Wynik wyborów samorządowych, mam nadzieję, zmusi do przemyśleń członków koalicji rządzącej. Wybory te pokazały kilka prawd. Po pierwsze, PiS ciągle żyje, wciąż popierane jest przez mniej więcej jedną trzecią społeczeństwa. Poparcie dla niego nie spadło mimo ujawniania kolejnych afer, mimo zamilknięcia głównych, jak się wydawało, tub propagandowych tej partii w postaci TVP czy TVP Info. Ostre rozliczenia i towarzysząca im kampania medialna nie przyniosły żadnego efektu. Zapewne jedynie scementowały elektorat tej partii. PiS nie tylko żyje – ma się dobrze, dyszy żądzą zemsty. Jak tylko uda mu się wrócić do władzy, to dopiero pokaże, jak mogą wyglądać rozliczenia. Jak w imię słuszności można nie zważać na prawo. Przejmować na powrót telewizję, sądy i prokuraturę. To zagrożenie realne. I liderzy wszystkich ugrupowań rządzącej koalicji muszą się z tym liczyć. Powtarzam po raz setny: nie PiS jest nieszczęściem Polski. Nieszczęściem jest to, że jedna trzecia Polaków myśli tak jak PiS. Kto ma pomysł, co zrobić, aby myślała inaczej? Platforma skażona grzechem pierworodnym arogancji zobaczyła, że sama z PiS przegrywa! Potrzebuje koalicjantów! A skoro potrzebuje, nie może ich traktować protekcjonalnie. Trzecia Droga też chyba już widzi, że jej górny pułap to kilkunastoprocentowe najwyżej poparcie. Sama nic nie zdziała, musi szukać silniejszego sojusznika. A Lewica? Jej wynik w wyborach samorządowych okazał się gorszy niż w wyborach parlamentarnych. Marne poparcie rzędu 6% nie jest wynikiem jakiegoś szatańskiego spisku, ale ma jak najbardziej rzeczywiste przyczyny. Obowiązkiem liderów jest ich zidentyfikowanie. Nie ma co się pocieszać: „a Magdalena Biejat osiągnęła w Warszawie dobry wynik”. Dobry? Lepszy niż cała Lewica w Polsce. Ale to świadczy nie o dobrym wyniku pani Magdaleny, tylko o fatalnym Lewicy. Ten „dobry wynik” to kilkanaście procent głosów w wyborach na prezydenta Warszawy, w których Rafał Trzaskowski uzyskał ponad trzy razy większe poparcie i wygrał wybory od razu w pierwszej turze. Z całą sympatią do kandydatki Lewicy na urząd prezydenta Warszawy to taki sukces jak sukces pewnego skauta, który spóźnił się na pociąg, ale na szczęście zaledwie o trzy minuty. Nie okłamujmy się. Pani Magdalenie Biejat należą się gratulacje, że osiągnęła wynik ponaddwukrotnie wyższy niż jej ugrupowanie. Jak już, to jej sukces, a nie sukces Lewicy. Czym więc Lewica się chwali? A wydawać by się mogło, że Lewica, wierna swemu przesłaniu, w wyborach samorządowych miała wiele do ugrania. To w wyborach do samorządu mogła pokazać, że stoi na straży interesów zwykłych ludzi. Tych, którzy na co dzień nie myślą o zwycięstwie jakiejś ideologii, o sprawach dla nich abstrakcyjnych, nawet takich jak praworządność, Trybunał Konstytucyjny czy odpowiedzialność konstytucyjna prominentnych przedstawicieli odsuniętej od władzy prawicy. To w wyborach samorządowych jest okazja upomnieć się o zbudowanie żłobka czy przedszkola, remont szkoły, usprawnienie transportu publicznego, ułatwienie dostępu do edukacji i do lekarza. Tymczasem można odnieść wrażenie, że dla Lewicy przed wyborami najważniejsza była zmiana definicji gwałtu w Kodeksie karnym. Ważniejsza niż odkręcenie Ziobrowej nowelizacji prawa karnego, która cofnęła nas cywilizacyjnie o 150 lat. A ta awantura o sejmową debatę nad ustawą o liberalizacji prawa dopuszczającego przerwanie ciąży, którą marszałek Hołownia przesunął o niecały miesiąc? Czy upieranie się przy terminie o ten niecały miesiąc wcześniejszym warte było awantury wewnątrz koalicji, i to tuż przed wyborami? Nie można było powstrzymać histerii i, co tu dużo mówić, chamstwa? A wszystko w sytuacji, kiedy i tak wiadomo, że ustawa liberalizująca przepisy dopuszczające przerwanie ciąży nie może wejść w życie, dopóki prezydentem jest Andrzej Duda! Ta niepotrzebna awantura miała, zdaje się, pokazać odrębność Lewicy od reszty koalicji. Jeśli tak, to zdecydowanie nie wyszło. To znaczy odrębność pokazała, ale ze stratą dla Lewicy. Przy okazji mocno zazgrzytało w koalicji. Warto było? A wsparcie przez prominentną posłankę partii Razem w wyborach prezydenta Krakowa Łukasza Gibały? Co wspólnego ma Lewica z Gibałą? Jej zwolennicy w Krakowie byli albo zniesmaczeni, albo zupełnie zdezorientowani. Głosów Lewicy na pewno to nie przysporzyło. Ma o czym myśleć Donald Tusk, ma o czym myśleć Włodzimierz Czarzasty. Tylko Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz mogą spać w miarę spokojnie. Do czasu. Chciałoby się przytoczyć słowa Księdza Biskupa. Nie Jędraszewskiego. Krasickiego!: „Chłopcy, przestańcie, bo się









