Złoty środek
Styl uprawiania polityki przez tzw. elity wzbudza coraz większe zgorszenie w społeczeństwie. Świadczą o tym kolejne sondaże opinii publicznej. Na niespokojnej scenie politycznej wciąż tylko temperamenta grają a “właściciele jedynych prawd” kłócą się zajadle już nawet sami z sobą. Rozsądnych natomiast kompromisów, jak nie było, tak nie ma.
Samo ścieranie się sprzecznych poglądów nie jest zjawiskiem w prawdziwej demokracji negatywnym. Przeciwieństwa nieuchronnie się bowiem stykają (les extremes se tou- chent, głosi francuskie przysłowie). Wszelako debaty w Sejmie i Senacie obecnej kadencji bardziej przypominają walkę klas w marksistowskim znaczeniu tego słowa niż grę parlamentarną między ludźmi, którzy wymieniają różne poglądy, a następnie szukają racjonalnych rozwiązań w interesie dobra wspólnego.
Naszym wybrańcom z bożej łaski obca jest cnota umiarkowania, którą już ponad 2300 lat temu sformułował wielki Arystoteles. Najtęższy mędrzec starożytności stwierdził mianowicie, że we wszystkim chwalebna jest trwała tendencja do zachowania “środka”, czyli średniej miary we wszystkich dążeniach. Od środka tego, zdaniem Stagiryty, “należy niekiedy odbiegać, już to w kierunku nadmiaru, już to w kierunku niedomiaru: w ten bowiem sposób najłatwiej utrafimy w środek” (Etyka Nikomachejska, przekł. D. Gromskiej, Warszawa 1956).
W nawiązaniu do tych słów pisał przed laty również nasz filozof, Tadeusz Kotarbiński, że “droga rozsądnego wyboru przebiega kędyś między przeciwnymi skrajnościami” (Rozmowy o rozterce, Wiedza i Życie 1937, z. 6). Ludzie naszego stulecia, na ogół, jednak nie przejmowali się etyką umiaru, którą poza Arystotelesem głosili też inni myśliciele starożytni. Horacy, największy poeta rzymski, nazwał umiarkowanie “złotym środkiem” (aurea mediocritas). W odzie “Rectius vives Licinii” radził przyjacielowi zachowanie umiaru nawet w korzystaniu z pomyślnych wiatrów: “Zwiń przezornie (sapienter) napięte żagle”, pisał.
Rady antycznych mędrców bardzo przydałyby się współczesnym politykom. Uniknęliby wielu błędów, gdyby stosowali się do starej myśli wyrażonej przez wspomnianego już poetę: “jest we wszystkim miara i są określone granice, przed którymi i poza którymi wątpliwa jest słuszność” (est modus in rebus, sunt certi denique fines, quos ultra citraque nequit consistere rectum. Q. Horatius Flaccus, Sermonum liber primus, 105). ’
Brak umiaru w działaniu posłów i senatorów uwidacznia się szczególnie w stanowieniu kar za czyny o niewielkiej szkodliwości społecznej. Poczucia proporcji zabrakło posłom, którzy domagali się dla ludzi handlujących tzw. twardą pornografią kary pozbawienia wolności do lat 10! Z kolei Senat, zapomniawszy, że ma być izbą “refleksji i umiaru”, zaproponował całkowity zakaz wszelkiej pornografii. Żadna z “wysokich” izb nie podeszła do zagadnienia pornografii z właściwym, chłodnym dystansem i nie podjęła próby znalezienia jakiegoś złotego środka między dwiema skrajnościami: między pełną legalizacją rozpowszechniania pornografii a całkowitym jej zakazem i karalnością tego czynu wieloletnim więzieniem.
W świecie współczesnym pornografia traktowana jest z większą pobłażliwością w porównaniu ż dawnymi czasami, z których pochodzi międzynarodowa konwencja o zwalczaniu obiegu i handlu publikacjami pornograficznymi, podpisana w Genewie w 1923 r.
W kodeksie karnym PRL z 1969 r. rozpowszechnianie pornografii stanowiło przestępstwo przeciwko obyczajności i było zagrożone karą pozbawienia wolności najwyżej do 2 lat. Był to anachronizm na tle bardziej liberalnych nurtów nowoczesnego prawa karnego, które odchodzi od penalizowania czynów nie wywołujących zgorszenia publicznego. Nowy kodeks karny z 1997 r. okazał się bardziej jeszcze zacofany. Zamiast bowiem uznać upowszechnianie treści pornograficznych za wykroczenie przeciwko obyczajności publicznej w rozumieniu kodeksu wykroczeń, twórcy nowego prawa karnego utrzymali kwalifikację wspomnianych czynów jako przestępstw, co oznacza, że sprawcy tych występków mogą powędrować za więzienne kratki (w szczególnych przypadkach nawet na okres 5 lat!).
Okazało się, że nawet to rozwiązanie nie zadowoliło parafialnych parlamentarzystów. Z gorliwością godną lepszej sprawy nie ustają w nagonce na gorszycieli bogobojnego ludu. Śmieszności nie ma końca. W “izbie umiaru” pojawił się argument, że krucjata przeciw pornograficznym bezeceństwom ma swe ideologiczne uzasadnienie w samej… Konstytucji, która odwołuje się w preambule do “chrześcijańskiego dziedzictwa Narodu”!
Z tym obłędem trudno jest polemizować, zwłaszcza że patronują mu zza kulis rządcy dusz, w nadziei, że władza państwowa będzie pełnić
w cenzurowaniu życia prywatnego obywateli rolę osławionego bracchium saeculare, świeckiego ramienia Kościoła.
Rzecznicy państwa wyznaniowego nigdy nie zrozumieją, że ekscytacja seksualna treściami uważanymi prawem kaduka za pornograficzne, jest sprawą prywatną każdej dorosłej osoby. Wszelka zatem ingerencja państwa w tę intymną sferę, przez odcięcie ludziom dostępu do poszukiwanego “towaru” godzi w prawo do prywatności podlegające ochronie prawnej z mocy art. 47 Konstytucji. Każdy ma bowiem prawo czynić w swym życiu wszystko, co nie zagraża prawom i wolnościom innych. Prywatnie wolno mu robić nawet to, co innym wydaje się obrzydliwe Z zachowań piętnowanych jako grzeszne ma ich rozliczać nie państwo, lecz duchowi pasterze.
Żałosna debata nad pornografią ukazała, że posłom i senatorom obecnej kadencji obca jest zasada złotego środka w tworzeniu przepisów prawa karnego. Szafowanie karami sądowymi świadczy jak najgorzej o nieumiarkowaniu prawodawcy. Rene Descartes (zwany Kartezjuszem) dawno już stwierdził w swej “Rozprawie o metodzie”, że mnogość praw jest często usprawiedliwieniem występków. “Lepszy ład może być zaprowadzony, pisał w 1637.r. ów wielki filozof, gdy praw jest niewiele, ale są ściślej przestrzegane” (Discours de la methode, Leyde, Deuxieme partie). Dzisiaj w Polsce jest odwrotnie: mamy dużo praw i sankcji za ich łamanie, natomiast groźni przestępcy chodzą na wolności i śmieją się w kułak z niesprawności policji i niewydolności sądów. Obsesyjne zaś wałkowanie pornografii w prześwietnych izbach budzi podejrzenie, że temat ten sprawia pobożnym parlamentarzystom jakąś perwersyjną przyjemność…
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy