Konfederacja, czyli koszmar Kaczyńskiego

Konfederacja, czyli koszmar Kaczyńskiego

Młodzież o prawicowych poglądach woli Konfederację niż PiS

Relacja z czwartku 23 maja: „Sztabowcy PiS muszą czuć nóż na gardle. Jak informuje »Polityka w sieci«, od 72 godzin Konfederacja jest wyszukiwana w internecie częściej niż PiS. Ponadto od ponad doby wygrywa wśród internautów z dużych miast. (…) Okazuje się, że toporna i podła propaganda – której wielu jej twórcom nigdy się już nie zapomni – nie tylko nie przynosi efektu, ale daje najwyraźniej odwrotny skutek”. To informacja ze strony internetowej „Najwyższego Czasu”, pisma zwolenników Janusza Korwin-Mikkego. Potwierdzają ją również inne źródła. Z sondaży przedwyborczych wynika, że w grupie najmłodszych wyborców, mężczyzn w wieku 18-24 lata, mieszkających w dużych miastach, Konfederacja zdobyła nadspodziewanie duże poparcie, sięgające 30%.

Tak oto na prawo od PiS wyrasta konkurencja i spełnia się koszmar Jarosława Kaczyńskiego.

Jak to się mogło stać?

Oficjalnie 6 grudnia 2018 r. partia Wolność Janusza Korwin-Mikkego i Ruch Narodowy zawiązały koalicję przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. I Korwin-Mikke, i prezes Ruchu Narodowego Robert Winnicki wystąpili w Sejmie na wspólnej konferencji prasowej i ogłosili, że tworzą koalicję, akcentując, że „łączy ich eurosceptycyzm”. A jednocześnie, ponieważ współpraca ma charakter stricte wyborczy, oba ugrupowania zachowają tożsamość i struktury.

A potem do korwinowców i narodowców zaczęli dołączać inni. Najpierw Grzegorz Braun i jego Pobudka. Potem Liroy-Marzec i jego Skuteczni oraz Kaja Godek i Fundacja Życie i Rodzina.

27 lutego ogłoszono nazwę nowego sojuszu – Konfederacja KORWiN Liroy Braun Narodowcy. A jeszcze w marcu doskoczył do niego poseł Marek Jakubiak i związane z nim środowiska kresowe. Robert Winnicki mógł pompatycznie ogłosić: „Konfederacja KORWiN Braun Liroy Narodowcy jest największym sojuszem narodowców, wolnościowców, ruchów obywatelskich po roku 1989”.

Nazwa jest zresztą dobrze dobrana, pokazuje „federalny” kształt koalicji, nawiązuje do I Rzeczypospolitej, do pospolitego ruszenia. Skąd się wzięła? – Wymyślono ją podczas burzy mózgów – mówi nam jeden z rozmówców. – Nie pamiętam dobrze, ale chyba autorem był Grzegorz Braun.

Tak oto narodził się dość dziwny sojusz partyjek i kanap na prawo od PiS. Zaskakujący tym bardziej, że – z jednej strony – opiera się na poparciu młodych wyborców. A z drugiej – stoją na jego czele politycy mocno już zużyci, z 77-letnim Januszem Korwin-Mikkem na czele.

Czego nie zauważył Kaczyński…

Jak to się mogło udać?

Jarosław Kaczyński przez całe lata pilnował, żeby na prawo od PiS nic nie wyrosło. I był w tym skuteczny, jednych polityków skrajnej prawicy przeciągając na swoją stronę, drugich marginalizując, innych stale łudząc, przejmując hasła. Tak swego czasu pozbył się konkurencji w postaci Ligi Polskich Rodzin. I w podobny sposób wymanewrował Pawła Kukiza. Ale tym razem nie wyszło.

Wydaje się, że Kaczyński nie docenił dwóch rzeczy. Po pierwsze, źle ocenił społeczne nastroje. Podgrzewał je cały czas, PiS chroniło marsze niepodległości, uśmiechało się do narodowców, a jednocześnie przejmowało niektórych działaczy narodowców, jak chociażby Adama Andruszkiewicza, któremu zaoferowano stanowisko sekretarza stanu w Ministerstwie Cyfryzacji.

Ta gra źle się skończyła. Narodowcom szybko przestało wystarczać, że mogą krzyczeć: „Precz z komuną”, „Precz z KOD-em”, „Precz z Platformą!”. Szybko też się zorientowali, że PiS coś im wciąż obiecuje, ale tych obietnic nie dotrzymuje. No i do wyborców trafiła opowieść, że PiS weszło w buty Platformy, że tylko gada, a niewiele robi. Żeby korzystać z owoców władzy.

To prosty mechanizm – rewolucja pożera swoje dzieci. PiS ruszyło na PO z rewolucyjnym przekazem, obiecywało nie brać jeńców i zmieniać Polskę. Nietrudno więc przewidzieć, że za chwilę pojawią się kolejni „rewolucjoniści”, którzy będą wołać: za mało, za wolno, zdrada.

Po drugie, Kaczyński nie docenił stopnia determinacji liderów tworzących sojusz wyborczy. Nie wierzył, że się zjednoczą, wciąż uważał, że ma nad nimi jakąś kontrolę i kiedy będą zbyt niebezpieczni, to ich rozegra, tak jak to robił wielokrotnie w przeszłości.

Tym razem jednak trafił na ludzi po przejściach.

Politycy po przejściach

Bo na koalicji zależało wszystkim. Na początek dwóm głównym siłom – korwinowcom i narodowcom. W otoczeniu Korwin-Mikkego wciąż pamiętany jest wynik wyborów w roku 2015. Wówczas do Sejmu nie weszła koalicja lewicy, ale nie weszła również partia KORWiN, która uzyskała 4,76% głosów. Do przekroczenia progu wyborczego zabrakło jej niespełna 50 tys. głosów.

Z drugiej strony byli narodowcy. Oni nie są gorsi od korwinowców, jeśli chodzi o sprawność organizacyjną. Ale do tej pory mieli kłopoty z poparciem wyborców. Byli siłą poniżej 2%. Dlatego i jedni, i drudzy dojrzeli w koalicji naturalny interes.

Do tego doszedł Grzegorz Braun. Jest wyśmiewany na lewicy i w establishmencie, ale na prawicy ma grono wiernych zwolenników. Tak samo wśród młodzieży. Dosyć dobrze pokazują to dane z wyszukiwarek internetowych. W gronie polityków i podmiotów tworzących Konfederację największą popularnością wciąż cieszy się Korwin-Mikke, ale zaraz za nim pojawiają się hasła: Grzegorz Braun, Konfederacja, narodowcy.

Ważną osobą w Konfederacji jest też Kaja Godek – bardzo rozpoznawalna, też przyciągająca swoich wyborców. Co warte odnotowania – Godek przyszła do Konfederacji z poczuciem krzywdy, przekonana, że została przez PiS wywiedziona w pole, i to nie raz, nie dwa. Że jej antyaborcyjne krucjaty były przez Kaczyńskiego traktowane absolutnie instrumentalnie.

Jakąś grupę przyciąga też Liroy czyli Piotr Marzec, który do Sejmu wszedł z listy Kukiza (podobnie jak pozostali posłowie Konfederacji). On sam współpracuje od jakiegoś czasu z korwinowcami, a poza tym lobbuje za legalizacją marihuany oraz przeciwko szczepieniom.

Jako ostatni przystąpił poseł Marek Jakubiak. Nie było mu łatwo, ostatecznie przyjęto go jako osobę sponiewieraną przez Kukiza. Ale przecież Jakubiak też dorzucił do Konfederacji jakichś wyborców związanych ze środowiskami kresowymi.

W ten sposób powstała koalicja składająca się z korwinowców, czyli zwolenników prywatyzacji, wolnego rynku i rozprawy ze związkami zawodowymi, oraz narodowców różnej maści, od Krzysztofa Bosaka po Grzegorza Brauna i Kaję Godek. Te grupy istniały na polskim rynku politycznym od lat, Korwin-Mike jest aktywny od lat 80., ma swoje pisma, swoje wydawnictwa. Swoje portale mają narodowcy. Zaangażowanych działaczy mają tzw. ruchy pro life. Więc sukcesem było zebranie tych wszystkich grup razem. I połączenie w jedną armię. I przekonanie, że po latach posuchy, kiedy wyborcy głosowali na innych, wreszcie mogą przyjść dobre dni.

