Łacne przedwojnie

Łacne przedwojnie

Nie luty, tylko łacny. Pewnie jeszcze jakieś niebiańskie armatki się włączą i naśnieżą zbocza, ale górale już wiedzą, że im to nie zbilansuje dziur w budżecie; chodzą osowiali, a mnie to się udziela, bom człowiek empatyczny. Nawet smog w dolinie zalega jakoś smętniej niż zwykle, nie dusi tak wściekle, ledwie zalatuje spalenizną, bo to i ni ma po co w piecu polić. Zimy coraz krótsze, to i ceny coraz wyższe, bo trzeba wyrobić sezon skompresowany – a to już błędne koło, bo jak kogo stać na narty z rodziną, to alpejskie kurorty wybierze. W polskie Karpaty jeździć w deszczu na rozmiękłej brei przyjeżdżają tylko ciarachy – tako złorzeczą tubylczy przedsiębiorcy i wyciskają z półpanków ostatnie grajcary za niby-oscypki zapijane regionalną kur(n)wicą. Nazwa tej ostatniej była marketingowym strzałem w dziesiątkę – niczym podlaski bimber Duch Puszczy; kiedyś kurwica brała górali, jak halny wytapiał śnieg i nawiewał do łbów myśli posępne – od lat osiągnęła stan permanencji. Widzę z okna zbocza najbardziej narciarskiej góry Beskidów i widzę sztucznie naśnieżone pasy opadające pośród zgniłej zieleni ku dolinie niczym jęzory lodowców. Jakieś ludziki się czernią w slalomie, ale gołym okiem widać, że mieścinka na tym nie zarobi nawet na opał. Gospodarz już nie wie, na kogo zwalić winę, więc głośno myśli w moją stronę, bo wie, że ja z tych, co lewą ręką głosowali. „Jak ta wasza ministra taka nowoczesna, Sienkiewicza i papieża z lektur usuwa, zadań domowych chce zabronić, to i niech ferie przesunie na przed świętami, bo to zima teraz się z adwentem zaczyna i przed Gromniczną kończy”. Coś jest na rzeczy, od kiedy mieszkam w beskidzkiej dziedzinie, przysłowie „Idzie luty, pod ch… buty” straciło rację bytu, tu raczej sandały są w cenie na koniec karnawału. Nie będzie żadnego topienia Marzanny, dawno sama się rzuciła w rzeki roztopowe; śniegi puściły, wody wezbrały i opadły, ręce wciąż opadają.  W dzień Świętego Walentego, mojego patrona (mam coś z głową niewątpliwie, a zapominałem o tym tylko w stanach zakochania), znajduję w Żabce na przecenie gnocchi z różową polewą serową. „Pan weźmie, data się kończy”, przekonywała rezolutna sprzedawczyni, a mnie się pomyślało, że samotne spożycie różowych kluseczek z mikrofali to byłaby walentynkowa biesiada na szczytach rozpaczy, których nawet ja nie sięgam. „I co, dzisiaj walentynki, idzie pan na jaki podryw?”, mrugnęła mi przy kasie raczej kurtuazyjnie niż flirtownie, a ja, wyładowując z koszyka zapas zupek chińskich, odparłem z automatu: „Wie pani, mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach to już tylko myśliwce można podrywać”.  W złą godzinę powiedziane, ale dobrych już nie będzie; tylko co się wynurzałem w sprawie nadciągającej śmiertelnej kolizji Europy z antynatowskimi deklaracjami Trumpa (któremu stale rośnie ego i poparcie), a już zdążył przekroczyć kolejny Rubikon, mówiąc wprost, że właściwie to zachęcałby Putina do ataku na europejskie kraje NATO. Nie trzeba być geograficznym prymusem, aby odczytać to jednoznacznie jako zagrożenie dla Bałtów i Polaków. Chwilę później sam Putin uspokaja, że uderzy na Polskę tylko w ramach kontrataku, po czym tłumaczy, że to my wywołaliśmy II wojnę światową, nie godząc się na ustępstwa wobec Hitlera, z którym było nam wcześniej po drodze. Jak wiadomo z rosyjskich mediów, wojna z Ukrainą też jest jedynie militarną akcją obronną. To już nie jest political fiction klasy B, to nasze życie – przedwczesne przedwiośnie i niewczesne przedwojnie. Nawet namiętni samobójcy wstrzymują się z wędrówką na tory, bo zwietrzyli szansę dożycia końca świata. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2024, 2024

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok