Rządowe, narodowe czy po prostu „ich”? Takich mediów publicznych jak dziś nigdy w Polsce nie było Awantura o radiową Trójkę przelała czarę goryczy. Cała Polska była świadkiem, jak na polecenie szefów radia zdjęto z listy przebojów (1998 wydań!) piosenkę, bo PiS uznało, że jest nieprawomyślna. Że uderza w Jarosława Kaczyńskiego. I jak potem gnojono dziennikarzy, że ją puścili w radiu. Tego było już za dużo. Bo jak można cenzurować piosenkarzy? Mówić im, jakie piosenki mają śpiewać, a jakich nie? O „cenzurze antyrządowej muzyki” w Polsce poinformowały ważne światowe media. W mniej niż 48 godzin po ujawnieniu sprawy do wyciszenia całej afery wzywał sam premier RP. Ta cenzura, sterowanie redakcją SMS-ami, a potem wyrzucanie dziennikarzy wstrząsnęły Polakami. To dziwne, bo afera w Trójce była w gruncie rzeczy wpisana w filozofię działania PiS. Musiało do tego dojść, bo tak politycy tej partii pojmują media. Nie są im one potrzebne, by ludziom coś przekazywać, by z nimi rozmawiać, wspólnie się zastanawiać, ale by kształtować „nowego człowieka”. Owszem, obywatel może słuchać muzyki, oglądać przedstawienia teatralne w TVP Kultura albo zawody żużlowe, ale wszystko do momentu, kiedy zaczyna to naruszać interesy władzy i związanego z nią Kościoła. Jeżeli zaczyna, dzieje się tak jak z piosenką Kazika – jeden SMS i wypad. Wielka nierównowaga Pisanie o propagandowym i stronniczym wymiarze dzisiejszych „Wiadomości” TVP, całej stacji TVP Info czy dużej części publicystyki w Polskim Radiu jest problemem, bo chyba już wszystko na ten temat napisano. Są konkretne liczby – raporty dotyczące obecności polityków na antenie pokazują kilkukrotnie większe skrzywienie niż za najgorszych czasów rządów koalicji PO-PSL. Przechył jest większy, niż miało to miejsce i za pierwszych rządów PiS, i za czasów kampanii prezydenckiej w 2010 r., gdy szefem „Wiadomości” TVP był Jacek Karnowski. Mamy też dowody na fiksacje personalne mediów. W samym 2018 r. – według wyliczeń Krzysztofa Leskiego – w głównym wydaniu „Wiadomości” było ponad 100 materiałów o prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu. Wyłaniał się z nich obraz oszusta, krętacza i kogoś, kto wzbogacając się na niejasnych interesach, naraża życie gdańszczan, i Polaków w ogóle, sprowadzając „nielegalnych imigrantów”. W głośnym tekście reporterskim na łamach „Gazety Wyborczej” Katarzyna Włodkowska pisała w styczniu 2020 r., że prokuratura zignorowała wątek tego, co oglądał morderca, skąd wzięły się jego nienawiść i plan zabicia Adamowicza. A z cytowanych w tekście wypowiedzi jego kolegów spod celi wynika, że namiętnie oglądał telewizyjne programy informacyjne. Jeszcze w 2017 r. na łamach „Tygodnika Powszechnego” Michał Bilewicz z Centrum Badań nad Uprzedzeniami przestrzegał przed tym, co widzi w telewizji publicznej i nazywa „lekcjami pogardy”, które mogą doprowadzić do przemocy. Na darmo. Po morderstwie Pawła Adamowicza w styczniu 2019 r., po krótkim okresie wyciszenia, ci sami dziennikarze w podobnym stylu zajęli się następczynią Adamowicza, Aleksandrą Dulkiewicz. Na problem z upolitycznieniem mediów są dowody w międzynarodowych rankingach wolności prasy i niezależności mediów, w których Polska z miejsc w drugiej dziesiątce w latach 2014-2015 spadła na 62. pozycję. Są dowody anegdotyczne, takie jak legendarne już „paski” o tym, że „świat zazdrości Polakom wzrostu gospodarczego”, „sieci Sorosa oplotły Unię Europejską”, a także o „ostatecznym końcu państwa teoretycznego” i „totalnej klęsce totalnej opozycji”. Są wreszcie dowody lingwistyczne – Rada Języka Polskiego stwierdziła, że 70% tytułów materiałów w „Wiadomościach” z lat 2016-2017 nie spełnia kryterium obiektywizmu i neutralności. Według CBOS media publiczne w 2019 r. uznawane były za nieuczciwe częściej niż komercyjna konkurencja, a „Wiadomościom” TVP najszybciej (w porównaniu z latami 2012 i 2017) przybywało przeciwników. Światy równoległe Tak naprawdę jednak nie rola propagandowa jest największą nowością w tym, czym stały się media publiczne, tylko ich zdolność do stworzenia rzeczywistości alternatywnej i uparte w niej tkwienie. Przykład? Gdy w sierpniu 2019 r. wybuchła afera hejterska z wiceministrem sprawiedliwości Łukaszem Piebiakiem, oskarżanym o szkalowanie sędziów i upublicznianie haków na nich, widzowie TVP dowiedzieli się o niej dopiero po południu – choć niemal wszystkie inne serwisy informacyjne „grzały ją” od rana. Publiczna telewizja podała informację, dopiero gdy Piebiak podał się do dymisji i gdy – co natychmiast się stało – można było pochwalić