Patriotyczne chojraki w natarciu

Patriotyczne chojraki w natarciu

Łatwo żądać pieniędzy od „niemieckiego państwa”, bo to wygodne i niewiele kosztuje. Tymczasem to są konkretne, żyjące dzisiaj osoby, które miałyby nam płacić

Cała chmara prawaków rzuciła się na mnie za to, że w wywiadzie dla PRZEGLĄDU z 14 listopada 2022 r. w związku z ukazaniem się mojej książki „Wolność pisana po Jałcie” ośmieliłem się powiedzieć: „W 1945 r. Niemcy zostali zmasakrowani, i to jeszcze bardziej nawet niż my. W końcu u nas nie było np. nalotów dywanowych, takich jak na Drezno i Hamburg”. Nawet internetowy pan Mazurek się odezwał.

Bardzo to ich rozwścieczyło… Więc – zapytajmy – jak to było naprawdę? Jak przedstawiały się zniszczenia Polski i Niemiec po II wojnie? Nasze polskie serce nie chce nawet słyszeć o takich porównaniach. Przecież wiadomo: my, Polacy, cierpieliśmy najbardziej! Nasze straty były największe!

Tymczasem żadne z polskich miast – poza zmiażdżoną Warszawą – nie zostało zniszczone w takim stopniu, co Hamburg, Essen, Kolonia, Kostrzyn, Dortmund, Stuttgart, Lubeka czy Drezno w alianckich nalotach dywanowych. W całych Niemczech bomby zburzyły 161 większych miast, częściowo albo doszczętnie. A w Polsce? Drugie po Warszawie polskie miasto, Kraków – żadnych zniszczeń. A Lwów? Lublin? Wilno? Rzeszów? Częstochowa? Łódź? Białystok? Które z tych miast – poza Warszawą – zostało zmasakrowane w takim stopniu jak Szczecin, Berlin czy Gdańsk, wtedy niemiecki Danzig? Zniszczenia Hamburga czy Gdańska wyglądały jak zniszczenia po zrzuceniu bomby atomowej na Nagasaki. Żadne z polskich miast – poza Warszawą – tak nie ucierpiało. Na Niemcy miesięcznie alianci mogli zrzucić bomby o łącznej mocy 50 bomb atomowych. W 1942 r. na niemieckie miasta spadło 1,5 mln małych bomb zapalających. Dach nad głową straciło 7,5 mln ludzi. W 70 miastach powyżej 100 tys. mieszkańców zniszczona została połowa budynków.

Pod tym względem Niemcy w maju 1945 r. były krajem – wedle ostrożnych szacunków – co najmniej równie zniszczonym jak Polska. Kto nie wierzy, niech sobie przeczyta choćby książkę Randalla Hansena „Fire and Fury. The Allied Bombing of Germany and Japan” (ang. Ogień i furia. Alianckie bombardowania Niemiec i Japonii). Tam znajdzie stosowne liczby. Dodajmy do tego, że część Niemiec, podbita przez Sowietów, została gruntownie obrabowana z infrastruktury przemysłowej, komunikacyjnej i energetycznej, którą wywieziono w głąb Rosji. U nas też to miało miejsce, ale nie w takiej skali. Do tego ponad milion kobiet niemieckich zostało zgwałconych przez sowieckich sołdatów. W maju 1945 r. Niemcy zostali zepchnięci przez aliantów na samo dno życia. W błoto, nędzę i krew.

Przypominam to, żeby im współczuć? Litować się? Tylko idiota może tak pomyśleć. Świat zapłacił Niemcom za ich zbrodnie. Sami sobie to ściągnęli na głowę.

Chociaż zaraz… Dzisiaj, kiedy Rosja bombarduje dzielnice mieszkaniowe w Kijowie i Charkowie, mówimy, że to jest zbrodnia wojenna. A czy kiedy Amerykanie i Anglicy bombardowali dzielnice mieszkaniowe w Berlinie, Hamburgu i Monachium, to też była zbrodnia wojenna czy nie? Oczywiście, że nie była to żadna zbrodnia wojenna, tylko akt sprawiedliwości. Zabicie, okaleczenie i spalenie żywcem 600 tys. niemieckich cywilów, także wielu kobiet, starców i dzieci. Przecież my, Polacy, cierpieliśmy bardziej, więc niech się spalą. Przecież oni nas mordowali i palili w Auschwitz.

