Na lewicy coś się ruszyło. Nie wszyscy będą zadowoleni SLD żyje. I ma się dobrze. Ma też plan na dalsze miesiące. Jerzy Teichert, przewodniczący Stowarzyszenia Lewicy Demokratycznej, wylicza: „Jesteśmy na etapie konferencji wojewódzkich. Pierwsza była konferencja pomorska, teraz jest mazowiecka, w piątek, 24 czerwca, będzie śląska (rozmawialiśmy 23 czerwca – przyp. aut.), przed wakacjami odbędzie się jeszcze lubuska. Reszta – jesienią. Tak, żebyśmy w styczniu 2023 r. mogli przeprowadzić konferencję krajową już przy obecności wszystkich przedstawicieli z 16 województw naszego kraju”. Teichert, działacz SLD z województwa lubuskiego, był jednym z założycieli stowarzyszenia. Ma postanowienie sądowe o rejestracji z marca 2022 r., z zastrzeżonym logo, przypominającym logo dawnego SLD. „Przypomnę niedawne słowa Joanny Senyszyn – mówi. – Czarzasty wyrzucił i podeptał znak SLD, a my go podnieśliśmy, bo jesteśmy patriotami naszej byłej partii, która została wrogo przejęta i zmieniona w prywatny folwark”. Skąd wziął się pomysł zorganizowania się w formie stowarzyszenia? Dla kogoś, kto w miarę uważnie śledził sytuację na polskiej lewicy, nie powinno to być wielkim zaskoczeniem. Ostatnie 12 miesięcy było czasem zakopywania SLD głęboko w ziemi. W jego miejsce rozkwitać miała Nowa Lewica. Byliśmy w związku z tym świadkami gorszących scen – kiedy działacze SLD, którzy nie godzili się na mechaniczne połącznie SLD z Wiosną, byli zawieszani, wyrzucani lub też nie wpuszczano ich do siedziby nowej partii. Radę Warszawską SLD, która była przeciw, po prostu rozwiązano. W efekcie kilkuset działaczy Sojuszu z Warszawy złożyło legitymacje partyjne. Różnie tłumaczono te gry. Że jest to walka o kształt partii – czy ma być kierowana demokratycznie, czy też jednoosobowo, przez dożywotnego prezesa, którego nie można de facto odwołać. On sam z kolei odpowiadał, że przeciwko niemu zawiązał się wewnątrzpartyjny spisek, żeby go obalić, zatrzymać połączenie z Wiosną i przyłączyć lewicę do PO. A z grona jego zwolenników wychodziła do mediów wersja, że przewodniczący pozbywa się SLD-owskiego betonu i SLD-owskiej gerontokracji, i teraz – bez balastu – będzie mógł stawiać na młodych i otwierać się na nowe środowiska. W mediach pojawiały się też komentarze, że jest to walka frakcji pisowskiej z platformerską. Że to spór, jaką partię lewicy budować – małą, wodzowską, dla garstki skupionej wokół przewodniczącego, czy też idącą szeroko, ale wtedy – bardziej rozgadaną i politycznie mniej stabilną. Jest tych tłumaczeń sporo, ale żadne z nich nie zaprzecza temu, co nastąpiło – że w ubiegłym roku, podczas jednoczenia SLD z Wiosną, dziwacznego, bo Wiosna to byt wirtualny, a jednoczono według parytetu 1:1, wypchniętych zostało z Sojuszu kilkuset działaczy. Chętnych do partyjnej pracy, znających się na tym. Dla nich powrót SLD to nie tylko rodzaj sentymentu, wielu z nich zresztą ten pierwszy SLD zakładało. To także sposób na życie. Robert Kwiatkowski przyznaje więc, że pomysł powołania stowarzyszenia, które by tych ludzi „zagospodarowało”, wyszedł od niego. „Ja wybrałem formę, ale nazwę wymyślił ktoś inny”, mówi. Ta nazwa szczególnie irytuje działaczy Nowej Lewicy. Swego czasu założyli oni nawet fundację SLD i próbowali zastrzec skrót, tak by uniemożliwić w przyszłości reaktywację jakiegoś politycznego ciała, które do historii Sojuszu by nawiązywało. Jak widać – bezskutecznie. „Cztery prywatne osoby założyły fundację i zastrzegły sobie znak SLD”, tłumaczy mi jeden z członków stowarzyszenia. „Wyborne!”. I dodaje, że w gruncie rzeczy Nowa Lewica mogłaby wytoczyć im proces o skrót, mieliby wtedy wspaniałą reklamę. Dziś bowiem informacja o stowarzyszeniu i o jego konferencjach wojewódzkich rozchodzi się pocztą pantoflową. „Dlatego konwencja mazowiecka będzie dokończona po wakacjach. Na razie wybraliśmy władzę, szefową została Aleksandra Kostrzewska, która współpracuje z wicemarszałkinią Senatu Gabrielą Morawską-Stanecką. To także sygnał, że dochodzą do nas ludzie z różnych środowisk i różnych grup wiekowych”, tłumaczy Teichert. Teichert jest zadowolony z frekwencji. „W głosowaniach brało udział 56 osób”, mówi. Czy to dużo czy mało? „Na warszawskie zebrania Nowej Lewicy tylu nie przychodzi”, mówi mi jeden z założycieli stowarzyszenia. Macej Raś, były działacz SLD z warszawskiego Mokotowa, który nie wstąpił do Nowej Lewicy, też uważa, że te kilkadziesiąt osób, które przyszły na zebranie założycielskie, to bardzo dobry wynik. „Gdyby
Tagi:
Aleksandra Kostrzewska, biznes, Gabriela Morawska-Stanecka, historia lewicy, Jerzy Teichert, Joanna Senyszyn, klasa kreatywna, klasy społeczne, Leszek Miller, Lewica, Macej Raś, Marek Dyduch, Mokotów, Nowa Lewica, orientacja seksualna, parlament, PiS, PO, podziały klasowe, polityka tożsamości, polska lewica, poprawność polityczna, PPS, pracownicy, prawa pracownicze, prekariat, Razem, Robert Biedroń, Robert Kwiatkowski, scena polityczna, Sejm, Senat, SLD, socjalizm, społeczeństwo, stara lewica, Stowarzyszenie "Wyborne!", Toruń, walka klas, Warszawa, Włodzimierz Czarzasty, wojny kulturowe, związki zawodowe









