Będzie wojna?

Będzie wojna?

Wojna z Rosją? Nie tak dawno Antoni Macierewicz twierdził, że właściwie już jest. Bo czy może być bardziej oczywisty casus belli niż zabicie w zamachu prezydenta czyjegoś państwa i towarzyszących mu kilkudziesięciu najważniejszych polityków, urzędników i wojskowych? Rosja w sposób oczywisty (dla Macierewicza) wypowiedziała nam wojnę. Poza tym, zdaje się, podejrzewał, że Rosja wykorzystuje przeciw naszym obywatelom tajemniczą broń elektromagnetyczną. Złośliwi komentowali, że najwyraźniej wykorzystała ją przeciw polskiemu ministrowi wojny i skutki są już widoczne. W odpowiedzi na to wszystko Macierewicz wymyślił Wojska Obrony Terytorialnej. W skrócie WOT. Słowo wot po rosyjsku znaczy „oto” albo „masz”, a nawet „a masz!”. A zwrot wot-wot znaczy „lada chwila”. Czyli już skrót nazwy dawał do myślenia. W wojnie psychologicznej Macierewicz był górą.

W dodatku komisja Macierewicza bliska była udowodnienia, że w Smoleńsku dokonano zamachu. Sam Jarosław Kaczyński entuzjazmował się, że dzięki tej komisji, dzięki eksperymentom z parówkami i puszkami po piwie, „jesteśmy bardzo blisko prawdy, coraz bliżej”. Nie poznaliśmy zapowiadanej prawdy. Komisja przeżyła kilka skandali, pokłóciła się, podzieliła. Raport był tak żałosny, że nawet Jarosław Kaczyński wolał o nim nie mówić. Co więcej, na marginesie prac komisji coraz częściej zadawano pytanie, co było treścią rozmowy braci Kaczyńskich odbytej kilka minut przed katastrofą. Temat smoleński, ba, niemal religia smoleńska przez lata mobilizująca najtwardszy elektorat PiS, nagle przestały istnieć. Nawet o odzyskaniu „świętego wraku” tupolewa już się nie mówi. A wydawało się to jednym z głównych celów dojścia PiS do władzy. Tymczasem wrak leży sobie spokojnie na podsmoleńskim lotnisku. Nikt już o niego się nie upomina. Niby nasza prokuratura wciąż prowadzi w tej sprawie śledztwo, ale o jego efektach jakoś się nie mówi. Prowadzi nasza (albo udaje, że prowadzi), prowadzi i rosyjska (albo udaje, że prowadzi). Dopóki nasza nie skończy udawać, nie skończy udawać i rosyjska. A dopóki rosyjskie śledztwo trwa, wrak jest w nim dowodem rzeczowym. Jasne, że przed zakończeniem śledztwa nikt nie wyda obcemu państwu dowodu rzeczowego. Jeśli chcemy odzyskać wrak, musimy zakończyć nasze śledztwo. Inaczej Rosjanie nie zakończą swojego.

Ale nie tylko Macierewicz dostrzegł wojnę. Mateusz Morawiecki zobaczył nawet wybuch III wojny światowej. Na szczęście jeszcze nie wybuchła. Tymczasem w Warszawie doszło do haniebnego spotkania najciemniejszych gwiazd europejskiej nacjonalistycznej prawicy. Przy tej okazji Marine Le Pen publicznie uznała, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów. Powiedziała to w sytuacji, gdy jej moskiewski przyjaciel Putin, który w 2014 r. odebrał Ukrainie Krym i wspiera separatystów we wschodniej części kraju, skoncentrował na ukraińskiej granicy ponad 100 tys. wojska! Gdy cały świat mówi o spodziewanej agresji. Zagrożenie agresją rosyjską było tak realne, że spowodowało rozmowę Joego Bidena z Władimirem Putinem.

Nasza polityka zagraniczna, nie tylko w założeniach, ale i w praktyce, stała się schizofreniczna. Boimy się Rosji, a jednocześnie spotykamy się z prorosyjską, dążącą do rozwalenia Unii Europejskiej Le Pen i fetujemy jej obecność w Warszawie. Także pozostali europejscy antyunijni nacjonaliści okazują się sojusznikami PiS, zarazem premier Morawiecki, manifestujący swoją przyjaźń z Le Pen (spotkanie w Paryżu, teraz w Warszawie), jeździ po europejskich stolicach i szuka pomocy w rozwiązaniu problemu uchodźców na granicy białoruskiej. Szuka też sposobów odblokowania funduszy europejskich, zablokowanych, ponieważ Polska nie wywiązuje się ze zobowiązań dotyczących stanu praworządności, lekceważy orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, próbuje bawić się z Unią w kotka i myszkę. Obiecuje likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, ale tego nie robi. Co więcej, planowane są dalsze zmiany w sądownictwie, zupełnie rozwalające niezależność sądów i niezawisłość sędziów.

Bojąc się Rosji, rozwalamy Unię od środka, choć ta Unia jest nam teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebna. Równocześnie wspieramy proputinowskich polityków europejskiej prawicy, by wspólnie z nimi skuteczniej realizować rosyjską politykę destabilizacji Unii. Z USA, gwarantem bezpieczeństwa europejskiego, stosunki mamy chłodne. Na użytek polityki wewnętrznej budzi się resentymenty antyniemieckie (Jarosław Kaczyński publicznie mówi o IV Rzeszy). Z Izraelem relacje mamy złe (na pograniczu zerwania stosunków dyplomatycznych). Fetujemy Le Pen, dla której oddanie Ukrainy Rosji jest czymś oczywistym – Ukraińcy z tego aktu przyjaźni na pewno się ucieszą.

Czy w tej sytuacji można się dziwić, że przed spotkaniem z Putinem i po spotkaniu Joe Biden rozmawia z przywódcami różnych państw europejskich, ale ignoruje graniczącą z Ukrainą Polskę? Polityka zagraniczna PiS sięgnęła dna.

A co do agresji na Ukrainę, są podstawy, by sądzić, że gromadząc wojsko na granicy, Putin nie zamierzał go użyć. Podbijał stawkę, licytował. Wymusił spotkanie z Bidenem. To już dużo. Czy udało mu się uzyskać zapewnienie, że Ukraina nie zostanie przyjęta do NATO? Nie wiemy. Takiej deklaracji Biden zapewne nie złożył, ale życzenie Rosji do wiadomości przyjął i – jak można się spodziewać – uwzględni je. Dla Ameryki podstawowym przeciwnikiem są Chiny, nie Rosja. Ameryce potrzebna jest co najmniej neutralność Rosji. Prędzej czy później musi dojść do kolejnego resetu w ich relacjach.

j.widacki@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2021, 51/2021

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy