Wtórne zdziczenie mórz

Wtórne zdziczenie mórz

Wody międzynarodowe nie należą do nikogo. Wszystkie kraje mogą z nich korzystać, a to rodzi problemy Oceany pokrywają dwie trzecie powierzchni planety. Kiedy weźmie się pod uwagę także ich głębokość, okaże się, że pokrywają jeszcze większą część nadającej się do życia przestrzeni. Mają więc do odegrania wyjątkową rolę w rewolucji, której celem jest odbudowa dzikiej przyrody. Przywracając dzikość morskim ekosystemom, złapiemy trzy sroki za ogon – wychwycimy część dwutlenku węgla, poprawimy bioróżnorodność i zapewnimy sobie pożywienie. Musimy zacząć od branży, która w tej chwili najbardziej szkodzi oceanom – od rybołówstwa. Dzięki połowom pozyskujemy największą ilość pożywienia, którego nie wytwarzamy. Jeśli więc zaczniemy łowić we właściwy sposób, nie będziemy musieli rezygnować z jedzenia ryb. W tym przypadku to, co dobre dla nas, jest też dobre dla ekosystemu. Im będzie on zdrowszy i bardziej różnorodny, tym więcej będzie w nim ryb. Dlaczego więc w tej chwili to tak nie działa? Ponieważ za często łowimy w tych samych miejscach i koncentrujemy się na wybranych gatunkach. W dodatku za dużo marnujemy i używamy technologii, które niszczą środowisko. Najgorsze zaś jest to, że łowimy wszędzie. Zwierzęta nie mają gdzie się schować. Biolodzy morscy, tacy jak prof. Callum Roberts, wyjaśniają, że wszystkim problemom można by zaradzić, gdybyśmy, korzystając z wiedzy specjalistów, na całym świecie wdrożyli spójny system. Po pierwsze, w wodach przybrzeżnych powinniśmy wyznaczyć miejsca, w których połowy byłyby zakazane. W tej chwili na świecie istnieje 17 tys. morskich obszarów chronionych. Pokrywają one mniej niż 7% całej powierzchni oceanów, a na terenie wielu z nich dozwolone są określone rodzaje połowów. Aby umożliwić rybom rozmnażanie się, należy pilnie zakazać połowów na odpowiednio dużym obszarze. Dzięki temu pojedyncze osobniki będą mogły rosnąć. Potomstwo dużych ryb też będzie miało większe rozmiary, a ostatecznie zasiedli wody, w których prowadzone są połowy. Wokół rygorystycznie chronionych obszarów morskich na całym świecie, od Arktyki aż po rejony tropikalne, zaobserwowano tzw. efekt rozlania. Społeczności rybackie początkowo protestują przeciwko zakazom połowów, ale po kilku latach zaczynają odczuwać korzyści wynikłe z ich wprowadzenia. Morski Park Narodowy Cabo Pulmo położony jest u wybrzeży meksykańskiego stanu Kalifornia Dolna. W latach 90. XX w. z powodu przełowienia w wodach tego obszaru prawie nie było ryb, a miejscowi rybacy, rozpaczliwie szukający jakiegoś rozwiązania problemu, przystali na propozycję naukowców i zakazali połowów na 7 tys. ha. W 1995 r. ustanowiono tam park narodowy, a zdaniem mieszkańców tych okolic kolejne lata były wyjątkowo ciężkie. Rybacy wracali z pustymi rękoma i musieli wyżywić rodziny z pomocą specjalnych voucherów od rządu. Widok coraz liczniejszych ławic na terenie parku kusił do złamania zakazu, ale cała społeczność ufała biologom i trzymała się wcześniejszych ustaleń. Mniej więcej po 10 latach do Cabo Pulo wróciły rekiny. Najstarsi rybacy pamiętali je z dzieciństwa i wiedzieli, że to dobry znak. Wystarczyło 15 lat, by populacja zwierząt morskich wzrosła o 400%, osiągając poziom zbliżony do liczebności ryb zamieszkujących rafy, na których nigdy nie prowadzono połowów. Ławice zaczęły się rozlewać na sąsiednie wody. Połowy stały się obfitsze niż kiedykolwiek w ostatnich dziesięcioleciach, a w dodatku okolice zaczęły przyciągać turystów. Mieszkańcy Cabo Pulmo zdobyli nowe źródło dochodu – prowadzą szkoły nurkowania, pensjonaty i restauracje. (…) Dobrze zaprojektowane i właściwie zarządzane morskie obszary chronione są przepustką do nowej, zdrowej relacji z oceanem. Szacuje się, że wystarczyłoby objąć ochroną jedną trzecią powierzchni oceanów – populacja ryb wzrosłaby na tyle, że moglibyśmy z niej bezpiecznie korzystać przez lata. Najlepiej ustanawiać obszary chronione tam, gdzie zwierzętom morskim najłatwiej jest się rozmnażać. Rafy, podwodne góry, lasy wodorostów, morskie łąki i słone błota są niczym oceaniczne żłobki. Powinniśmy zostawić je w spokoju i łowić w otaczających je wodach. Nieprzypadkowo właśnie te tereny najskuteczniej sekwestrują dwutlenek węgla. W tej chwili, choć bardzo uszczuplone, słone bagna, lasy namorzynowe i morskie łąki usuwają z powietrza mniej więcej połowę dwutlenku węgla, który emitujemy w wyniku działalności transportowej. Jeśli obejmiemy je ochroną, zaczną usuwać jeszcze więcej. Ważny jest również sposób

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 28/2021

Kategorie: Ekologia