych, ale nigdy nie była pełnią władzy. Nie była totalitarna ani nawet autorytarna. Nie jest też prawdą, że nie miała żadnego poparcia społecznego ani że nie działała w interesie ogólnym i narodowym. Miała poparcie i było ono spore, choć jego dynamika podlegała okresowym fluktuacjom. Nie ulega też wątpliwości, że w istotnych obszarach życia społecznego działała w interesie ogólnym.

Poparcie dla władzy

W odróżnieniu od systemów autorytarnych władza PRL nie opierała się na sile zachowawczych i wpływowych elit, jak władza dyktatorska gen. Franco w Hiszpanii. Z kolei w przeciwieństwie do niemieckiego totalitaryzmu i włoskiego faszyzmu nie dysponowała autentycznym i fanatycznym poparciem mas oraz kapitału. Pozornie masowe poparcie w okresie stalinizmu było sztucznie generowane poprzez politykę terroru i społeczne mechanizmy obronne wobec przemocy, takie jak pozorowany entuzjazm, przejawiający się w zachowaniach indywidualnych i zbiorowych. Ale nawet wówczas społeczne poparcie dla władzy nie było całkowicie nieobecne. Część społeczeństwa uważała dokonane przemiany za słuszne, a cenę, jaką polskie społeczeństwo musiało zapłacić za strategiczne błędy przedwojennych elit politycznych, które doprowadziły do niebytu państwa i utraty niepodległości, oraz za wyzwolenie kraju przez ZSRR od eksterminacyjnej polityki Niemiec hitlerowskich, za możliwą do przyjęcia i sprawiedliwą.

Poparcie dla władzy PRL wynikało z różnych motywacji, których proporcje zmieniały się z upływem czasu. Można tu wyróżnić trzy zasadnicze typy motywacji. Pierwsza, o charakterze ideowym, dominowała w pierwszych okresach PRL. Okropności wojny i okupacji, dominujący nastrój w polityce międzynarodowej oraz wyraźnie widoczna w świetle swoich konsekwencji kompromitacja polityki sanacyjnej ułatwiały przesuwanie się części opinii publicznej, w międzywojniu dość opornej wobec opcji lewicowych, w stronę rozwiązań radykalnie demokratycznych, a nawet socjalistycznych. Także, pomijając niepoważne środowiska skrajne, w kręgach emigracyjnych i wśród spadkobierców politycznych II RP nie brano pod uwagę prostej restytucji po 1945 r. przedwojennych stosunków społecznych.

Drugi typ motywacji można określić jako realistyczny i państwowy. Motywacje tego rodzaju uwzględniały zarówno fiasko przedwojennej polityki zagranicznej i wewnętrznej, jak i powojenne realia geopolityczne, które w przewidywalnej przyszłości plasowały Polskę w orbicie wpływów ZSRR. Dyktowało to pewną strategię polityczną nakierowaną na maksymalizację suwerenności, utrwalanie polskości i myślenie w kategoriach państwotwórczych, pomimo ograniczeń wynikających z geopolitycznego podziału świata, podległości obcemu ośrodkowi władzy i będącego konsekwencją tych okoliczności ograniczenia suwerenności Polski. Ten realistyczny sposób myślenia został przyjęty głównie, choć nie wyłącznie, przez niektóre przedwojenne formacje narodowe i ich kontynuatorów.

Trzecia opcja wreszcie, najpowszechniejsza i z czasem wypierająca obie pozostałe, oznaczała konformistyczne dostosowanie się do realiów oraz dostrzeżenie korzyści płynących z akceptacji status quo. Ten sposób funkcjonowania jest charakterystyczny dla większości społeczeństw. Nic więc dziwnego, że przyjął się także w PRL, w której po okresie ideologicznego radykalizmu lat 50. nastąpiła względna normalizacja, pozwalająca na w miarę zwyczajne życie społeczne i planowanie karier zawodowych. PRL okresu gomułkowskiej normalizacji, a zwłaszcza otwarcia na Zachód za przywództwa Gierka, dawała sporej części społeczeństwa poczucie awansu, możliwości rozwoju i spełnienia zawodowego oraz szanse na podniesienie poziomu wykształcenia i polepszenie standardów życia dzieci. Słabą stroną była mała identyfikacja beneficjentów systemu późnej PRL z władzą państwową. Z czasem była ona akceptowana jedynie jako dystrybutor korzyści, pożądanych i rzadkich dóbr materialnych, prestiżu i przywilejów, ale wraz z jej słabnącą zdolnością zapewniania tych zysków słabło poparcie dla niej ze strony jej najbliższego oportunistycznego zaplecza w aparacie partyjno-administracyjnym.

Trudno się dziwić, że jego część w momencie najbardziej dla tej władzy krytycznym i niebezpiecznym porzuciła ją, przechodząc na stronę wroga. W ostatniej fazie istnienia PRL wielu członków jej zdezideologizowanego, oportunistycznego aparatu uznało, że obalenie realnego socjalizmu pozwoli sporej części grupy realnie trzymającej władzę lepiej usytuować się w nowych realiach społeczno-ekonomicznych, a zwłaszcza w nowej strukturze własnościowej. W ten sposób – za pomocą mechanizmu dobrze znanego z innych rewolucji społecznych – dawna warstwa rządząca stała się uprzywilejowaną grupą w realiach nowego ustroju. Nie dotyczyło to jej szerokiego zaplecza społecznego, które miało pozostać masą upadłościową po socjalizmie.

Błędy lewicy

Ta okoliczność wyjaśnia również powód, dla którego musiały zostać zawiedzione nadzieje owej ludzkiej masy upadłościowej na ochronę jej interesów i przynajmniej częściową restytucję socjalnych mechanizmów ochronnych z czasów PRL, wyrażające się w przywróceniu do władzy postkomunistów. Zeuropeizowana już „socjaldemokracja” Kwaśniewskiego i Millera poszukiwała teraz innego elektoratu. Nie chciała ryzykować utraty uzyskanych w nowym systemie zdobyczy materialnych i prestiżowych, podejmując walkę w interesie rzesz skazanych na porażkę, przegranych procesu transformacji – mieszkańców Polski B i Polski gminno-powiatowej, członków byłej klasy robotniczej, emerytów PRL, rolników z pegeerów, szeregowych członków PZPR i Solidarności. Traktowała ich już nie jako swój naturalny elektorat, ale jako obciążenie, które trzeba było szybko zrzucić ze swoich barków.

Czy można zatem się dziwić, że przegrane masy społeczne, postponowane i zredukowane do pozycji „przypadkowego społeczeństwa” o rzekomo roszczeniowej mentalności homo sovieticus, porzucone przez nastawione na mityczną „klasę średnią” nowoczesne partie nowego europejskiego porządku, szukały opieki gdzie indziej? Najpierw u zagranicznego milionera Tymińskiego, potem pod skrzydłami rolniczej Samoobrony, wreszcie dewocyjnego radia redemptorystów, a w końcu masowej partii, która nie wstydziła się „obciachowego” elektoratu, jego zaściankowego, małomiasteczkowo-konserwatywnego charakteru. Można się dziwić jedynie temu, dlaczego tak dużo czasu zajęło partii autorytarno-populistycznej dostrzeżenie i zagospodarowanie tak licznego i pozostawionego samemu sobie elektoratu. Elektoratu zmotywowanego politycznie przez silne poczucie krzywdy, któremu wspólny wyraz dała po raz pierwszy Rodzina Radia Maryja.

Nie ulega natomiast wątpliwości, że to socjologiczna ślepota i polityczno-ekonomiczny egoizm skazały SLD na śmierć publiczną. Tej formacji żadna siła ani żaden rachunek sumienia – do którego ona zresztą się nie kwapi – już nie wskrzesi. Tym bardziej że niemal każda kolejna zmiana jej lidera, każda żałośnie śmieszna i rozpaczliwa próba odmłodzenia partii i znalezienia dla niej nowoczesnego elektoratu przynosiła coraz większe nieszczęścia i kończyła się błądzeniem na oślep po bezdrożach polityki, czego obłąkańczym wręcz przejawem był epizod Ogórkowy z farsowej kampanii prezydenckiej.

Sekundowanie partii liberalnej i uprawianie wzorem Blaira czy Schrödera trzeciej drogi, nie mówiąc już o licznych wycieczkach w stronę neoliberalizmu pod rządami Cimoszewicza i Millera, w państwie postsocjalistycznym uparcie budującym kapitalizm folwarczno-peryferyjny, nie mogło się skończyć inaczej niż bezapelacyjnym triumfem ugrupowania w rodzaju PiS. To ono z wielkim opóźnieniem zrozumiało, że aby zwyciężyć, trzeba – jak rosyjscy narodnicy w XIX w. – pójść w lud, na polską prowincję, pod strzechy Polski B, i nie wstydzić się porzuconego przez lewicę elektoratu.

Stawanie dziś u boku skorumpowanej i skompromitowanej Platformy „Obywatelskiej” i jej klona, Nowoczesnej, w bezsensownej walce o demokrację à la Tusk, z właściwą jej liberalną wizją państwa jako spółki z o.o. zarządzającej prywatnymi interesami polityczno-biznesowej oligarchii, wykluczającej większość społeczeństwa, będzie jedynie wbiciem osikowego kołka, dopełni misję ostatecznego dorżnięcia „komuszej watahy”. Bardziej przebiegli eksczłonkowie SLD schronili się zawczasu w szeregach PO. Tego sprytu od razu pozazdrościli im wszyscy pozostali, ale dziś – w obliczu autokompromitacji i marginalizacji PO – liczy się już tylko zdolność kredytowa u liderów PiS, którą niedawno wykazał się szczęśliwiec z Nowoczesnej. Obawiam się, że skok przez ten płot i wejście do warowni PiS są dla byłych komuchów niewykonalne. Cała ta ekwilibrystyka i elastyczność polityczna byłych lewicowych posłów potwierdza jedynie diagnozę głębokiej oportunistycznej infekcji, jaka toczyła tę niby-lewicę od wielu lat.

Teraz jednak to tonąca PO ciągnie za sobą na samo dno SLD, który już wcześniej wyeliminowała z polityki parlamentarnej przy udziale powołanej do tego zadania spółki celowej awanturnika Palikota. Jeżeli Nowoczesna, SLD i wszelkie nowe konfiguracje lewicy „nieskażonej komuną” będą odgrywać rolę przybocznego PO w jej walce o „rządy prawa”, czeka je ten sam los – anihilacja polityczna. Zwłaszcza jeśli programowo będą się troszczyć o problemy pozorne, ważne dla pięcioprocentowej warstwy wielkomiejskich hipsterów i postępowych lemingów z grodzonych osiedli. Jedyną treścią, którą można przeciwstawić pustej retoryce polityki historycznej PiS i na której da się oprzeć realny program polityczny, jest zwrócenie się ku bliskiej przeszłości i dziedzictwu powojennego półwiecza, czyli obrona zdobyczy PRL. A także twarde, konsekwentne przeciwstawianie realistycznej wizji politycznej antypolityce fantastycznych urojeń, odrealnionej wersji historii i zbiorowym fobiom tego towarzystwa politycznych szaleńców, jakie dorwało się do władzy.

Wydanie: 01/2018, 2018

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy