Dziennikarz amerykański Tucker Carlson przeprowadził wywiad z prezydentem Rosji. W Polsce oburzenie: Putin jest antypolski! Putin kłamie! Antypolski? Owszem, jego opowieść o roku 1939 jest tendencyjna i pełna przemilczeń. Ale czy antypolska? I czy polska polityka historyczna nie jest antyrosyjska – też tendencyjna i pełna przemilczeń? A czy Putin kłamie? „Polska – twierdzi – wykorzystała pojęcie Ukraina po to, by nazwać tak swoje tereny przygraniczne”. To prawda: ukraina, okraina, kresy – wszystko to w wiekach XVI, XVII i XVIII były pojęcia bliskoznaczne. Ukraina (tak jak Białoruś) narodziła się w łonie przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, jest jej (nie zawsze chcianym) dziecięciem. „Słowo Ukrainiec – kontynuuje Putin – nie oznaczało odrębnej grupy narodowościowej, lecz tego, kto żyje na obrzeżach Rosji”. To też prawda: jeszcze w XIX-wiecznej polskiej powieści „Krewni” Józefa Korzeniowskiego Ukraińcem nazywa się polskiego ziemianina z Ukrainy. Polska polonizowała ludność ukraińską? To kolejna prawda. Tyle że Rosja ludność ukraińską rusyfikowała, ale również to Putin przemilcza. Polityk rosyjski przedstawia rosyjski punkt widzenia – czy to dziwne? Ale warto się nad tym zastanowić. Słowo Ruś to w grece bizantyńskiej Rosja, a język rosyjski nadal zachowuje dwuznaczność słowa russkij, które raz może oznaczać Rosjanina, a innym razem Rusina (Białorusina, Ukraińca). Zresztą Ukraińcy jeszcze w XIX w. zwali siebie Rusinami – przykładem trzech pisarzy ze Lwowa, których nazwano Ruską Trójcą. No ale w XVII w. prawosławni Rusini z Kijowa określali dzisiejszą Ukrainę mianem… Rosji. Bo to, co dla nas jest Rosją, dla nich było tylko Moskwą. Którą pogardzali. Żonglerka znaczeniami bywa więc obosieczna. Lecz przecież najważniejsze są nie zmienne znaczenia, lecz istota tej historiozofii. Wprawdzie Putin już teraz nie mówi, że „Ukraina to wymysł Lenina”, lecz równanie to jest dlań nadal oczywiste. Polacy – powiada – twierdzili, że ludzie mieszkający na ich kresach, „to nie Rosjanie, lecz Ukraińcy”. Nieważne, że Polacy niczego takiego nie twierdzili, że nazwa „Ukraińcy” w odniesieniu do narodu pojawiła się dopiero w XIX w. i miała akurat wydźwięk antypolski. Nikt ludzi na obrzeżach Rzeczypospolitej nigdy nie uważał – nie mógł uważać! – za Rosjan. Jednak dla Putina to właśnie byli Rosjanie. Co z tego wynika? Ano to, że nie było tam Ukraińców. A skoro nie było, to i teraz ich nie ma. A jeżeli nie ma, to jaki jest sens ukraińskiego państwa? Ma ono – powiada Putin – „charakter sztuczny”. Czy powinno istnieć państwo sztuczne? Putin nie twierdzi, że Ukrainę trzeba przyłączyć do Rosji, mówi jednak: „Ukraina otrzymała tereny, które wcześniej należały do Węgier i Polski”. Albo: „Węgrzy, którzy mieszkają w zachodniej Ukrainie, chcieliby powrotu do historycznej ojczyzny”. Pomijam kolejną tendencyjność historyczną, ale czy nie jest to zachęta do rewizji powojennych granic? Dla Putina Rosja bez Ukrainy najwyraźniej nie może istnieć. I to jest jego kolejna prawda: Rosja nieposiadająca Ukrainy traci sens dziejowy, przestaje być Rosją, wraca do statusu Wielkiego Księstwa Moskiewskiego. Zatem Rosja nie zrezygnuje z Ukrainy – dopóki jest Rosją. Putin musiałby nie być Rosjaninem, gdyby myślał inaczej. I dopiero tu jest problem. Nie jest nim ani mniemany antypolonizm Putina, ani jego tendencyjna wizja historii. Problemem jest odwieczna rosyjska idea państwowa, której depozytariuszem jest dziś Władimir Putin. A ta idea rządzi się mitem jednej Rusi-Rosji. Ten mit od dawna nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ale istnieje i liczy już tysiąc lat. Mit Cesarstwa Rzymskiego, choć u swego schyłku też nie miał nic wspólnego z rzeczywistością, był żywy w Europie dwa tysiąclecia. Czy na upadek mitu ruskiego mamy czekać następne tysiąclecie? I czy będzie potrzebny kataklizm, taki jak I wojna światowa, która zmiotła wszystkie imperia? Na razie Europa, bezpieczna bez mitu Cesarstwa, otrzymała mit równie, a może bardziej niebezpieczny: mit Rusi-Rosji. Bardziej niebezpieczny, bo z niego bezpośrednio już wynika rewizjonizm graniczny, negujący rzecz tak – zdawało się – oczywistą jak prawo narodów do samostanowienia. A konsekwencje są nieprzewidywalne – poucza o tym historia II wojny światowej. I tak oto, jakkolwiek się starać o zrozumienie Rosji, i tak wychodzi, że jest ona dziś zagrożeniem dla świata. Jestem wdzięczny Tuckerowi Carlsonowi, że niechcący nam to uświadomił.









