Coraz więcej krajów rozwiniętych notuje wzrost zakażeń chorobami wenerycznymi Do statusu pandemii czy nawet epidemii jeszcze im daleko, ale w medycznych raportach ministerstw oraz instytucji sanitarnych zaczynają się pojawiać z alarmującą regularnością. Choroby weneryczne, choć wielu mogą się zdawać raczej integralną częścią czasów minionych, a dzisiaj co najwyżej przedmiotem niewybrednych żartów – wracają. A tak naprawdę nigdy w pełni nie zniknęły, aczkolwiek przesadą byłoby stwierdzenie, że współcześnie sieją spustoszenie choćby zbliżone do żniw z XIX w. bądź czasów okołowojennych w minionym stuleciu. Nie zmienia to faktu, że w ostatnich kilkudziesięciu miesiącach Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Francja i kilka krajów azjatyckich zaczęły z niepokojem obserwować, jak rośnie liczba pacjentów, którym diagnozuje się zakażenie chlamydią czy wirusem HPV. A także mozolnie przypominać o podstawach higieny i zdrowia seksualnego. Syfilis triumfuje Analizę nowej fali chorób wenerycznych trzeba jednak zacząć od znacznie poważniejszej, czyli syfilisu. Niegdyś w Europie był nie tylko chorobą śmiertelną, ale wręcz polityczną, co miało nawet odzwierciedlenie w nazewnictwie medycznym. Zanim określenie syfilis przyjęło się bowiem powszechnie, w różnych częściach kontynentu schorzenie to nazywano od znienawidzonych narodów: np. dla Brytyjczyków była to „choroba francuska”, z kolei dla Francuzów – „choroba neapolitańska”. Błędnie nazywano też syfilis „chorobą elit”, bo, jak podaje tygodnik „The Economist”, w erze wiktoriańskiej kontakt z nim miało aż 8% populacji na Wyspach – znacznie więcej, niż stanowili możni, bogacze i arystokraci, nawet razem wzięci. Odsetek ten był wyższy, im dalej na południe – we Włoszech i w Hiszpanii były to liczby dwucyfrowe. Nie mówiąc o Nowym Świecie, bo do zamorskich posiadłości kolonizatorzy syfilis i inne choroby weneryczne zawieźli praktycznie od razu, dziesiątkując nimi lokalną populację. Pod koniec ubiegłego stulecia wydawało się jednak, że syfilis dołączy do takich chorób jak polio, niegdyś masowych, wręcz cywilizacyjnych, teraz praktycznie zapomnianych. W 1999 r. w Wielkiej Brytanii zarejestrowano jedynie 415 przypadków. 20 lat później było ich już ponad 8 tys., a więc mamy do czynienia z 20-krotnym przyrostem. Tyle da się wyczytać z ostatnich wiarygodnych statystyk, te z czasów pandemii nie dają już pełnego obrazu sytuacji. Skąd ten wzrost? Jednej przyczyny nie da się oczywiście wyodrębnić, ale mówiąc najogólniej, za powrót syfilisu i innych chorób wenerycznych w dużej mierze odpowiedzialny jest… rozwój zachodniej medycyny. Dawniej brakowało na nie skutecznych leków, co zabijało wielu chorych, ale równocześnie działało jako skuteczny odstraszacz. Przerażeni wizją boleści prowadzących do śmierci w męczarniach (objawy to m.in. owrzodzenie miejsc intymnych i gardła, wysoka gorączka, wysypka na całym ciele, problemy z oddychaniem) ludzie unikali ryzykownych zachowań seksualnych. Pojawienie się na rynku penicyliny okazało się przełomem, bo z kiłą – jak brzmi popularna w Polsce nazwa syfilisu – środek ten radził sobie bardzo dobrze. Nie oznacza to jednak, że natychmiast przestano się bać. Michael Marks, badacz z Londyńskiej Szkoły Higieny i Medycyny Tropikalnej, zwraca w rozmowie z „Economistem” uwagę na zastępowanie jednej choroby drugą. W XX w. panikę moralną wywoływać zaczął wirus HIV, więc o zupełnie bezpiecznym seksie nie mogło być mowy, nawet w czasie lata miłości 1968 r., w hippisowskich komunach czy innych wyzwolonych społecznie przestrzeniach. Przełomem były właśnie ostatnie lata, twierdzi Marks, a wraz z nimi informacja o tym, że HIV przestaje być wyrokiem. Nie tylko da się z nim żyć – i to dość długo – ale nawet zdarzały się pojedyncze przypadki całkowitego wyleczenia. Według badacza rozchodzenie się tych wieści, często z przesadnie optymistyczną narracją towarzyszącą wynikom badań medycznych, powoduje, że coraz więcej osób zapomina o właściwym zabezpieczeniu w czasie seksu. A na to kiła i inne choroby weneryczne tylko czekały. Szaleństwa na kampusach W samej Wielkiej Brytanii jako jedno ze źródeł nawrotu chorób wenerycznych, zwłaszcza wśród młodych, wskazuje się też zwiększenie liczby studentów. Okres wzrostów zachorowań pokrywa się bowiem niemal idealnie z latami, w których widać już było efekty reformy systemu edukacji wyższej wprowadzonej w 1998 r. przez rząd Tony’ego Blaira. Uruchomiono wtedy system państwowych pożyczek na czesne, właściwie darmowych, bo ich oprocentowanie wynosiło
Tagi:
AIDS, BBC, CDC, chlamydia, choroby, choroby cywilizacyjne, choroby weneryczne, choroby zakaźne, edukacja seksualna, Europa, Francja, historia, historia XIX wieku, historia XX wieku, Hiszpania, HIV, HPV, Jonathan Mermin, kiła, lekarze, Londyn, Londyńska Szkoła Higieny i Medycyny Tropikalnej, Malta, medycyna, Michael Marks, Niemcy, ochrona zdrowia, ONZ, polio, polityka społeczna, polityka zdrowotna, Polska, Stany Zjednoczone, studenci, syfilis, The Economist, Tony Blair, Węgry, Wielka Brytania, Włochy, zdrowie, zdrowie publiczne