Najpierw lecą szyje, potem leci wszystko. I tedy siwi, wysuszeni lub obwiśli, wyższościowi, wyrachowani – bywa, że obnosimy się z dziwnie powszechną pogardą dla ostrzykanych. Kpimy wyniośle z nabrzmiałych warg glonojadów, war-obciągar i klonów. Superstarzy, superstare (retorycznie) – będziemy tymczasem złośliwie świecić nieostrzykanym przykładem z nieskalanego świata siwizny, zębizny, zmarszczyzny. Z godnością będziemy świecić, z wysoka.
I nawet już nie pamiętamy, skąd nam do głowy przyszło, że stosowanie (lub nie) botoksu to ma być niby test na inteligencję. Skąd pomysł, że akurat niestosowanie botoksu (albo podobnych wybiegów) pomaga „starzeć się z godnością”? Czy przypadkiem w ten sposób nie przyjmujemy pozy kogoś, kto ma biegunkę na przyjęciu, ale wciąż jeszcze stoi, błyska zalotnie oczami, coś peroruje uparcie i nie rozumie, że wszyscy już widzą, jak mu mina stopniowo rzednie? Ale tak serio, skąd ta powszechna, sarkastyczna, łatwa pogarda dla „botoksiarzy”? Nie jest aby ździebko klasistowska? Czy nam, niemajętnym może, ale „czytającym”, zdarza się w ogóle z szacunkiem pomyśleć o narodzie ostrzykanych? Że może mieli mniej szczęścia i rodzice w dzieciństwie nie zabierali ich do teatru? Że może nie wszyscy mają dość kapitału symbolicznego, żeby myśl o starzeniu się sublimować w sztukę?
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 5/2024, dostępnym również w wydaniu elektronicznym
chyba klasizm jak już to działa tu w kierunku: ci, co się nie ostrzykują, nie mają na to pieniędzy
czy redakcja zatwierdza te felietony na trzeźwo? kto przepuścił takiego gniota?
bardzo celna uwaga. ale felietony dam w Polityce nielepsze.
bardzo celna uwaga. ale felietony dam w Polityce nielepsze.