Prawacki mózg polski nie chce o tym wszystkim nawet słyszeć. I oskarża mnie, że ja jestem obojętny na tragedię spalonej w powstaniu Warszawy. Dobry Boże! Dzisiaj słyszymy, że reparacje nam się należą, bo szwaby nas, Polaków, okradali przez całą okupację, dlatego teraz są tak wściekle bogaci, więc powinni grubo płacić. Jest to argument idiotyczny. Niemcy w 1945 r. startowali mniej więcej z takiego samego poziomu co my – to znaczy niemal od zera. Kiedy rozjechały ich czołgi rosyjskie i amerykańskie, prawie nic nie zostało z ich okupacyjnych zdobyczy, tylko kupa dymiących gruzów. A bogaci stali się oni nie dlatego, że nas rabowali przez pięć lat, tylko dlatego, że kiedy w maju 1945 r. zostali za swoje zbrodnie zepchnięci na samo dno życia, Amerykanie dali im górę pieniędzy. I dlatego w 10 lat udał im się Cud Gospodarczy. Gdyby planu Marshalla nie było, byliby dzisiaj mniej więcej w takiej samej sytuacji jak my, albo w jeszcze gorszej.

Prawacy twierdzą, że – jak sugeruje pan Mazurek – mam dystans wobec reparacji dlatego, że pracowałem w Niemczech i tam zarabiałem. Otóż ktoś, kto sugeruje coś takiego, nie jest wart nawet machnięcia ręką. Mam dystans wobec reparacji, bo pokolenie Niemców, którzy popełnili potworne zbrodnie na Polakach, Żydach czy Rosjanach, leży już w ziemi. I nie ma żadnej pewności, jak długo wnuki i prawnuki powinny płacić za jego grzechy. Bo tych, którzy mordowali, już nie ma. A ci, co żyją, z tamtymi zbrodniami nie mają nic wspólnego. Pytanie ogólniejsze: czy ktoś, kto nie ma nic wspólnego ze zbrodnią, powinien być za nią karany potężną grzywną? Jak długo i przez kogo powinny być dziedziczone dawne winy narodów?

Niemcy dzisiejsze nie są żadnym spadkobiercą III Rzeszy, tylko przeciwieństwem Niemiec nazistowskich. Dowodem na to jest choćby niemiecka polityka imigracyjna. Hitler robił wszystko, by nie wpuścić do Niemiec nawet jednego imigranta, i chciał z Niemiec wypędzić wszystkie mniejszości, najlepiej przez komin. Tymczasem dzisiejsze Niemcy przyjęły do siebie miliony imigrantów, także polskich, i nie prześladują żadnych mniejszości, za co polscy prawacy nazywają w internecie Angelę Merkel córką Hitlera.

Drugim dowodem, że Niemcy nie mają nic wspólnego ze zbrodniczą III Rzeszą, jest wielonarodowy charakter niemieckiego społeczeństwa, dla nazistów zupełnie nie do przyjęcia. Kto chce, by wszyscy żyjący dzisiaj Niemcy płacili nam reparacje, niech ma odwagę zażądać otwarcie, żeby płacili je Niemcy tureckiego pochodzenia, którzy mieszkają na berlińskim Kreuzbergu, Niemcy pochodzenia jugosłowiańskiego, arabskiego, ukraińskiego czy pochodzenia polskiego, którzy stali się Niemcami grubo po wojnie i dzisiaj są znaczną częścią „narodu niemieckiego”. Bo jeśli niemieckie państwo miałoby płacić nam reparacje, to oni wszyscy musieliby je płacić ze swoich podatków. Także Polacy z obywatelstwem niemieckim, którzy tam żyją i pracują.

Niech więc polscy prawacy, którzy twardo domagają się od Niemiec reparacji, mają odwagę i otwarcie zażądają, by te reparacje wypłacali nam ze swoich podatków tureccy gastarbeiterzy z obywatelstwem niemieckim, których żyje dzisiaj w Niemczech parę milionów. Łatwo bowiem żądać pieniędzy od „niemieckiego państwa”, bo to wygodne i niewiele kosztuje, a poza tym pozwala wystąpić w malowniczej roli „patriotycznego chojraka”. Tymczasem to są konkretne, żyjące dzisiaj osoby, które miałyby nam płacić. Jeśli ktoś np. uważa, że 20-letnia niemiecko-turecka kasjerka z Kauflandu powinna w imię sprawiedliwości dziejowej płacić nam za niemieckie zbrodnie II wojny, niech nie zasłania się jakimś „niemieckim państwem”, które – jak uważa – należy przycisnąć, żebyśmy odzyskali pełnię naszej narodowej godności, tylko niech sam napisze do niej osobisty list z żądaniem określonej wpłaty za spalenie Warszawy i okrucieństwa, jakich Niemcy dopuścili się w Auschwitz. I niech ten osobisty list podpisze swoim imieniem i nazwiskiem. Może też napisać podobny list do swoich znajomych, Niemców polskiego pochodzenia, od wielu lat żyjących i pracujących za Odrą, którzy również musieliby nam płacić.

Jeśli to zrobi, chętnie do niego się przyłączę. W końcu każdy grosz przyda się naszej biednej, potrzebującej Polsce, niechaj więc, dranie, płacą za nasze krzywdy, i to słono. Na początek od każdego po 10 tys. euro? Jestem całym sercem za!

Wydanie: 2022, 51/2022

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy