Język giętki

Język giętki

Nie ulega wątpliwości, że nie tylko treść wystąpień, ale i język prezydenta Dudy będzie kiedyś przedmiotem badań. Podobnie jak jego mimika i pantomimika. W dzisiejszym świecie wszystko, co publicznie powie głowa państwa, zostaje utrwalone. Utrwalony jest i obraz, i dźwięk. Prezydent musi zatem się kontrolować, bo nie same jego słowa, ale czasem także gesty i miny mogą pociągać za sobą rozliczne konsekwencje polityczne, nieraz nie mniejsze niż treść wypowiedzi. Ale musi też się kontrolować, dbając o własny wizerunek. Musi być świadom, że jego wystąpienia są publiczne w dosłownym znaczeniu. Mógł pleść androny, opowiadać głupie, rasistowskie dowcipy adiunkt Duda, choć lepiej, gdyby nie robił tego przy studentach. Mógł przed nimi się prężyć, robić srogie miny, dodając sobie – przynajmniej w swoim mniemaniu – powagi. Byleby nie mówił bzdur na temat prawa administracyjnego, bo zgodnie z umową o pracę z Uniwersytetem Jagiellońskim akurat tego przedmiotu miał nauczać w ramach ćwiczeń ze studentami. Miny mógł sobie robić dowolne, najwyżej studenci się z niego pośmiali.

Mógł młody Andrzejek pleść głupoty przy okazji spotkań rodzinnych i opowiadać dowcipy na swoim poziomie, najwyżej część rodziny z nich się nie śmiała. Wiadomo, rodziny się nie wybiera.

Problem w tym, że pewnego dnia, z kaprysu Jarosława Kaczyńskiego, adiunkt Duda został kandydatem PiS na prezydenta. Nikt mu początkowo nie wróżył sukcesu, zdaje się, że z Jarosławem Kaczyńskim włącznie. Jednak splot nieprzewidzianych przez najtęższe głowy zdarzeń (które przez lata jeszcze będą analizować politolodzy) sprawił, że adiunkt Duda został prezydentem.

Zaskoczyło to chyba nawet jego samego. Ciągle, zdaje się, nie mógł uwierzyć, że to nie sen, że to naprawdę on został prezydentem. Dlatego ciągle sam się o tym upewniał i przekonywał sam siebie, że to się stało naprawdę, i przypominał to wszystkim, którzy z takim wynikiem wyborów nie mogli się pogodzić, że on naprawdę jest prezydentem. To dlatego w każdym wystąpieniu publicznym co parę zdań wtykał: „Ja! – jako Prezydent Rzeczypospolitej”. A zdanie to wspierał miną heroiczną w zamiarze, która jednym kojarzyła się z miną Mussoliniego, drugim z miną Romana Kłosowskiego – Maliniaka z popularnego niegdyś serialu „Czterdziestolatek”.

Mniejsza jednak o miny i gesty. Przynajmniej często wbrew intencjom były po prostu śmieszne. Gorzej z treścią. Wśród wypowiedzianych „złotych myśli” prezydenta Dudy sporo jest obraźliwych dla znacznej części Polaków. Przeciwnikom PiS (a jest ich w Polsce co najmniej 60%) dedykował prezydent Duda słowa o „ojczyźnie dojnej”. Szkoda, że nie zauważył, jak doją ojczyznę ludzie jego obozu politycznego.

Takich obraźliwych dla całych grup społecznych wypowiedzi miał pan prezydent wiele. Może ktoś je kiedyś zbierze w specjalną antologię. Jego publicznie opowiedziany dowcip o Afrykańczykach ludożercach, absolwentach AGH, ujawnił nie tylko osobliwe poczucie humoru, ale także niepasujący do XXI w. rasizm. Dobrze, że pan prezydent nie opowiedział tego dowcipu po angielsku, bo obraziłby wiele milionów ludzi za jednym zamachem, a Polsce przyniósł wstyd na świecie. Na szczęście pan prezydent albo nie mówi po angielsku, albo mówi tak, że rozmówcy nie mogą go zrozumieć, w sumie może i lepiej.

Ostatnio przeszedł pan prezydent samego siebie. Przy okazji Dnia Wojska Polskiego wygłosił kolejną patetyczną mowę, przerywaną robieniem heroicznych min, jak widać, uznał, że to bardzo właściwe na taką okazję. Ale w mowie tej „zdrajcami i durniami” nazwał tych wszystkich szlachetnych ludzi, którzy zaangażowali się w pomoc nieludzko traktowanym na białoruskiej granicy uchodźcom i którzy krytykują sprzeczne z prawem międzynarodowym i zasadami humanitaryzmu czy najzwyklejszym współczuciem działania organów państwa wobec tej grupy uchodźców. Będzie jeszcze pan prezydent wstydził się tych słów i sądzę, że nieraz będą mu one przypominane.

Pan prezydent lubi, aby jego język „czasem był jak piorun jasny, prędki”, tak jak marzył o tym Słowacki. Tyle że u Słowackiego problem polegał na tym, aby „język powiedział wszystko, co pomyśli głowa”. Bo „głowa” myślała więcej, niż potrafił wyrazić język.

U pana prezydenta problem jest dokładnie odwrotny. Najpierw mówi, potem ewentualnie myśli. Ale i to ostatnie nie jest pewne.

Wydanie: 2022, 36/2022

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy