Skamandryci w mleczarni

Skamandryci w mleczarni

Tytuł tematu: Grupa literatów na dworcu w Warszawie przed odjazdem na wieczór literacki do Pragi. Opis obrazu: Widoczni m.in.: Jarosław Iwaszkiewicz (pierwszy z lewej), Antoni Słonimski, Jan Lechoń (drugi z lewej), Kazimierz Wierzyński (pierwszy z prawej). Data wydarzenia: 1928 Miejsce: Warszawa Osoby widoczne: Kazimierz Wierzyński, Jan Lechoń, Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz, Osoby niewidoczne: Hasła przedmiotowe: dworce, literatura, Inne nazwy własne: Zakład fotograficzny: Autor: Zespół: Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji Sygnatura: 1-K-2068 nac Wyjazd polskich literatów do Pragi. Jarosław Iwaszkiewicz (pierwszy z lewej), Antoni Słonimski (u góry), Jan Lechoń (drugi z lewej), Kazimierz Wierzyński (pierwszy z prawej), z tyłu stoi Maria Morska-Knaster, Warszawa, 1928 r. NAC

Słonimski, Tuwim, Lechoń, Wierzyński i Iwaszkiewicz sprzeciwiali się cenzurze, zakazom władz kościelnych wystawień klasyków i antysemityzmowi W czasie gdy Polska odzyskiwała niepodległość, kilku ambitnych młodzieńców marzyło o wielkiej sławie. Ci młodzi poeci mieli już za sobą publikację wierszy, artykułów, a nawet małe literackie skandale (rzecz jakże pożądaną w artystycznej karierze). Wciąż jednak uważali, że prawdziwa przyszłość i kariera dopiero przed nimi. Zapewne, jak świat światem, w każdej epoce i w każdym miejscu można znaleźć młodzieńców z podobnymi aspiracjami. Ci jednak byli wyjątkowi – bardzo szybko osiągnęli sukces, zdobywając literacką palmę pierwszeństwa w całym kraju. I znacząco wpłynęli na koloryt całej II RP. Sto lat temu, 29 listopada 1918 r., podjęli wspólnie pierwszy poważny krok w tym kierunku. Założyli kawiarnię Pod Picadorem. Pod dachem Kefirzyckiego Tuwim, Lechoń i Słonimski znali się już od jakiegoś czasu. Jeszcze przed odzyskaniem niepodległości pisali teksty do tych samych czasopism, wspólnie biesiadowali i dzielili się swoją poezją. Nie mieli wtedy szeroko otwartych drzwi do wysokonakładowych gazet, w których mogliby publikować wiersze. Czuli się niedoceniani, a przecież marzyli o sukcesach i nieprzebranych zastępach czytelników. Każdy z nich myślał, jak to zmienić. Na pomysł stworzenia Picadora wpadli Słonimski i jego ówczesny przyjaciel Tadeusz Raabe. Pewnego razu w trakcie jazdy tramwajem beztrosko dyskutowali na różne tematy. Rozmowa zeszła na moskiewskie kawiarnie poetów, wówczas bardzo popularne. Do takich kawiarni zapraszano czytelników i urządzano głośne wydarzenia artystyczne, choćby z udziałem Majakowskiego. Poeci uznali, że można by spróbować czegoś takiego w Warszawie. Pomysł był strzałem w dziesiątkę. Zwłaszcza po 11 listopada nastrój społeczny pod tym względem zdawał się idealny. Podekscytowani, przejęci odzyskaną niepodległością mieszkańcy stolicy niezwykle chętnie szukali kolejnych wrażeń. Po prostu wychodzili na ulice i chłonęli nową rzeczywistość. W błahej sprawie manifestowali i z ogromnym zainteresowaniem słuchali przypadkowych mówców (to wtedy chwilową karierę zrobił kaznodzieja ks. Czesław Oraczewski), a każde pomniejsze zdarzenie urastało do rangi sensacji. Okoliczności wymarzone dla nowych inicjatyw, w tym kawiarni poetów. Szansy z tym związanej nie wyczuli „starzy” literaci. Szacowne „niedobitki Młodej Polski” wykpiły propozycję Słonimskiego. Poeta jednak się nie zraził i zwrócił do Lechonia oraz Tuwima. Ci zareagowali z entuzjazmem. Co więcej, Lechoń szybko znalazł stosowne miejsce – małą mleczarnię przy Nowym Świecie pod numerem 57. Nazywano ją do tej pory potocznie Holenderką, a to dlatego, że pracujące w niej kelnerki ubierano w ludowe, holenderskie stroje. Właścicielowi owego przybytku, Karolowi Życkiemu (którego później Tuwim nazywał Kefirzyckim), zaproponowali prosty układ: jeśli on zapewni lokal, oni przyciągną klientów. Rzecz jasna, mleczarnię trzeba było odpowiednio zaadaptować. Swoistych „kuchennych rewolucji” dokonali zaprzyjaźnieni malarze. Dzięki ich pracy, jak opisał Tuwim, „ściany szalały barwami, skłębieniem półpostaci i ćwierćtwarzy, dwudomów i sześciodachów”. Wśród „półpostaci” znalazł się również słynny mecenas Kuśmiderowicz, uosobienie zacofania i złego smaku. Do tej fikcyjnej postaci występujący artyści wielokrotnie się odwoływali podczas występów. Twórcy kawiarni otrzymali na początek trochę grosza (m.in. od ojca Raabego, który był przemysłowcem), ale wiele zdziałali także własną energią. Załatwili zgodę u sprawujących podówczas kontrolę nad stolicą zaprzyjaźnionych władz wojskowych. Wydali nawet specjalną reklamę, stylizowaną na odezwę w sprawie obrony ojczyzny. Informowali tam o otwarciu „Wielkiej Kwatery Głównej Armii Zbawienia Polski od całej współczesnej literatury ojczystej”. Zapraszali do współpracy innych poetów, choćby Jarosława Iwaszkiewicza. Po latach następująco wspominał on pierwszą wizytę w tworzącym się Picadorze: „Podszedł do mnie bardzo uprzejmy, młody człowiek, ozdobiony dużą czarną plamą w kształcie myszki na twarzy i podając mi rękę powiedział: »Nazywam się Tuwim. Tak mi miło, że pana poznaję, pan ma takie śliczne imię: Jarosław! Światosław! Swiatozar! Jarosław Swietozarowicz! Swietozar Jarosławowicz!«. Inny młody człowiek w oskubanym fraku, w binoklach, których jedno szkło było zbite do połowy i zwisało bezwładnie, wyszedł z głębi kawiarni i również mi się przedstawił. Był to Słonimski”. Skazani na sukces Taka ekipa była skazana na sukces! Wieczorem, 29 listopada, jak to zapisał Słonimski, zapuścili „pierwsze korzenie w ziemię tradycji literackiej, aby wyrosnąć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2019, 2019

Kategorie: Historia