Najogólniej rzecz ujmując, państwem prawa jest państwo, w którym prawo ma prymat nad polityką. Czyli takie państwo, w którym prawo jest na usługach dobra wspólnego, a politycy to prawo stosują, stoją na jego straży i przede wszystkim je szanują. W państwie, w którym szanowany jest trójpodział władz, prawo stanowi władza ustawodawcza, stosuje wykonawcza, a legalność (czyli zgodność z prawem) działań tych władz kontroluje władza sądownicza.
Zgodnie z konstytucją Rzeczpospolita Polska jest państwem prawa. Czy jest nim rzeczywiście? Niestety, coraz bardziej nie jest. Gdy na początku III RP zmieniano prawo karne, projekt Kodeksu karnego pisali profesorowie prawa karnego i wybitni praktycy powołani do komisji kodyfikacyjnej. Do napisanego przez nich projektu nie wtrącali się politycy. Nawet Ministerstwo Sprawiedliwości nie zgłaszało tu żadnych życzeń ani tym bardziej poprawek. Projekt w takim kształcie, w jakim wyszedł z komisji kodyfikacyjnej, trafił jako projekt rządowy do Sejmu. Sejm uchwalił kodeks w 1997 r. O tym kodeksie można wiele powiedzieć. Na pewno nie był doskonały.
Ale na pewno był najlepszy, na jaki wtedy było nas stać.
Na początku lat 90. w Polsce – i we wszystkich przechodzących transformację ustrojową krajach Europy Środkowej – wzrosła liczba przestępstw ujawnionych i opisywanych w statystykach. Zjawisko to jest dla kryminologów zrozumiałe i daje się łatwo wytłumaczyć. Było efektem transformacji, związanym z rozchwianiem norm, zmianą warunków życia, otwarciem granic itd. Wraz ze wzrostem przestępczości wzrosło w społeczeństwie poczucie zagrożenia, lęk przed przestępstwem. Prawie 90% Polaków uważało, że Polska jest krajem niebezpiecznym, zagrożonym przestępczością. Równocześnie w społeczeństwie zakorzenione było głębokie, choć zupełnie nieprawdziwe przekonanie, że rosnącą przestępczość można zatrzymać surowymi karami.









