Zwrot na Wschód

Zwrot na Wschód

Proces uzachodnienia Polski w ostatnich latach wyraźnie wyhamował Przyjęcie do Unii Europejskiej otworzyło możliwości dokonania przez Polskę skoku cywilizacyjno-kulturowego, który uczyniłby z niej kraj zachodni. Gra toczyła się o nasze mentalne przesunięcie w ten rejon Europy, w którym znajdujemy się geograficznie. A także o zrozumienie i przejęcie się problemami, które trapią mieszkańców Niemiec, Francji czy Holandii, naturalnie bez zapominania o naszych lokalnych kłopotach. I w końcu o stworzenie w Polsce trwałej nomokracji, wytworzenie kultury prawnej odpornej na ekscesy woluntaryzmu i warcholstwa polityków. Bruksela jawiła się w tym kontekście jako żelazny punkt odniesienia, bez którego proces budowy stabilnych rządów prawa jest niemożliwy. Była to największa korzyść z bycia częścią Unii Europejskiej. Większa od rekordowych pieniędzy, które do Polski napłynęły. Rzecz jasna, mentalnemu i prawnemu przesunięciu powinien towarzyszyć postęp w sferze kultury materialnej. Trudno zaprzeczyć, że w tym aspekcie Polacy poczynili kroki w kierunku uzachodnienia, choć oczywiście daleko nam do całkowitego wyrugowania zjawiska biedy. Całościowy proces uzachodnienia Polski w ostatnich latach wyraźnie wyhamował. Przyczyn tego wyhamowania było wiele. Wskażę jedną, o której wspomina się bardzo rzadko lub wcale. Uzachodnienie Polski oznaczało zaakceptowanie przez Polki i Polaków pozycji studiującego, przyswajającego sobie rozwiązania, uczącego się. Nie jest to pozycja nadrzędna ani równorzędna tak długo, jak nauka trwa. Dopóki studiujący nie udowodni, że jest na tym samym poziomie co nauczający. Proces, o którym mowa, wymaga cierpliwości, jak również odwagi w spojrzeniu na siebie i na realia życiowe. Nieodwracania wzroku od rzeczywistości, nawet gdy jest naga. Krótko mówiąc, wymaga realizmu. Slogan o wstawaniu z kolan jest demonstracyjnym zerwaniem z chęcią przyswajania, uczenia się, ze świadomością, jak wiele ma się do nadrobienia, z próbami realistycznej oceny siebie na tle zachodnich sąsiadów. Czy pozycja nauczającego nie jest o wiele przyjemniejsza? Czy nie lepiej występować w roli wymagających nauczycieli życia politycznego, aniżeli w roli adeptów tej trudnej sztuki? W roli pouczających możemy występować tylko w odniesieniu do Wschodu. A przynajmniej tak nam się wydaje. Zwrot naszej polityki na Wschód wiąże się z przyjemnym mirażem bycia instruktorem, a nie uczniem. Zapomina się przy tym, że doświadczenia polskiej polityki w odniesieniu do ziem dzisiejszej Ukrainy i Białorusi nie są budujące. Moce cywilizacyjne Korony Polskiej okazały się zbyt słabe, aby zbudować na tych rozległych terenach stabilny porządek prawno-państwowy. Udowodnił to w sposób niezrównany Michał Bobrzyński w „Dziejach Polski w zarysie”. Jako pars pro toto politycznego fiaska cywilizowania wschodnich ziem Rzeczypospolitej służyć może niemoc szlacheckiego państwa wobec zachowań przedstawicieli wielkich familii magnackich. O Karolu Stanisławie Radziwille „Panie Kochanku” pisał Jędrzej Kitowicz, że „nic to było u niego strzelić w łeb człowiekowi jak psu”. Przedstawiciel innej wielkiej familii, Mikołaj Bazyli Potocki (1706-1782), znęcał się nad kobietami i Żydami. Kazał im wchodzić na drzewa i udawać kukułki, a następnie zestrzeliwał. Franciszek Karpiński przypisuje mu zabicie „na publicznych gościńcach” ponad 40 ludzi. Oczywiście wspomniani królewięta, oraz wielu innych, cieszyli się doskonałą bezkarnością. Jeśli przeniesiemy się szybko w wiek XX, to podobnie trudno uznać za sukces pełną niekonsekwencji polską politykę w odniesieniu do Ukraińców w okresie II Rzeczypospolitej. Politykę skutkującą narastającym pośród nich skrajnym antypolonizmem. Dlatego właśnie bardzo wielu Ukraińców przyjęło klęskę Polski we wrześniu 1939 r. z ogromną, nieskrywaną satysfakcją. Jeden z członków OUN stwierdził: „I stała się rzecz dziwna, bo nie minęły dwa tygodnie, jak znikło państwo o nazwie Polska, które krzyczało na całe gardło – »nie damy«. Znikło z politycznej mapy pełne pychy, zarozumiałe, szlacheckie państwo” (Jewstachij Dobrowolśkij, „Krutymy steżkamy. Spohady ta rozdumy”, s. 9). Tragiczną w skutkach erupcję tych nastrojów nacjonaliści ukraińscy wywołali na Wołyniu w 1943 r. Nie ulega wszakże wątpliwości, że teraźniejszy zwrot polityczny ku Wschodowi wydobył najlepszą cechę polskości – zdolność do spontanicznej, bezinteresownej pomocy. Nasze zaangażowanie na rzecz ukraińskich uchodźców przywodzi na myśl fragment „Czasów wojny” Ferdynanda Goetla – jednego z obiektywniejszych opisów okupacji Warszawy przez Niemców w czasie II wojny światowej: „Otóż pewnego zimowego i mroźnego dnia rozeszła się w Warszawie wieść, że na Dworcu Wschodnim na Pradze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 31/2022

Kategorie: Opinie