Ludzie chcą mieć ładny uśmiech, a okazuje się, że mają dużo ważniejszych dla zdrowia problemów Dr n. med. Beata Tokarczuk – ortodontka, prezeska Polskiego Towarzystwa Techniki Ortodontycznej (PTTO) Jak wygląda ortodontyczna mapa Polski? – Na południu jest nieco mniej, na północy więcej ortodontów. W dużych ośrodkach jest ich oczywiście więcej. Czynnie działa ok. 1,1 tys. ortodontów specjalistów, ale to nie znaczy, że tylko oni leczą ortodontycznie. To daje nam 2,9 „ortodonty” na 100 tys. mieszkańców. Sprawdziłam USA, mamy dość podobne systemy, tam jest 10,6 tys. ortodontów, co daje 3,2 „ortodonty” na 100 tys. mieszkańców. Jeśli nie tylko specjaliści nas leczą, to kto jeszcze? – Także lekarze stomatolodzy. Mają możliwości kształcenia się na kursach w Polsce i za granicą, można się uczyć w szkołach ortodoncji, w których wykładają specjaliści z doświadczeniem. Kształcenie w szkole, w której jestem wykładowcą (Studium Kształcenia Praktycznego w Ortodoncji w Warszawie), trwa dwa lata, adept przechodzi wszystkie etapy szkolenia i może dobrze poznać ortodoncję pod okiem specjalistów z wieloletnim doświadczeniem. Niestety, wiele gabinetów oferuje leczenie ortodontyczne bez dostatecznego przygotowania, po „kursie weekendowym”, gdzie nauczono przyklejać zamki, i to jest bardzo niebezpieczne. Toczy się gorąca dyskusja, czy lekarz bezpośrednio po studiach ma prawo leczyć ortodontycznie. Wielu wykładowców uważa, że powinny być pewne ograniczenia. Jeśli stomatolog chce leczyć ortodontycznie, powinien zdać egzamin przed komisją, gdzie wykaże, że potrafi to robić. Rzadko słychać, by leczenie ortodontyczne kończyło się powikłaniami. – To jest dziedzina medycyny i jeśli pacjenta leczymy, ingerując w organizm, to ryzykujemy powikłaniami. Ortodoncja nie jest wolna od powikłań, nawet specjalistom się zdarzają, i dyplom nie daje glejtu na całkowite bezpieczeństwo, ale gwarantuje, że lekarz, który odbył pięcioletnie studia medyczne oraz staż, a następnie trzy lata specjalizacji, wie więcej niż ktoś po dwudniowym kursie. Powikłania w ortodoncji mogą być niebezpieczne i niestety trafiają do nas pacjenci po niefachowych działaniach. Przez pięć lat byłam biegłą sądową, to bardzo trudna i często niewdzięczna praca, powikłania się zdarzają, ale są i roszczeniowi pacjenci. Mamy wokół reklamy, mówiące, że szybko i za niewielkie pieniądze „wyprostujemy” uśmiech. – Jest bardzo duże zagrożenie, że nowe technologie, np. skanowanie, ułatwiające wykonanie przezroczystych nakładek, które są reklamowane np. na billboardach i mają wyprostować zęby w trzy miesiące, spowodują, że niedługo zabiorą się do takiego „łatwego” leczenia np. kosmetyczki, fryzjerzy. A ono nie jest łatwe, bo nakładka, aparat stały czy wyjmowany są tylko narzędziem w rękach lekarza. Jeśli to narzędzie zostaje dobrze wykorzystane, uzyskamy prawidłowy efekt, ale jeśli źle, to niewiele się zmieni albo pojawią się powikłania i konsekwencje na lata, za które firmy, zmieniające nazwy i lokalizację, odpowiedzialności nie wezmą. Konsekwencje zaś niekoniecznie ujawniają się od razu, często po 10-20 latach od leczenia. Kiedy ludzie zaczęli prostować sobie zęby? – Ludzie zawsze chcieli poprawiać sobie zęby, już starożytni wiązali zęby złotymi ligaturami, aby je przesuwać. Za ojca współczesnej ortodoncji uważany jest Edward Angle, Amerykanin, który usystematyzował diagnostykę, zasady przesuwania zębów, stworzył szkołę ortodoncji, specjalizację i stowarzyszenie ortodontów. Ortodoncja była pierwszą specjalizacją stomatologiczną. W Warszawie kursy leczenia metodą Angle’a były dostępne już w 1903 r.! Prof. Marian Żeńczak, twórca katedry ortodoncji, używał aparatów stałych, zęby były opierścieniowane i na łączącym je drucie musiało być mnóstwo dogięć, technika była na pewno trudniejsza i dla lekarza, i dla pacjenta. System wytrawiania szkliwa i przyklejania zamków to lata 80. XX w. Skąd ta pani pasja do ortodoncji, dostrzegana zresztą przez pacjentów? Pracuje pani 30 lat w zawodzie stomatologa, 24 lata jako dyplomowana ortodontka. – Moja przygoda z ortodoncją zaczęła się niespodziewanie na urlopie dziekańskim, pod koniec studiów, który spędziłam po połowie w Szwecji i w USA. Tam się zetknęłam z ortodoncją europejską i amerykańską, która wyglądała inaczej niż ta w Polsce. Nie miałam pojęcia o tej dziedzinie, ortodoncja była na piątym roku. Wydawało mi się fascynującą magią to, co wyprawiali w USA, trafiłam do pracowni technicznej, może to mnie również ukształtowało, zobaczyłam cuda, które tam się działy. Po powrocie zaczęłam zajęcia z ortodoncji i to było coś zupełnie innego. Wtedy
Tagi:
Beata Kawala, Beata Tokarczuk, dentyści, diagnostyka, Edward Angle, lekarze, lekarze stomatolodzy, Marian Żeńczak, media społecznościowe, medycyna, NFZ, nierówności społeczne, ochrona zdrowia, ortodoncja, Polskie Towarzystwo Techniki Ortodontycznej (PTTO), społeczeństwo, stomatologia, Studium Kształcenia Praktycznego w Ortodoncji w Warszawie, zdrowie publiczne, zęby, Zofia Charazińska