Hasła, które niosą

A dlaczego tym razem miało być lepiej? Można powiedzieć, że tym razem politykom tworzącym Konfederację dopisało szczęście. Znaleźli kilka wehikułów, które pozwoliły im przebić się do szerszej publiczności.

Po pierwsze, postawili na przeciwników Unii. Owszem, polskie społeczeństwo jest w zdecydowanej większości za Unią Europejską, ale te kilkanaście procent jest przeciw. A dla tworzącej się formacji to wystarczające łowisko. Tym bardziej że przez ostatnie lata PiS grało niechęcią do Europy. Padały słowa, że to Europa Niemiecka, Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego itd. Grunt był więc już przygotowany.

Ten grunt przygotowały też organizowane przez narodowców Marsze Niepodległości, na które zapraszani byli przedstawiciele różnych skrajnych, faszyzujących organizacji z Europy. Oni wszyscy w zeszłym roku podpisali Deklarację Niepodległości o „wyprowadzeniu Polski z Unii Europejskiej”.

No i swoje dorzuca do tego Janusz Korwin-Mikke, wołając: „PiS, PO – jedno zło” i „To PiS wciągnęło nas do UE. (…) To dzięki podpisowi śp. Lecha Kaczyńskiego utraciliśmy niepodległość i prawo unijne ma pierwszeństwo przed polskim!”.

Po drugie, w Konfederacji nie brakuje zwolenników Moskwy i prezydenta Putina. Owszem, są to poglądy w Polsce mocno mniejszościowe. Ale jakąś grupę swoich zwolenników także mają. Wzmacnia ich logiczne przekonanie, że Polska powinna mieć z sąsiadami dobre stosunki, rozwijać wymianę gospodarczą itd. A obecna polityka, zarówno PO jak i PiS, która polega na obrażaniu Rosjan, jest przeciwskuteczna.

Przy czym warto pamiętać, że obecna polityka Rosji wobec Europy polega również na wspieraniu populistycznych ugrupowań skrajnej prawicy, które chcą rozbić Unię. W gronie tych organizacji od lat funkcjonuje poseł Jacek Wilk, który do Sejmu wszedł z listy Kukiza, a dziś jest jednym z liderów koła Konfederacji. Wilk spotykał się z Marine Le Pen, zapraszał do Polski gości z niemieckiej AfD, jeździł z nimi na Krym. Rosyjskim mediom mówił, że „jest pewne, że Unia Europejska może ulec rozpadowi”. A obecny stosunek Polski do Rosji jest „błędem”, natomiast polska polityka prozachodnia i proamerykańska jest niesłuszna.

Po trzecie, z nieba spadła konfederatom rezolucja 447 amerykańskiego Senatu, dotycząca monitorowania spraw restytucji mienia pożydowskiego. Pozwoliło to zorganizować w Warszawie marsz przeciw rezolucji, przeciw Stanom Zjednoczonym i przeciw PiS. „Żydzi chcą nam odebrać nasze domy!”, grzmiał przekaz. I on konfederatów lansował. Jeden z nich na spotkaniu wyborczym nałożył na głowę kandydatce PiS jarmułkę, inni kandydaci wciąż powtarzali, że PiS chce przehandlować Żydom Polskę, język antysemickich fobii i uprzedzeń nagle został wprowadzony do publicznej debaty.

Do tego dorzućmy inne fobie skrajnej prawicy – LGBT, Okrągły Stół, niechęć do Brukseli. „Nie będą Niemcy i Żydzi uczyć nas historii”, woła Grzegorz Braun i snuje rozważania na temat „batożenia” homoseksualistów. Pod hasłem „Tradycja, rodzina, własność”.

„Jesteśmy Polakami, więc automatycznie jesteśmy Europejczykami, do niczego nie musimy się zapisywać, żeby nimi być” – to z kolei słowa Roberta Winnickiego. Który dodaje: „Zatrzymamy zalew imigrantów z Ukrainy i Azji”.

Wszystkie te hasła, bardzo ogólne, ksenofobiczne, w skrócie nazwano „piątką Konfederacji”: Polska bez Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej. I okazuje się, że Konfederacja podczas tej nudnej kampanii wyborczej, była najbardziej wyrazista i energiczna. A że dewastowała publiczną debatę? Owszem, dewastowała. Ale ktoś tego Frankensteina wyhodował. I chyba nikt nie wątpi, że Konfederacja po niedzielnych wyborach się zatrzyma.

Ciąg dalszy nastąpi

Jej liderzy zasmakowali walki z PiS, wiedzą już, że są dla Kaczyńskiego groźniejsi niż Schetyna i że tak naprawdę wyboru już nie mają. Że albo wyrąbią sobie miejsce na politycznej scenie, albo PiS zakopie ich głęboko i przebije osinowym kołkiem.

„Konflikt jest na maksa, nie ma miejsca na kunktatorstwo” – to opinia ze środka Konfederacji. Wystarczy zresztą rzucić okiem na pisma i portale sprzyjające nowej prawicy – PiS traktowane jest tam jak wróg. I ciągle się powtarza, że PiS przestraszyło się Konfederacji, wpadło w panikę i że bardziej Kaczyńskiemu zależy na jej klęsce niż na pokonaniu Koalicji Europejskiej.

Zresztą cel Konfederacji jest oczywisty – wystawić listy do parlamentu, zdobyć 10% głosów i być w rozgrywce. A ta rozgrywka będzie polegać na tym, że PiS będzie musiało przyjść i prosić o koalicję rządową. I dużo za to zapłacić (w warstwie programowej – jak zapewniają). Bo inaczej straci wszystko.

Ciekawa jest zresztą opinia jednego z działaczy Konfederacji: „Jestem w polityce od lat, i jakbym chciał zarabiać na tym pieniądze, to parę razy miałem okazję przeskoczyć do PiS i coś za to dostać. Ale nie chodzi mi o zarabianie, tylko chcę czegoś innego. Zrealizowania przynajmniej paru punktów naszego programu”. Abstrahując od tego programu – można zakładać, że w Konfederacji jest zdecydowanie więcej ideowych działaczy niż w PiS czy PO. A to w polityce zdecydowanie tworzy wartość dodaną.

Poza tym Konfederacja ma jeszcze jedno źródło siły. Jej liderzy lepiej się prezentują od polityków PiS. Są żwawsi, sprawiają wrażenie ludzi, którzy wiedzą, czego chcą, którym na czymś zależy. Są w ofensywie. Pisowcy na tym tle wyglądają na zmęczonych, nieprzygotowanych do rozmowy, wypadają mało wiarygodnie. Widać, że PiS potrafiło jako tako przygotować swoich ludzi do polemik z lewicą czy liberałami, ale jest bezradne, gdy przychodzi atak z prawej strony. Nic więc dziwnego, że młodzież o prawicowych poglądach woli Konfederację niż PiS.

A czy daje szansę na sukces? Wszystko zależy od najbliższych miesięcy. Na razie plan Konfederacji nie jest nierealny. Oczywiście po drodze trzeba „zjeść” Kukiza, co nie będzie proste, bo ma on talent trybuna. Po drodze jest też PiS, które będzie próbowało wyciągać z nowej formacji różnych działaczy. Czy to się uda? Na razie politycy tworzący Konfederację wspierają się opowieściami, jak to w przeszłości byli oszukiwani przez PiS. I że tym razem podobne manewry się nie powiodą.

Młodzi działacze mają jeszcze inną perspektywę. Są raczej przekonani, że będą to przedostatnie wybory Janusza Korwin-Mikkego (ostatnie będą jesienią). No i że 70-letni Jarosław Kaczyński też nie będzie politycznym matuzalemem. Widzą też narastający strach w PiS przed jesiennymi wyborami.

Na prawicy w najbliższych miesiącach wiele będzie się działo, będą nowe rozdania i liczyć się będą w nich tylko ci, którzy będą mieli za sobą wystarczającą liczbę szabel. Gra jest więc bardziej skomplikowana, niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka.

Fot. Piotr Molęcki/East News

Wydanie: 2019, 22/2019

Kategorie: Publicystyka

Komentarze

  1. Sergiusz
    Sergiusz 28 maja, 2019, 03:56

    Sergiusz Królak (Plejada .pl): – W jednym ze swoich wpisów personalnie zaatakowałeś Krzysztofa Bosaka, dokonując jego gejowskiego coming-outu. Jak wytłumaczysz się z tych słów?

    Michał Piróg: – Nienawidzę ludzi, którzy są przedstawicielami danej grupy, ale udają, że tak nie jest i jeszcze nawołują innych do potępiania tej samej grupy.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy