Supermeni za trzy tysiące netto

Supermeni za trzy tysiące netto

Nigdy nie czułem się bogiem czy bohaterem, ale kiedy wracałem z dyżuru z przekonaniem, że dzięki mnie siedem osób nadal żyje, czułem pewien rodzaj spełnienia Jarosław Sowizdraniuk – doświadczony ratownik medyczny, wykładowca Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, nauczyciel akademicki roku z Dolnego Śląska w plebiscycie organizowanym przez Polska Press. Świat zza szyb karetki diametralnie różni się od oglądanego przez okno Starbucksa? – Szczególnie odczuliśmy to podczas pandemii. To były dwa światy, jak w Matriksie. My – zamknięci w karetkach, ubrani w kombinezony – walczyliśmy o życie kogoś, kto był na pokładzie. Potem wchodziliśmy do szpitali, które wyglądały jak stacje kosmiczne. Wszędzie ochronne śluzy, folie czy znaki, że wirus zabija. Wszyscy w maskach, niektórzy w takich nurkowych. Mimo że znaliśmy się od wielu lat, nie było wiadomo, kto jest kim. W tle słyszeliśmy komunikaty, że jedzie pacjent z covidem i należy uciekać. I nagle jechaliśmy przez miasto, gdzie ludzie spokojnie spacerowali, pili winko, palili papieroski i mówili, że pandemii nie ma. Przechodnie patrzyli na nas jak na wariatów. My w kombinezonach, oni w krótkich spodenkach. Jak wtedy się czuliście? – Jak w przypowieści o królestwie, w którym wszyscy pili wodę z jednego zatrutego źródła i stali się szaleni. Tylko król miał inne ujęcie. I w pewnym momencie zobaczył, że wszyscy są ogarnięci szaleństwem. Miał dwa wyjścia: albo być jedynym, który nie jest szalony, albo napić się z tego samego źródła, co reszta społeczeństwa. I to był ten poziom abstrakcji – człowiek sobie myślał, że może rzeczywiście tej pandemii nie ma, może oni mają rację, może to jest przesadzone. A potem oglądał się za siebie, gdzie dusił się człowiek. Mój synek po tygodniu od narodzin zachorował na COVID-19 i dwa tygodnie leżał pod respiratorem. Ledwo z tego wyszedł. W takich chwilach człowiek podejmuje decyzję, że jednak nie będzie pił z tego zatrutego źródła. Jakie to uczucie, gdy uratowało się komuś życie? – Piękne. To uczucie olbrzymiej dumy. Nigdy nie czułem się bogiem czy bohaterem, ale kiedy wracałem z dyżuru z przekonaniem, że dzięki mnie dzisiaj siedem osób nadal żyje, czułem pewien rodzaj spełnienia. A co się dzieje, gdy pacjent umiera? – To trudne doświadczenie. Każdy, kto prowadzi reanimację, do końca wierzy, że to się uda. Staje na głowie, żeby to nastąpiło. A gdy pacjent umrze, jest poczucie porażki. Wiąże się ono z uczuciem smutku, czasem rozbicia, a bywa, że i z wściekłością. Ta ostatnia pojawia się zwłaszcza wtedy, gdy umierają młodzi ludzie. Zdarzają się sytuacje, że podczas reanimacji próbujemy robić różne rzeczy i nie potrafimy znaleźć rozwiązania zagadki – klucza, który odwróciłyby tę sytuację. Wtedy człowiek zadaje sobie pytanie, czy aby na pewno zrobił wszystko, co powinien, czy czegoś nie przeoczył. Tego co prawda nie da się cofnąć i naprawić, ale można się przyjrzeć, czy popełniło się jakiś błąd, do którego nie powinno dojść następnym razem. Jak poradzić sobie z ciężarem psychicznym błędu, który kosztuje ludzkie życie? – Mnie pomagała rozmowa o własnych trudnościach czy błędach w gronie ratowniczym. Ale też zamknięcie drzwi karetki po wyjściu z pracy. By te wszystkie emocje tam zostawiać. Znajoma ratowniczka medyczna opowiadała mi, że ostatnio mieli tak ciężki dyżur, że choć generalnie cały zespół radzi sobie z trudnymi emocjami, tego wieczoru każdy z nich skończył dzień z kieliszkiem wina, kuflem piwa czy drinkiem. – To bardzo niebezpieczne. Zrozumiałe jest używanie alkoholu dla przyjemności i zabawy. Natomiast jeśli po dyżurze sięga się po butelkę, to o ile na początku nie ma w tym nic złego, o tyle bardzo szybko te granice się zacierają i łatwo wejść w nałóg. Także z racji tego, że ratownicy medyczni nie mają otwartego dostępu do psychologa. Strażacy po ciężkiej akcji mogą porozmawiać z psychologiem, a ratownicy mają jechać do następnego zdarzenia. „Ale ja jeszcze nie umyłem karetki po ostatnim wyjeździe”, rzucają. „Jedź, jedź, bo mamy 15 oczekujących zleceń”, słyszą w odpowiedzi. Ratownicy mają być supermenami, którzy radzą sobie ze wszystkim. Przez 13 lat pracował pan jako ratownik medyczny, dziś poświęca się przekazywaniu wiedzy studentom i popularyzowaniu nauki. Dlaczego trzy lata temu zrezygnował pan z pracy w zawodzie? – Ze względu na duże obciążenie. Praca ratownika to noce, weekendy i święta w pracy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 22/2022

Kategorie: Kraj