Pod wpływem niepowodzeń w polityce wschodniej kręgom rządowym zaświtała zbawienna myśl, że na Wschodzie trzeba współdziałać z Niemcami. Angeli Merkel udało się, przynajmniej na jakiś czas, przekonać Donalda Tuska, że Polska powinna ułożyć sobie stosunki z Rosją na takich zasadach, jakie przyjmują sąsiadujące ze sobą państwa w czasach pokojowych. Jacek Saryusz-Wolski tę długo i z wielkim stękaniem rodzoną politykę wykłada w sposób następujący: „Jesteśmy zbyt małym graczem, by prowadzić całkowicie samodzielną politykę wobec Moskwy. Ale możemy sprawić, że nasz głos będzie lepiej słyszalny – wzmacniaczem do mikrofonu, przez który mówimy, jest Unia. Jeszcze jakiś czas temu w Brukseli postrzegano Polskę jako państwo uprzedzone do Rosji. Ta opinia była niesłuszna i krzywdząca. Dobrze więc, że odium polskiej rusofobii zanikło, ponieważ utrudniało nam realne współkształtowanie unijnej polityki wschodniej” („Europa, Newsweek”, 19.09). Dwadzieścia lat nieustającej propagandy antyrosyjskiej, sympatyzowanie czasem całkiem jawne, a czasem ledwo zawoalowane z odrażającymi aktami terroru wymierzonego w Rosjan przez niepodległościowe kaukaskie gangsterstwo, opowiadanie się po stronie separatyzmu czeczeńskiego, występowanie w instytucjach unijnych z inicjatywami niedającymi Polsce żadnych korzyści, ale szkodzącymi Rosji, uznanie zbrodni katyńskiej za „mit założycielski Trzeciej Rzeczypospolitej” i wiele innych faktów o podobnej wymowie całkowicie wbrew słowom Saryusz-Wolskiego potwierdza rozpowszechnioną opinię o polskiej rusofobii. Czy słowo „odium” zostało dobrze dobrane – mam wątpliwości. Wyraża ono ocenę zagraniczną, ale polskie sfery polityczne i dziennikarskie w tym, co tu zostało nazwane „odium”, widzą tytuł do chwały. Wystarczy porozmawiać z ludźmi w nastroju szczerości, żeby się przekonać, że ci, co wierzą obskurnie w rosyjskie sprawstwo katastrofy pod Smoleńskiem, czują się lepszymi patriotami i katolikami od tych, którzy tę brednię odrzucają. Widać z tego, że rusofobia to nie jest błąd, który łatwo usunąć, lecz rdzeń postsolidarnościowego patriotyzmu. Świeżą wskazówką aktualnego nastawienia kręgów politycznych i dziennikarskich do Rosji była sprawa Zakajewa oraz dopuszczenie do imprezy zwanej Światowym Kongresem Narodu Czeczeńskiego (remanent po nieboszczyku prezydencie Kaczyńskim). Bardzo sobie gratulowano wszechstronnie zadowalającego rozegrania tego kłopotu. Najwięcej pochwał zebrał „niezawisły” sąd, który w trybie nagłym, przewidzianym kiedyś przez Ziobrę do sądzenia chuliganów, rozstrzygnął, nie badając sprawy, że londyński premier Czeczenii ma być puszczony wolno. Niezawisły po polsku sędzia uznał, że wystarczającą podstawą do takiego rozstrzygnięcia są postanowienia sądów brytyjskiego i duńskiego. Daj Boże wszystkim dobrym Polakom, którym by się przytrafiła kolizja z prawem, żeby byli sądzeni według prawa duńskiego. Zgadzam się, że w istniejącej atmosferze politycznej aresztowanie owego Zakajewa nie miało sensu i psychologicznie było niemożliwe. Jakże jednak można przechwalać się niezawisłością sądu, gdy premier z góry ogłasza, jaki powinien być wyrok? Nie wierzę, żeby sprawa Zakajewa i Światowy Kongres Narodu Czeczeńskiego w Pułtusku wpłynęły na widzialną stronę dyplomacji rosyjskiej wobec Polski. Polacy przeżyli chwilę samouwielbienia jako obrońcy praw człowieka na świecie, ale Rosja nie poniosła żadnej szkody. Lada dzień możemy się dowiedzieć, że Zakajew został przyjęty na Kremlu i jest już ministrem w Czeczenii. Będąc niczym w stosunkach międzynarodowych, afera ujawnia pewnego rodzaju stan chorobowy wewnątrz kraju. Znowu rozbiła się bańka fanfaronady i infantylizmu. Jako uzasadnienie dla popierania czeczeńskiego separatyzmu intonowano przyśpiewkę o tym, jak to Polska jest zobowiązana do spłacania długu wdzięczności za poparcie wolnego świata dla „Solidarności”. Trzeba więc przypomnieć, że „Solidarność” popierały te kraje i te siły, które miały w tym interes, a nie wszystkie. Dług z jaką taką dokładnością można określić tam, gdzie chodzi o dobra materialne. Najwydatniejszą pomoc finansową „Solidarność” otrzymała od Stanów Zjednoczonych (zresztą nie było tego dużo), ale każdy sprawiedliwy człowiek przyzna, że Amerykanie zostali już spłaceni. Za ostatnią ratę można uznać udostępnienie im więzienia na Mazurach, gdzie CIA trzymała i prawdopodobnie torturowała bojowników pokroju Zakajewa, ale walczących z Ameryką. Według „New York Timesa” trzymany tam był m.in. niejaki Abu Zubajda, szef logistyki Al-Kaidy. Polityczne kryterium prawdy mówi, że prawdą jest pogląd, który szkodzi naszemu przeciwnikowi. Im bardziej szkodzi, tym prawda jest lepsza. Najlepszą prawdą o Czeczenii są wierutne kłamstwa. Słyszałem w telewizji insynuacje pani Kurczab-Redlich, że starszego Kadyrowa, ojca obecnego
Tagi:
Bronisław Łagowski









