Ludożerca, tyran i Żyd

Ludożerca, tyran i Żyd

O sekretarzu, który zadarł z krowami Drukując artykuł o Józefie Darolu, wkroczyliśmy w klimat lat 50. i 60. XX w. Były to czasy nie tylko przesadnie eksponowanych obecnie błędów i wypaczeń, ale również prawdziwych liderów, którzy zmieniali Polskę na lepsze z ludźmi i dla ludzi. Najmniej przy tym myśleli o sobie. Dlatego ostatnie lata życia najczęściej spędzali w skromnych dwupokojowych mieszkaniach, wyposażonych w meblościanki z dykty, a luksusem była działka pracownicza i daewoo tico. O takich ludziach, idących z prądem przemian, a równocześnie pod prąd biurokratyczno-ideologicznych, a często i klikowych ograniczeń, warto pamiętać i pamięć o nich upowszechniać. Szczególnie jest to istotne w czasach obecnych, kiedy historię pisze się pod własne wyobrażenia, a nie ją odtwarza. Dlatego zwracamy się z prośbą do Czytelników o przekazywanie informacji o ludziach, którzy mieli istotny wpływ na rozwój ich małych ojczyzn – wsi, gmin czy powiatów. Postaramy się pójść tropem tych informacji. Zaniedbaną przykościelną wieś przekształcił w sprawnie funkcjonujące miasteczko. Jego osiągnięcia przywoływał z trybuny Komitetu Centralnego PZPR Władysław Gomułka. Już za życia stał się legendą miasta i powiatu Kazimierza Wielka oraz powiatów ościennych. Ale dziś o Józefie Darolu nie ma nawet wzmianki w Wikipedii. – Pamiętają go starsi, młodsi już raczej nie – potwierdza Andrzej Bienias, kazimierzowski regionalista. Swoista to jednak pamięć, sprowadzająca się do tego, że ktoś taki był, działał, wiele zrobił dla miasta, ale w 1968 r. musiał odejść. Filarem tej pamięci jest to, że był Żydem i że nazywał się faktycznie nie Darol, lecz Darul. W ciągu prawie 48 lat, które upłynęły od jego śmierci, było wiele sposobności, by uczcić jego pamięć nazwą jednej z ulic czy specjalną tablicą. Nic takiego się nie stało. Nikt o tym nie pomyślał. Dziś, w dobie szalejącego IPN, jest to niemożliwe. Oszczędnie też Darol bywa traktowany w regionalnym piśmiennictwie. Ot, przytacza się jakieś scenki, jak robotnik napełnił garnek winem, zamiast wodą, i Darol tego wina skosztował. Gdy wszyscy spodziewali się awantury, on tylko zawiesił chochlę na garnku, otarł usta rękawem marynarki czy koszuli i oddalił się bez słowa. Dopiero wtedy autor przemiany wody w wino ochłonął i zdobył się na odwagę: – A co on mi może zrobić, łopatę zabrać? I tylko niedawno zmarły regionalista z Odonowa Zdzisław Kuliś w wierszowanym opisie dorobku materialnego Kazimierzy Wielkiej, który nie oparł się niszczycielskiej fali reform lat 90. minionego wieku, zdobył się na gorzką refleksję: Nie taka była wola Pana Józefa Darola Który dla prostych ludzi Miasto ożywił, obudził Kto to widział, żeby I sekretarz kładł chodniki O przeszłości Józefa Darola wiadomo niewiele. Urodził się w roku 1913 jako Józef Darul. W międzywojniu był działaczem Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Nie wiadomo, jakie były jego losy w latach II wojny światowej. Niektórzy twierdzą, że spędził je w którymś z niemieckich obozów zagłady, co przy jego pochodzeniu nie wydaje się prawdopodobne. Zwolennicy tej karkołomnej tezy, wywodzący się wprost od współczesnych Darolowi ludzi byłej PZPR, wiedzą jednak swoje: przeżył obóz, bo był kapusiem. Wydaje się, że jeśli w ogóle przebywał w jakimkolwiek obozie, to należałoby szukać tego miejsca raczej za wschodnią granicą Rzeczypospolitej. A tam, żeby człowiek z takim jak on przedwojennym życiorysem miał szansę przeżyć, potrzebne było szczęście. Dużo szczęścia. Po II wojnie światowej odnalazł się na Rzeszowszczyźnie jako działacz tamtejszych instancji PPR. Gdy UPA wydała na niego wyrok śmierci, znalazł schronienie w Kielcach. Październikowe przemiany witał już jako sekretarz rolny tamtejszego komitetu wojewódzkiego. Wsławił się tym, że z sali posiedzeń wyniósł gipsowe popiersie Stalina i na dziedzińcu komitetu potłukł je młotkiem. By ostudzić gorącą głowę niesfornego towarzysza i by nabrał rozumu, skierowano go do szkoły partyjnej w Warszawie. Tak dokształconego rzucono w roku 1958 do Kazimierzy Wielkiej, która dwa lata wcześniej została stolicą nowo utworzonego powiatu – najmniejszego na Kielecczyźnie i jednego z najmniejszych w Polsce. Objął w niej funkcję I sekretarza Komitetu Powiatowego PZPR. W 1954 r. ta kielecka wieś, w której życie toczyło się wokół kościoła i sezonowo cukrowni Łubna, uzyskała status osady, a w roku 1959, już za Darola, została miastem. Z wyglądu jednak wciąż była to wieś, ze stodołami, chlewami, prowizorycznymi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2022, 2022

Kategorie: Sylwetki