Co dalej?

Co dalej?

Joe Biden był w Polsce. Zjadł pizzę z amerykańskimi żołnierzami, skubnął frytkę z uchodźcami z Ukrainy. Zapowiedział, że Ameryka i NATO w razie czego będą bronić każdego cala ziemi państw należących do NATO, bo art. 5 traktatu jest święty. Godzi się przypomnieć, że dla uwielbianego przez PiS prezydenta Trumpa art. 5 taki święty nie był. Zapowiedział też Biden wzmocnienie wschodniej flanki NATO, które zresztą jest już realizowane. Ukraińcom obiecał dalsze wsparcie w uzbrojeniu (ale bez czołgów i samolotów!), zapowiedział kolejne sankcje na Rosję. Jeśli Putin nie zdecyduje się na wojnę światową, możemy czuć się bezpiecznie. Chyba żeby się zdecydował.

Ukraińcy czekali zapewne na więcej. Jak słusznie zauważyli, bomby i rakiety na razie spadają nie na Warszawę, tylko na ukraińskie miasta. W blasku Bidena grzali się prezydent Duda i premier Morawiecki. Jedynie niefortunny inicjator wysłania tajemniczej misji pokojowo-zbrojnej do Ukrainy, Jarosław Kaczyński, schował się gdzieś tego dnia. Podejrzewam, że przeżywał trudne chwile. Najpierw Biden w transmitowanym na cały świat przemówieniu wspomniał z wdzięcznością Wałęsę i jeszcze przypomniał, że Polska ma też do odrobienia lekcję z demokracji. Tym wszystkim mędrkom z PiS i IPN, którzy tak pracowicie, bezwzględnie i, co tu mówić, po chamsku starają się wymazać Lecha Wałęsę z polskiej historii, musiało być bardzo przykro. A zaraz po wyjeździe Bidena od zgłoszonego w Kijowie pomysłu wysłania owej misji odciął się nawet prezydent Zełenski.

Andrzej Duda zapomniał już, że zwlekał z gratulacjami po wyborze Bidena na urząd prezydenta USA, zapomniał już o swojej idei Fortu Trump, bo bez jego inicjatywy w Polsce powstaje faktyczny Fort Biden. W ogóle prezydent z premierem demonstrowali miłość nie tylko do Ameryki, do NATO, ale nawet do tej „wyimaginowanej wspólnoty”, jaką jest Unia Europejska. Hałaśliwie i z przekonaniem deklarowali nawet wsparcie Ukrainy w jej staraniach o członkostwo w tej „wyimaginowanej wspólnocie”. Gdzie tu logika? Albo źle życzą Ukrainie, albo ta wspólnota nie taka wyimaginowana. Gdzieś na obrzeżach wielkiej polityki Ziobro wciąż demonstruje antyeuropejską postawę, a Kaczyński bredzi o agentach Stasi wśród niemieckich elit politycznych i zapowiada odgrzanie „smoleńskiego zamachu”. Bo choć „na całym świecie wojna”, najważniejsze są polityka wewnętrzna, słupki poparcia, walka z opozycją o władzę, a we własnym obozie o narodowo-katolicki, prawicowy elektorat. Nadal PiS lekceważy wyroki TSUE (co nas kosztuje już miliony euro), nadal działa neo-KRS, produkująca (po społu z panem prezydentem) neosędziów. Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego nadal istnieje, trybunał Julii Przyłębskiej nadal udaje Trybunał Konstytucyjny, w Puszczy Białowieskiej trwa budowa muru, a w czasie gdy tysiące wolontariuszy i samorządowców opiekują się uchodźcami z Ukrainy, Straż Graniczna na granicy z Białorusią wciąż dokonuje pushbacków, wywożąc ludzi, w tym kobiety i małe dzieci, do lasu i na bagna. Sytuację w Polsce zmienić może tylko wynik wyborów, jeśli opozycji uda się je wygrać.

A w Ukrainie? Trwają rozmowy pokojowe. Już widać, że rosyjska operacja się nie udała. Najwyraźniej wywiad przekazywał Putinowi takie informacje, jakie chciał on usłyszeć. Nie doceniono tego, że przez ostatnie 30 lat naród ukraiński się skonsolidował, patrzy na demokratyczny Zachód, z nim chce wiązać przyszłość, a nie z biedną, autorytarną Rosją. W efekcie nawet Rosjanie, obywatele Ukrainy, a jest ich procent niemały, nie witali żołnierzy rosyjskich jako wyzwolicieli, a teraz tym bardziej widzą w nich najeźdźców, którzy bombardują ich miasta, zabijają ludzi. Bo rakiety i bomby nie rozróżniają narodowości. W Ukrainie giną w gruzach i Ukraińcy, i Rosjanie.

Co będzie dalej? Nikt chyba się nie łudzi, że wojsko ukraińskie samotnie, choćby nie wiem jak dozbrojone przez NATO, wyprze Rosjan z granic Ukrainy, odbierze Krym, Donieck czy Ługańsk.

Nikt też chyba się nie łudzi, że Rosja dobrowolnie wyniesie się z Krymu i innych zajętych terenów. Jedyne, co w rozmowach pokojowych da się zapewne osiągnąć, to deklaracja neutralności Ukrainy, przerwanie walk, wycofanie się rosyjskiego wojska spod Kijowa i może Charkowa. Ale już nie z Doniecka czy Ługańska, nie mówiąc o Krymie. Z całą pewnością Rosja będzie chciała odciąć Ukrainę od Morza Azowskiego, zdobyć lądowe połączenie z Krymem. Dobrze, jeśli zaniecha odcinania Ukrainy od Morza Czarnego i połączenia się z Naddniestrzem. Walki zapewne ustaną. Część terytoriów Ukrainy znajdzie się pod rosyjską okupacją. Będzie trwał taki stan ni to wojny, ni to niewojny. Jeśli Zachód pozostanie zjednoczony, utrzyma sankcje, po latach może coś się zmieni. Ale są podstawy, by sądzić, że solidarność Zachodu na dłuższą metę nie jest możliwa. Argumenty gospodarcze wezmą górę nad moralnymi. Przekreślenie Rosji jako rynku zbytu i dostawcy tanich surowców nie wydaje się możliwe. Jej zdobycze terytorialne z tej wojny mogą się okazać bardzo trwałe. To smutne. Jedyny pożytek, który z tego może wyniknąć, jest taki, że naród ukraiński skonsolidował się jak nigdy. To też będzie trwało. Obecność uchodźców, jeśli będziemy z nimi mądrze postępowali, może być korzystna dla polskiej gospodarki i zbliżyć nasze narody. Tym bardziej że mitem założycielskim zjednoczonej Ukrainy będą już nie UPA i Bandera, ale wojna z Rosją i nowy bohater, jakim niewątpliwie jest prezydent Zełenski.

j.widacki@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 15/2022, 2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy