Palma, brzoza i arcybiskup

Palma, brzoza i arcybiskup

Niedziela palmowa. Katedra wawelska. Kazanie głosi abp Marek Jędraszewski. Mówi o „kłamstwie smoleńskim”. Odrzuca ustalenia komisji Millera i prokuratury. Nie przyjmuje do wiadomości tego, co słyszała cała Polska: ostatnich nagrań z pokładu tupolewa. Odwołuje się do swojego, jak sądzi, zdrowego rozsądku. „Kto może uwierzyć, że cienka brzoza odłamała skrzydło tak dużego samolotu?”. On oczywiście nie wierzy. Arcybiskup może uwierzyć w wiele rzeczy. Nawet w swój intelekt i zdrowy rozsądek. Ale w to, co ustalono, badając przyczyny wypadku, nie wierzy. Bardziej przekonują go ustalenia komisji Macierewicza oparte na teorii pękających parówek i zgniecionych puszek po piwie. Oczywiście wolno mu. Wolno mu też bredzić, nawet od ołtarza. Korzysta ze swojego prawa w pełni, a nawet w nadmiarze. Judzi i jątrzy. Nawet w takiej chwili, gdy wobec wojny tuż za wschodnią granicą to jątrzenie i judzenie, dzielenie Polaków ma wymiar szczególny. Szczególnie tragiczny i groźny.

Właściwie nie powinno to już dziwić. Chrześcijaństwo, którego istotą jest miłość bliźniego, dawno już wyparowało z polskich katedr i większości kościołów. Ale na szczęście nie zniknęło. Więcej chrześcijaństwa niż w słowach i czynach hierarchów znaleźć można w działaniach rzesz wolontariuszy, w większości ludzi młodych, czy to ratujących nieszczęsnych „złych” uchodźców na granicy z Białorusią, wypychanych wciąż do lasu i na bagna, czy pomagających tym „dobrym” uchodźcom z Ukrainy.

Czy może dziwić, że polskie kościoły pustoszeją? Że laicyzacja młodego pokolenia Polaków postępuje tak szybko? Ten zaskakujący niektórych fenomen społeczny nie jest, jak można usłyszeć, dziełem szatana, który wcielił się w mitycznych neomarksistów, Żydów, masonów i innych jawnych i ukrytych wrogów Kościoła. Nie. Jest to wynik wieloletniej pracy większości polskich biskupów i dużej części polskiego duchowieństwa. Młode pokolenie patrzy na świat krytycznie. Widzi obłudę i hipokryzję hierarchicznego Kościoła. Rozmijanie się głoszonych haseł z zachowaniami ich głosicieli. Widzi butę i arogancję hierarchów, współczesnych faryzeuszy.

Gdy piszę te słowa, zaczyna się Wielki Tydzień i Wielkanoc. Obawiam się, że Polacy w kościołach zobaczą wiele grobów Pańskich z nachalną, prymitywną symboliką, bardziej polityczną i ideologiczną niż religijną. Tak naprawdę przesłaniającą istotę tajemnicy śmierci i zmartwychwstania. Wysłuchają wielu kazań o tym, co wynika nie z Ewangelii, ale z poglądów politycznych i fobii kleru. Aż się boję, co znów powiedzą w kazaniu abp Jędraszewski i jemu podobni. W najlepszym wypadku w kościołach zostanie obrzęd, ceremoniał i rytuał. Chwilowe emocje, dym kadzideł i zapach topniejącego wosku świec. A przecież podobno wiara bez miłości jest jako cymbał brzmiący. Tych cymbałów brzmiących niestety coraz więcej, ale w coraz bardziej wyludnionych kościołach. Bo gdzie ta miłość? Podobno pierwsze przykazanie każe ludziom wzajemnie się miłować – ile kazań wielkanocnych dzieliło, sączyło nienawiść? Było o gender, LGBT i innych ulubionych ostatnio tematach kleru?

W minione Boże Narodzenie stajenka betlejemska bardziej była w lesie na Podlasiu niż w którejkolwiek iluminowanej katedrze, a z zimna płakały małe Jezuski wypchnięte do ciemnego lasu przy granicy. Jak przeżyliśmy teraz Wielkanoc? Jakie mamy po świętach skojarzenia? W Ukrainie wojna. Masowe groby, tysiące bezdomnych, już miliony uchodźców. Wielu znalazło schronienie w Polsce. Setki młodych ludzi, wolontariuszy, samorządowców, ludzi dobrej woli organizuje dla nich pomoc. Zakres tej pomocy jest zadziwiający. Tysiące Polaków przyjmuje uchodźców pod swój dach. Gromadzi dary, przekazuje uchodźcom, wozi w konwojach humanitarnych do Ukrainy. Niestrudzenie pracuje, poświęca swój czas, pokazując, na czym w praktyce polegać może miłość bliźniego. Przy okazji pokazuje, że jako społeczeństwo jesteśmy w stanie przyjąć nawet ponad 2 mln uchodźców, choć parę lat temu próbowano nam wmówić, że przyjęcie kilku tysięcy przekracza możliwości Polski. Widziano w nich zagrożenie dla naszej chrześcijańskiej kultury. Straszono, że przywleką jakieś nieznane choroby, pierwotniaki…

Uchodźcy są uchodźcami. Obojętne, czy uciekają przed wojną w Ukrainie, czy przed wojną w Syrii, czy też w Jemenie, czy przed zemstą talibów w Afganistanie. Są ludźmi, którzy potrzebują naszej pomocy. I nie wolno nam tej pomocy odmawiać.

Pozostaje mieć nadzieję, że ten szlachetny odruch pomocy potrzebującym nie jest tylko krótkotrwałym zrywem. A także wierzyć, że my sami nie będziemy musieli się stać uchodźcami.

Wydarzenia ostatnich miesięcy pokazały, że jest w nas wiele dobra. I nie mam żadnej wątpliwości, że lepiej, by młodzi ludzie pomagali uchodźcom, niż mieliby w kościołach słuchać kazań o brzozach i samolotach. I tak myślę, że Panu Bogu to też milsze.

j.widacki@tygodnikprzegld.pl

Wydanie: 17/2022, 2022

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy