Za ciasne buty, za duży kapelusz

Za ciasne buty, za duży kapelusz

Humphrey Bogart zapytany kiedyś o to, jak powstaje jego mistrzowska mina – kamienna twarz bez wyrazu, odpowiedział krótko: „Zakładam po prostu za ciasne buty”. Uczmy się od najlepszych – każdy szanujący się człowiek powinien mieć w domu chociaż jedną parę za ciasnych butów i zakładać je, jeśli mu na czymś naprawdę zależy. Wyczynowcy – ci, którzy starają się najmocniej – czasami takich butów w ogóle nie zdejmują. Tu jednak powiem coś, co z pewnością nikogo nie zaskoczy: nie każdy jest Humphreyem Bogartem. Nawet jeśli myśli, że jest. Męczy się wtedy w za ciasnych butach, a i tak nic mu nie wychodzi. Występy to piękna rzecz. Któż by tego nie pragnął – przebijać ludzkie serca harpunem talentu, obezwładniać je czarem wymowy? Darem jest publiczna obecność wielkiego talentu. Powracając na moment do Bogarta, chciałbym jeszcze zauważyć: był on raczej małomówny. Być może zatem na szczyty doskonałości prowadzi milczenie? Podejmując tę myśl, spróbuję poczynić kilka uwag na temat pauzy, spoglądając na nią przez pryzmat naszej tradycji narodowej, a więc tradycji męczeństwa. Postawię otóż taką tezę: zamilknięcie może się stać formą moralnej zasługi. Uzasadnienie będzie krótkie: pauza to wyrzeczenie, a kto się wyrzeka, ten czyni ofiarę, staje się męczennikiem. Pomyślmy: ktoś wznosi się na skrzydłach własnej wymowy i nagle milknie. Jaka to musi być udręka, jakie napięcie woli. Podziwiać, tylko podziwiać. A gdybyśmy tak ogłosili konkurs na mistrza pauzy narodowej?  Kto miałby największe szanse? Kładę te wszystkie słowa na papier, ale coraz wyraźniej coś mi szepce do ucha: przecież to kicz, kicz aż do bólu zębów. No tak, kicz to potęga – takie nadeszły czasy. Polityka – od dawna tak myślę – stała się jednym z nurtów popkultury. Kicz „okazuje się naszą codzienną estetyką i moralnością”, że powtórzę słowa Milana Kundery. Wiernym towarzyszem drogi, który „przekłada głupotę komunałów na język piękna i wzruszenia”. Ostatecznie więc także głupota może liczyć na oklaski. Mamy w tej dziedzinie niemałe osiągnięcia. Nasza estrada polityczna tętni życiem, strojność i mierność padają sobie w objęcia i szczerzą zęby w uśmiechu. Pospolitość udaje elegancję, megalomania staje na coraz wyższych obcasach. No i jeszcze efekty specjalne – były już tekturowe czeki, parówka jako model probabilistyczny, ale wszelkie pułapy śmieszności przebiły bałwochwalcze tańce prawicowych polityków wykonywane w toruńskiej świątyni hipokryzji; istna pantomima ohydy! Tu na marginesie zauważę: biczem bożym, prawdziwym ratunkiem są dziś memy. Kultura memów rozkwita, przynosi nam ulgę i pocieszenie. Memy to broń potężna – uderzają ostrzem ironii. Ich twórcy dopadną każdego trefnisia, który zakłada za duży kapelusz, ustrzelą każdego pozera, który w tekturowej koronie wspina się na podium. Proponuję: pomniki, które skaczą nam do gardła, zastąpmy obeliskami ku czci memotwórców.  Najbardziej dokucza nam kicz patriotyczny. Pamiętamy ławeczki patriotyczne? Niektórzy – takie można odnieść wrażenie – przypięli się do nich łańcuchami i ciągną swoją pieśń pomylenia. Kto jej wysłucha? Dobrym aktorem jest ponoć ten, któremu się wierzy. A więc jednak nie ten, który zużyje najwięcej szminki, pudru i brylantyny. Stanąć w harcerskim mundurku na tle wojskowych pojazdów! Oto heroiczny czyn aktorski – bohater wychodzi z puderniczki. Straszna jest ta egzaltacja, te tandetne popisy, te przejaskrawienia. To udawanie wielkiej sztuki, która służy wielkiej sprawie (Umberto Eco dał najkrótszą definicję kiczowatości: „Kicz udaje sztukę”). Te wszystkie sceny powagi, dumy i zatroskania. Szminka kapie na podłogę, puder krzyczy wniebogłosy. Jak wysoko trzeba unieść podbródek, by stać się prawdziwym patriotą? Z rzeczy, które mnie najbardziej wzruszyły w tygodniach ostatnich, wymienię spektakl w Pałacu Prezydenckim, zapowiadający powrót Męczenników. Ach, te żony, wierne żony! Dlaczego na Boga w dniu, kiedy przybyły wysłuchać z ust Pocieszyciela dobrej nowiny, wystąpiły w żałobnej czerni? Co chciały pokazać? Co je tak przygnębiło – myśl o powrocie najdroższych do domu?  Kto na to wpadł, by radość pokropić żałobą? Bo w końcu w głębi czaił się śmiech – pamiętamy przecież filuterne oczko puszczone przez jedną z żałobnic. Patos tragedii w dniu wybawienia. Ho, ho – talenty nadwornych inscenizatorów wzbiły się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety