Gdzież my go spoczniemy?

Gdzież my go spoczniemy?

Tematy ważne nie „żrą”, nie biorą, nie budzą zainteresowania. Kryzysy nas nie obchodzą, obejdą nas łukiem, bokiem, z dala, nic im po nas, Polakach. Energetyczny? Klimatyczny? Finansowy? Dziesiątki innych? Brak wody? Brudna woda? Widać po dramacie Odry, że da się starym banksterskim sposobem problemu nie rozwiązać – byle zagadać, zamieszać, otumanić, do błędu żadnego czy głupoty się nie przyznać, wszystko rozegrać piarowo, już nawet bez majstersztyków, tylko na grubo, po chamsku (jeśli jeszcze wolno użyć tego słowa), wcisnąć nam złote algi jak frankowiczom ich kredyty. Żadna instytucja, wielka a pasożytnicza, do żadnej niekompetencji przyznawać się nie będzie, kto by ją zmusił, do przodu trzeba iść, po ryby i szlaki transportowe sięgać nowe. Zabrać Odrę wędkarzom i ich pokarać za aktywność w ratowaniu mordowanej rzeki, a Wody Polskie zamiast rozgonić i ukarać – nagrodzić. To filozofia, której nauczył się obecny premier w swoich bankach, a w której uroku zasmakował ten, który marzył, żeby być emerytowanym zbawcą narodu.

No właśnie, właśnie, tu leży pies pogrzebany tego felietonu. To znaczy nie pies i jeszcze niepogrzebany, ale kwestia się pojawi i nie zniknie. Skoro ważnymi zajmować się nie ma sensu, podobnie jak nie ma sensu kupować kredensu, to znalazłem inną sprawę, która nurtuje mnie umiarkowanie, ale żeby nie zostać zaskoczonym, postawionym wobec faktów zakopanych, tzn. dokonanych, mniemam, że warto zawczasu zadać sobie pytanie. TO pytanie. Jarosław Kaczyński nas kiedyś opuści, i to mocą większą niż opuszczenie fotela wicepremiera od spraw żadnych poza dostępem do niedostępnych papierów rządowych, żeby akurat za to nie można go było oskarżyć. Odejdzie. Opuści nas. Umrze – daj mu życie życia, ile mu trzeba, i w ogóle. Sprawa nieśmiertelności jest jednak dużo poważniejsza niż Centralny Port Komunikacyjny czy taki przekop Mierzei Wiślanej. Tak więc, nie mając żadnych przesłanek, że żywot prezesa zmierza w rozpoznawalnym tempie do swojego naturalnego kresu (w odróżnieniu od żywota przewodniczącego Tuska, którego fanatyczni propagandyści miłości bliźniego proponują odstrzelić na trzy miesiące przed wyborami), twierdzę z całą mocą, że musimy zadać sobie pytanie już teraz. Gdzie go Naród pożegna i pochowa, gdzie spocznie w niepokoju i pilnowany po wsze czasy przez patrole, mniej liczne niż pod chałupą na Żoliborzu, ale zawsze… Żeby nie było jak z bratem, słabiutkim, niesamodzielnym prezydentem, którego dało się z zaskoczenia uwawelowić pośród królów (których też znowu tak nie cenię, choćby z lewackiego terrorystycznego okresu naczelnika Józefa). Aczkolwiek Lech Kaczyński nie dzierży już chyba berła najgorszego prezydenta, wszak mamy obecnego, a i poprzedni swoje do nicości urzędu dołożył.

Wracając do naszej kwestii, gdzie spocznie Jarosław? Pochylmy się nad scenariuszami, nie odbierając im na razie realności czy fantasmagoryczności. Bliźniacza krypta na Wawelu? To wariant groźny, bo bardzo prawdopodobny. Jak Polak z Polakiem, jak brat z bratem, jak zbawca ze zbawiającym, jak jedna osoba w dwóch ciałach, jak testament polskiej zjednoczonej prawicy, jak mokry sen Kościoła tracącego rzeczywisty wpływ, władzę, a zyskującego wciąż kosztem państwa i od niego – majątek. Dobrodzieje chętnie go w krypcie ułożą na uwłaszczonym zamczysku.

A inne scenariusze? Na powstańczych Powązkach? Zamiast Bieruta, do którego od dawna się przymierzają? A może po prostu u siebie w willi na Mickiewicza, która de facto już stała się mauzoleum, piramidą, katakumbą – bo z całą pewnością nie żywym domem. Cały dom – jednym grobem? Zła symbolika, taka defensywna, trudna do obrony.

Właściwie jedyne, co powstało, to ten nieszczęsny przekop mierzei. Mógłby Kaczyński tam, na jej dnie, z honorem lec? Tratwy, kutry, kajaki przepływające nad podwodną kryptą, do której prowadziłyby takie schody jak na placu Piłsudskiego, smoleńskie donikąd, tylko że donikąd w dół, opuszczałyby banderę za każdym razem, a telewizje garażowe Sakiewiczów i Karnowskich nadawałyby za każdym razem relację na żywo, to znaczy pośmiertną? Więc nie tyle kopiec, bo kopców ci u nas dostatek, ile dolec? I to podmorski?

Bo przeca nie w miejscu, skąd nie będą startować samoloty z CPK? Na takim zadupiu mózg narodu?

Czy jednak, bez złośliwości, zwyczajnie z mamą? Która, jak kiedyś wspominał, gdy był premierem (a nie wice), przed jego późnym powrotem z pracy słała mu łóżko? I dla której po 10 kwietnia 2010 r. drukował fałszywe egzemplarze dziennika „Rzeczpospolita”, żeby utrzymać ją w przekonaniu, że Lech żyje, tylko płynie statkiem do Ameryki Południowej? A potem ubierał się w jego garnitury i aplikował sobie Lecha wody kolońskie, żeby chora się nie zorientowała? U mamy miałby spokój z krytykującym jego i brata tatą, ów spoczywa ze swoimi rodzicami.

Może warto zrobić referendum? Może wspólnie zdecydować, żeby nie zdawać się na przypadek, ślepy los?

Kiedyś mówiono, że XX- i XXI-wieczną Polską rządzą wciąż dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego. Nie mnóżmy może trumien, które nami rządzą. Niech porządzą żywe i młode osoby. Wreszcie. I niech tańczą i się radują.

Wydanie: 2022, 36/2022

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy