Moje nie dla para bellum

Moje nie dla para bellum

Partia rządząca podjęła decyzję o podwojeniu liczebności armii. Opozycja ją poparła. Edukacja i służba zdrowia muszą poczekać do kolejnych wyborów W ostatnich tygodniach mieszkańcy wschodniej Europy żyją przytłoczeni skutkami tragicznej wojny w Ukrainie, która przyniosła bombardowania i śmierć, rozpaczliwe i wymuszone ucieczki, jednym słowem lawinę ludzkich nieszczęść. Dokonuje się zwrot w polityce naszego kontynentu, zachodniej wspólnoty z Japonią, Koreą Południową i Australią, a także w wymiarze globalnym. Jeszcze nie wiemy, w którą pójdziemy stronę, jeszcze nie wiemy, z kim, dokąd i po co. Wybuchła wrzawa pełna ludzkiej rozpaczy, potępienia i zaciekłej nienawiści. Muszę w tej wrzawie zabrać głos, by zaprezentować punkt widzenia wielu ludzi mojej generacji, którzy pewne mechanizmy i procesy widzą nieco inaczej. Jestem z tych roczników, którym lata dzieciństwa przypadły na czas II wojny światowej. My dobrze wiemy, co przynosi wojna. Przez wiele lat PRL powtarzaliśmy szczerze wraz z innymi hasło „Nigdy więcej wojny”. W większości jesteśmy pacyfistami. Przeżyliśmy dekady zimnej wojny między Wschodem a Zachodem, kilka kroków od krawędzi światowej wojny jądrowej. Udało się uniknąć najgorszego, wojna jądrowa nie wybuchła, świat przeżył. My nad Wisłą obserwowaliśmy uważnie, jak po drugiej stronie Łaby powstaje wspólnota EWG, w której Francja, RFN i Włochy wraz z Belgią, Holandią i Luksemburgiem tworzą międzypaństwową strukturę, w której zakopano topory wojenne z intencją, że na zawsze. Obserwowaliśmy, jak tworzyły się zręby Unii Europejskiej, jak dołączają Hiszpania i Portugalia, Austria, Szwecja i Finlandia. W Europie opracowywano i wdrażano zasady Nowego Ładu, opartego na wzajemnym zaufaniu, a nie na podporządkowaniu się najsilniejszemu. Kto wchodził do tej struktury, winien zostawić przed wejściem wszelkie pretensje terytorialne, chęci rewanżu i odwetu. Ten eksperyment zakończył się powodzeniem, jest wzorcem dla innych, wielkim wkładem Europy w przyszłość naszego globu. Kiedy w 1991 r. rozpadł się ZSRR, uznaliśmy, że oto dla krajów Europy Środkowej i Wschodniej otworzyła się droga do pokoju, bez strachu przed wojną, era dobrego sąsiedztwa i wzajemnego zaufania. Wiem, jak wielu ludzi mojej generacji uznało, że doczekaliśmy wreszcie dobrych czasów. W roku 2004 wraz z kilkoma krajami dawnego bloku wschodniego weszliśmy do Unii Europejskiej. Byliśmy wtedy szczęśliwi. Weszliśmy również do NATO, ale uważałem, że ten sojusz zakończył swoje zadania wraz z zakończeniem zimnej wojny. Wielu z nas było przekonanych, że proces wprowadzania nowego europejskiego i pokojowego ładu nie zatrzyma się na Bugu, że dotrze do Uralu i dalej, do Władywostoku. Byliśmy przekonani, że była to naturalna droga, możliwa do przebycia, a nie złudzenie marzycieli pacyfistów. Myliłem się. Drogę zamknęła Rosja, napadając na Ukrainę. Zwyciężyli ci, którzy nie wierzą w trwały pokój, którzy marzą o rewanżu, tęsknią do roli hegemona, do odwetu, do dawnej wielkości. Nie mogę oprzeć się myśli, że była szansa, że winnych niepowodzenia jest wielu. Grzechami są nie tylko uczynki, ale także zaniedbania i zaniechania. Jeszcze długie lata będziemy wracali do tych rozważań. Niech nikt nie szuka zwycięzców; w tym, co się stało, przegranymi są wszyscy. W największym stopniu my, Europejczycy, ci na Wschodzie i ci na Zachodzie. Poczucie straconej szansy jest wspólne dla wielu z nas, doświadczonych przeżyciami II wojny i czasami zmagań Wschodu z Zachodem. Zostaje nam nadzieja, że i tym razem uda się uniknąć III wojny światowej z użyciem broni jądrowej, że być może nasze dzieci dokończą marsz do europejskiego pokojowego ładu. Mimo obecności w bloku wschodnim my nad Wisłą nie zdawaliśmy sobie sprawy, że rozpad ZSRR wzdłuż granic republik pozostawił po sobie długą listę problemów narodowościowych, które w warunkach silnej władzy centralnej nie były widoczne. Wkrótce okazało się, że są to konflikty poważne. Obecność Osetii i Abchazji w republice Gruzji stała się przyczyną jej wojny z Rosją. Armenia i Azerbejdżan prowadziły już dwie zaciekłe wojny o Górski Karabach. Krym i Donbas były częściami republiki Ukrainy, a od 2014 r. są przyczyną wojennego konfliktu Ukrainy z Rosją. Prawdopodobnie takich punktów spornych jest jeszcze kilka. Historia mówi nam, że Europa miała ich wiele. Sporne tereny były ulokowane na granicach Niemiec i Francji, Włoch i Austrii, także Niemiec i Polski. Toczono o nie wiele krwawych wojen. Powoli w Europie przyjęto i utrwalono zasadę, że przebieg granicy zależy od decyzji ludzi zamieszkujących dane

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2022, 2022

Kategorie: Opinie