W oparach zimnej wojny

W oparach zimnej wojny

Warszawa 05.12.2023 r. Grzegorz Kolodko. fot.Krzysztof Zuczkowski

Coraz więcej – już ponad 2,4 bln dol. – świat wydaje na wojsko, wszędzie nazywając to obroną narodową Nie tylko kogoś troszczącego się o zrównoważony rozwój i poprawę warunków życia jak największej rzeszy ludzkości, lecz wszystkich myślących racjonalnie zastanawiać musi podkręcanie atmosfery drugiej zimnej wojny, bo z nią mamy do czynienia już od kilku lat, oraz towarzyszący jej wyścig zbrojeń. Coraz więcej – już ponad 2,4 bln dol. – świat wydaje na wojsko, oczywiście wszędzie nazywając to obroną narodową. Wpierw trzeba wszystkich postraszyć wrogiem – jakże często urojonym – aby potem hojnie wydawać na militaria z publicznej kiesy. Komu to służy? W ogromnej części to marnotrawstwo środków, których w tym samym czasie nie wystarcza na jakże korzystne nakłady na kapitał ludzki poprawiające dobrobyt ani na inwestycje infrastrukturalne sprzyjające przedsiębiorcom i ułatwiające życie ludności. Zrozumiałe, że żądanie, aby całą tę gigantyczną kwotę przenieść za jednym zamachem na cele pokojowe, to utopia, ale postulat, by duża jej część została jak najszybciej skierowana na rozwój społeczno-gospodarczy, jest jak najbardziej na miejscu. Gdyby tylko połowę tych środków trafnie zaadresować na walkę ze skrajną biedą, w której wciąż żyje aż 630 mln ludzi – co 13. z nas! – to można byłoby ją prawie wyeliminować. Wystarczy wspomnieć, jak bardzo wskutek przesunięcia środków finansowych z wydatków wojskowych na pokojowy rozwój spadła liczba nędzarzy na początku lat 90., w ciągu zaledwie kilku lat po zakończeniu poprzedniej zimnej wojny. Tak, w krótkim okresie wydatki zbrojeniowe wspierać mogą wzrost gospodarczy, nakręcając koniunkturę, o ile tylko lokowane są w rodzimym przemyśle, jak w USA, których tegoroczny budżet wojskowy wynosi rekordowe 886 mld dol. To więcej niż wydatki na tzw. obronę narodową (wszyscy chcą się bronić, nikt nie zamierza atakować…) następnych 11 państw, poczynając od Chin i Rosji, które wydają odpowiednio jedną trzecią i jedną dziesiątą tego, co USA (względnie, w stosunku do PKB, odpowiednio 1,6 i 4,1%, podczas gdy USA 3,5%), a na Korei Południowej, Japonii i Włoszech kończąc. Zaledwie 18 krajów ma dochód narodowy większy niż amerykańskie wydatki wojskowe; PKB Polski jest mniejszy. Cóż, utrzymywanie przez tego globalnego żandarma w ponad 80 krajach aż 750 zagranicznych baz i instalacji militarnych musi kosztować. To fakt, że wydatki militarne bywają nośnikiem postępu technicznego, bez którego na dłuższą metę nie ma rozwoju gospodarczego, ale przecież równie dobrze stymulować można postęp, łożąc więcej na technologie w sektorach pokojowych. W szczególności podobne efekty mnożnikowe oraz w sferze zatrudnienia dają służące walce ze zgubnym ociepleniem klimatu inwestycje w zieloną transformację energetyczną. Rzecz w tym, że obecna psychoza zimnowojenna jest celowo podkręcana przez lobby militarno-przemysłowe oraz związane z jego interesami kręgi polityczne i medialne, a także – niestety – niektórych przedstawicieli nauk społecznych, nie wyłączając ekonomistów. W oparach zimnej wojny niejeden zatraca zdolność trzeźwego myślenia i w imię źle pojmowanej poprawności politycznej daje się zwodzić na manowce. Nie ma dnia, aby w mediach manipulujących ludzką świadomością nie pojawiały się tytuły w rodzaju „Rosja napadnie na Polskę? Wyborcy której partii najmniej boją się rosyjskiej inwazji”, „Amerykanie nie chcą wojny z Iranem, ale »muszą zrobić to, co muszą«” czy „Is Taiwan ready for war?”. Trzeba wytwarzać atmosferę strachu, bo wtedy łatwiej omamiać opinię publiczną, a tę przecież loby militarne chce mieć po swojej stronie. I, niestety, to mu się udaje. Angielski autor Robert Peckham w niedawno opublikowanej książce „Fear: An Alternative History of the World” cytuje arcyfaszystę Hermanna Göringa: „Wszystko, co musisz zrobić, to powiedzieć ludziom, że są atakowani, i potępić pacyfistów za brak patriotyzmu i narażenie kraju na niebezpieczeństwo”. To zdumiewające i żałosne zarazem, że podobnie czynią politycy i uległe wobec nich media nie tylko w reżimach autorytarnych, lecz również w państwach demokratycznych. Słowa i czyny Zastanawia i to, dlaczego tak nieudolna w zapobieganiu eskalacji konfliktów jest dyplomacja, zwłaszcza tej największej potęgi świata – USA. Podczas gdy nielubianym przez nie Chinom udało się doprowadzić do przełomu w uprzednio bardzo napiętych, grożących starciem militarnym stosunkach między regionalnymi potęgami Bliskiego Wschodu, Iranem i Arabią Saudyjską, dyplomacja prezydenta Bidena nie potrafiła powstrzymać Izraela

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2024, 2024

Kategorie: Opinie