Prezydent Andrzej Duda z całą powagą zaprzysiągł rząd Mateusza Morawieckiego. Uroczystość była transmitowana na żywo przez chyba wszystkie telewizje, wszyscy Polacy mogli więc być świadkami tego żałosnego spektaklu. Dlaczego żałosnego? Bo nikt zdrowo myślący nie spodziewa się, że ten gabinet uzyska w zdominowanym przez demokratyczną koalicję Sejmie wotum zaufania. Z założenia zatem rząd ma przed sobą najwyżej dwa tygodnie, do posiedzenia Sejmu, który odmówi mu wotum zaufania i tym samym zmusi do dymisji. Ma tego pełną świadomość zarówno pan Morawiecki, jak i pan Duda. Ten ostatni, grając tę żenującą komedię, zhańbił, nie po raz pierwszy zresztą, powagę swojego urzędu. Lud by powiedział, że rżnął głupa, a to naprawdę nie przystoi prezydentowi. Kpił sobie równocześnie z tych Polaków, którzy, ogłupiani osiem lat przez rządową telewizję, brali ów spektakl na serio. Trudno zrozumieć motywacje Mateusza Morawieckiego. Po co mu to? Przecież wie, że wotum zaufania nie dostanie, że ta cała komedia trwać będzie najwyżej dwa tygodnie. Liczy na cud? A może na stan wyjątkowy lub wojenny? Obecność wśród dobranych do rządu kukiełek Mariusza Błaszczaka u osób podejrzliwych może rodzić obawy, że coś takiego rzeczywiście jest brane pod uwagę. Potrzeba tylko jakiejś dobrej prowokacji, nagłośnionej przez wciąż pisowską TVP, i skierowanego do prezydenta stosownego wniosku premiera, motywowanego koniecznością „ratowania niepodległego bytu państwa”. Byłoby to jednak szaleństwo o niedających się do końca przewidzieć konsekwencjach. Aż tak szaleni Duda z Morawieckim chyba nie są. Po co więc to wszystko? Dla przedłużenia rządów PiS o kilkanaście dni? Odwleczeniae pociągnięcia do odpowiedzialności za nadużycia ostatnich ośmiu lat? „Co się odwlecze, to nie uciecze”, powiada lud. Jaki sens ma odwlekanie czegokolwiek o dwa tygodnie? Chodzi o zdobycie czasu na osadzenie na rozmaitych stołkach swoich ludzi, których nie zdołano osadzić do tej pory? Na pozacieranie ostatnich śladów afer? Czy może tylko o zrobienie na złość Tuskowi i demokratycznej koalicji? A interes państwa naprawdę się nie liczy? Ale ten spektakl jest żałosny również z powodu składu teatrzyku Pinokia. Gdyby nie chodziło o powagę państwa, to ten teatrzyk dał w sumie zabawny występ. Każda kukiełka, po otrzymaniu nominacji od prezydenta, złożeniu ślubowania na stojąco, podchodziła mechanicznie (jak to kukiełka) do złoconego stołu, podpisywała rotę ślubowania, później nieruchomiała, mechanicznie podnosiła głowę, patrząc wprost do kamery, wyszczerzała na chwilę zęby w wymuszonym uśmiechu do telewidzów i odmaszerowywała na swoje miejsce w szeregu innych kukiełek. Kukiełki jak kukiełki. Wykonują ruchy nie swoje, tylko ręki, która nimi steruje. Ale jedna wyraźnie się odróżnia od pozostałych. Intelektem i szczerością. To minister kultury i dziedzictwa narodowego Dominika Chorosińska (d. Figurska). Kukiełka wprost wymarzona do tej roli! Wzorzec cnót niewieścich, które u dziewcząt chcieli kształtować były już minister Czarnek i jego doradca (aktualny zdaje się rektor Akademii Zamojskiej) Skrzydlewski. Jej skomplikowane relacje z mężem, kochankiem i dzieckiem zna cała Polska, wszak pani Dominika, zanim wcieliła się w rolę kukiełki ministra kultury (i dziedzictwa narodowego oczywiście!), grała w popularnym serialu, a jako osoba otwarta perypetiami osobistymi chętnie i szeroko dzieliła się z publiką. Już same jej przeżycia rodzinno-erotyczne są gwarancją, że stojąc na straży dziedzictwa narodowego, w szczególności strzec będzie modelu tradycyjnej polskiej niewiasty. Jeśli do tego dodać walory intelektualne, to nie ulega wątpliwości, że roli ministra kultury podoła nie gorzej niż jej poprzednik Piotr Gliński. A o wspomnianych walorach intelektualnych przekonują jej niegdysiejsze (ale w internecie wciąż żywe!) wypowiedzi w Radiu Zet, gdy nie wiedziała, ilu posłów zasiada w polskim Sejmie, ilu jest senatorów, była przekonana, że prezydentem może zostać 18-latek, a nawet była gotowa przekonywać, że Tadeusz Mazowiecki był komunistą. Może w jednym przesadziłem. Nie jestem pewien, czy mówiąc o minimum wieku kandydata na prezydenta, miała na myśli wiek metrykalny, czy mentalny. Jeśli o ten ostatni jej chodziło, to przepraszam, pełna zgoda. Prezydentem rzeczywiście może zostać człowiek o mentalności nastolatka. Teatrzyk Pinokia będzie teraz odbywał próby, premiera na posiedzeniu Sejmu, na którym wygłoszone zostanie exposé; potem dyskusja nad nim, głosowanie nad wotum zaufania i wreszcie… kurtyna!!! I zejście z afisza. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym









